REKLAMA

e-Rewolucja na całego. Elektryki wyprzedzają benzyniaki i diesle 

To brzmi jak najmroczniejszy koszmar przeciwników stref czystego transportu w Polsce, którzy już zdążyli udowodnić w Krakowie i Warszawie, że tanio skóry sprzedać nie zamierzają. W Norwegii bowiem samochody elektryczne jeszcze w tym roku mogą wyprzedzić te tradycyjne - na benzynę i diesla. A jakby tego było jeszcze za mało, to w rynek aut na prąd wchodzi z impetem chiński Xiaomi.

samochody-elektryczne-w-Polsce-czeka-zielona-rewolucja
REKLAMA

W Polsce wprowadzenie stref czystego transportu w miastach idzie jak po grudzie. Przeciwnicy tego typu rozwiązań twierdzą, że to ogranicza ich konstytucyjną wolność, co prędzej czy później odbije się na kondycji ich portfela. I dwoją się i troją, żeby im w rozpędzaniu tego typu stref w Polsce pomogły sądy, które jednak zwracają uwagę na kwestie formalne, danych dotyczących emisji z transportu i ich wpływu na nasze zdrowie w żaden sposób nie podważają. 

REKLAMA

Można więc z większą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że koniec końców będzie wypracowana jakaś legislacyjna ścieżka i takie strefy i tak zaczną u nas powstawać. Dla ich zatwardziałych przeciwników mam jednak pocieszenie: transportowe emisje Polska stara się rzeczywiście wziąć na krótką smycz, ale do takiej Norwegii to nam jeszcze bardzo daleko. Tam wszak walka między samochodami elektrycznymi a tymi na benzynę za chwilę będzie rozstrzygnięta. Tym samym plan, żeby już w 2025 r. skończyć ze sprzedażą aut na benzynę i diesla staje się w tym skandynawskim kraju coraz bardziej prawdopodobny.

Samochody elektryczne za chwilę przed benzyniakami

Zgodnie z wyliczeniami Reuters i analityków: w Norwegii samochody elektryczne mają szansę wyprzedzić te napędzane benzyną do końca tego roku lub na początku 2025 r. Ale z dieslami już tak łatwo ma nie być. Doścignięcie ich samochodom elektrycznym może zając nawet kilka lat. Ta rewolucja nie bierze się znikąd. Oslo m.in. zwolniło auta na prąd z podatków nakładanych na silniki spalinowe, a potem rząd też inwestował w publiczne ładowarki. Efekt? Na 2,9 mln zarejestrowanych samochodów w Norwegii 26,9 proc. to te napędzane benzyną, a 24,3 proc. to samochody elektryczne. Ta przewaga to raptem 76 tys. aut, czyli znacznie mniej niż sprzedaż aut na prąd w Norwegii w 2023 r. (właścicieli znalazło 104590 nowych pojazdów).

Jeśli ten trend utrzyma się przez kolejne 12 miesięcy i biorąc pod uwagę, że sprzedaż samochodów na czystą benzynę jest obecnie znikoma, to w przyszłym roku o tej porze będzie na drogach więcej pojazdów typu BEV niż samochodów na benzynę - nie ma cienia wątpliwości Robbie Andrew, starszy badacz w CICERO.

Więcej o samochodach elektrycznych przeczytasz na Spider’s Web:

Z dogonieniem też aut napędzanych silnikiem diesla, których jest w Norwegii blisko 370 tys. trzeba będzie poczekać od trzech do czterech lat. 

Aby tak się stało, musimy osiągnąć cel, zgodnie z którym w 2025 r. 100 proc. nowych samochodów będzie miało zerową emisję gazów cieplarnianych - przekonuje Ingvild Kilen Roerholt, szefowa badań transportu w ośrodku doradczym Zero z siedzibą w Oslo.

Mocne wejście w rynek aut na prąd

Tymczasem okazuje się, że za chwilę na rynku samochodów elektrycznych zrobi się jeszcze bardziej tłoczno. Swojej szansy tam będzie bowiem szukał chiński producent smartfonów Xiaomi, który właśnie poinformował, że ma już ponad 100 tys. zamówień na swój sportowy pojazd elektryczny o nazwie Speed Ultra 7 (SU7). 

REKLAMA

Samochód Xiaomi oficjalnie debiutuje, oficjalnie rozpoczęła się prawdziwa rewolucja w inteligentnych samochodach - zapowiada Lei Jun, dyrektor generalny i założyciel Xiaomi.

Pierwsze dostawy SU7 realizowane są w ramach tzw. Edycji Założycielskiej. To limitowana partia pięciu tysięcy samochodów elektrycznych, wyposażona w dodatkowe akcesoria dla wczesnych nabywców. Zdaniem Xiaomi okres oczekiwania na sedana SU7 ma wynieść od czterech do siedmiu miesięcy, co zdaniem analityków świadczy o dużym popycie. W odpowiedzi na udany debiut Xiaomi na rynku e-aut rosnąć zaczęły akcje chińskiej spółki. Jeszcze pod koniec marca br. wyceniane były na ok. 15 dolarów hongkońskich (HKD), a już 2 kwietnia płacono za nie więcej niż 17 HKD.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA