REKLAMA

Wódka i papierosy to za mało. Wycisną nowy podatek od Polaków

Rząd będzie musiał w końcu zacząć szukać dodatkowych pieniędzy, czyli mówiąc wprost, szukać miejsc, gdzie można docisnąć podatników. Jakie są opcje? Zdaniem ekspertów niewielkie, trzeba sięgnąć do kieszeni właścicieli aut, bo to właśnie akcyza na samochody i paliwa może być ratunkiem.

Wódka i papierosy to za mało. Wycisną nowy podatek od kierowców
REKLAMA

Tak przynajmniej mówili eksperci zajmujący się akcyzą i przedstawiciele firm, którzy jej podlegają podczas niedawnej konferencji pod patronatem Business Centre Club, o której pisze "Rzeczpospolita". Powiedzmy sobie to zatem szczerze - roiło się tam od lobbystów. Ale i tak warto zobaczyć, co mieli do powiedzenia, bo z pewnością będą próbowali namówić do swoich pomysłów polityków, skoro to lobbyści.

REKLAMA

Używki to za mało

Podatek PIT sobie zostawmy, bo obywatelom zawsze najtrudniej przełknąć podwyżki na tym froncie, a poza tym na konferencji byli tylko eksperci od akcyzy, więc tylko o niej mówiono. No i według raportu zaprezentowanego podczas konferencji autorstwa kancelarii doradztwa podatkowego Parulski i Wspólnicy, na podwyżkę CIT miejsca już nie ma, zresztą te wpływy ostatnio spadają, za to akcyza ma jeszcze potencjał.

Tylko nie ta, o której myślicie, czyli na alkohol i papierosy, bo tu podwyżki i tak już są zaplanowane. Według kilkuletniego planu podwyżek akcyzy w latach 2021–2027 akcyza na alkohole wzrośnie w sumie o 35 proc., a na papierosy – aż 61 proc. I zdaniem ekspertów, więcej się nie da, bo wzrośnie szara strefa i efekt budżetowy będzie odwrotny.

Mamy zbyt tanie paliwa?

Ale używki to nie wszystko, przecież od paliwa też płaci się akcyzę, a ta, według ekspertów, jest bardzo niska, bo wynosi „tylko” 30 proc. ceny paliwa, a w Europie Zachodniej jest więcej. A poza tym branża paliwowa jakoś od lat robiła skuteczne uniki przed podwyżką akcyzy, to w końcu jej się należy.

No i jeszcze uroczy argument: lepiej już teraz gotować żabę, czyli podnosić cenę paliw powoli niż pozwolić na szok cenowy, a według ekspertów ten nas w Polsce i tak czeka. Bo przecież najpóźniej w 2027 r., czyli już za niespełna trzy lata, paliwa i tak będą musiały zostać włączone do systemu handlu emisjami ETS2. A wtedy sprzedający paliwo będą musieli albo kupować certyfikaty emisyjne, albo państwo nałoży na nich nowy podatek paliwowy. 

I co, jak akcyza będzie wysoka, to podatku ani certyfikatów nie będzie trzeba? Ależ będzie trzeba! Tylko spece wymyślili, że lepiej dla Polaków będzie, jak teraz stopniowo będziemy akcyzę na paliwo podnosić, przez co paliwa będą drożeć powoli, a jak przyjdzie w 2027 r. konieczność skokowego wzrostu cen ze względu na te unijne przepisy, to wtedy rząd tę akcyzę obniży tak, żeby zrównoważyć podwyżki „emisyjne”.

Więcej wiadomości na temat motoryzacji i paliw w Bizblog.pl

1 tys. zł rocznie od każdego auta

No i jeszcze samochody, wiadomo. Dopiero co przetoczyła się kilka tygodni temu w Polsce dyskusja o dwóch podatkach - od rejestracji i od posiadania auta. Oba zostały zapisane w Krajowym Planie Odbudowy.

Choć rząd przed tym drugim próbuje nas wybronić przed UE i chce zamienić kij na marchewkę - zamiast podatku od posiadania aut spalinowych, dopłaty do aut elektrycznych. I to solidne, bo niedawno wyszło na jaw, że na dopłaty do używanych aut na prąd ma zostać przeznaczonych około 1,6 mld zł. Tak, na używane elektryki też.

Ale wrócimy na konferencję BCC, bo okazuje się, że ekspertom podatkowym to raczej nie w smak i mają swój pomysł: zlikwidować akcyzę na auta (która dziś wynosi 3,1 proc. wartości samochodu dla silników o poj. do 2000 cm3) i wprowadzić w zamian nowy podatek zależny od tego, jak bardzo pojazd jest szkodliwy dla środowiska.

Podatek płatny co roku - dodajmy. Dla ułatwienia, na początek dotyczyłby jedynie nowo rejestrowanych aut, ale po dwóch, trzech latach już wszystkich. Według wyliczeń ekspertów, tysiąc złotych rocznie od każdego auta dałoby budżetowi państwa 25 mld zł - dziewięć razy więcej niż dziś.

Kuszące?

Dla polityków może być, choć przecież oni właśnie ratują Polaków przed podobnymi podatkami. Czyli nie wierzyć, że eksperci postawią na swoim? 

Jesienią rząd ujawni plan cięć i zmian w podatkach?

Cóż, problem polega na tym, że rząd gdzieś pieniędzy będzie musiał szukać. Na razie głośno nikt o tym nie mówi, ale mówią o tym dokumenty. Wieloletni Plan Finansowy na lata 2024–2027 jasno wskazuje, że czyha na nas ryzyko przekroczenia progu zadłużenia sektora publicznego w wysokości 60 proc. PKB w 2026 r. Winne są zwiększone wydatki militarne, bo przecież Polska wydaje na ten cel już ok. 4 proc. PKB, najwięcej w Europie.

I ten limit 60 proc. jest przecież nieprzekraczalny, bo określa go Konstytucja. Konstytucję oczywiście można zmienić, ale do 2026 r. z pewnością scena polityczna nie zmieni się na tyle, by ktokolwiek miał wymaganą do tego większość.

REKLAMA

A więc chcemy, czy nie chcemy, jak to ryzyko się realnie zbliży, nie będzie zmiłuj, gdzieś obywateli trzeba będzie docisnąć. I być może wcale nie będziemy z tym czekać do jesieni 2025 r. 

We wspomnianym Wieloletnim Planie Finansowym mowa bowiem o tym, że rząd już tej jesieni przedstawi strategię konsolidacji w ramach planu budżetowo-strukturalnego. Jak dla mnie, brzmi jak coś więcej niż drobiazgi.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA