Rynek mieszkań runie? Bez dopłat do kredytów wszystko ma się zawalić
Trzeba dalej dopłacać do kredytów, bo inaczej mieszkania znów zdrożeją. Tako rzecze minister rozwoju i technologii, a pół Polski drwi, że powinien za to dostać Nobla z ekonomii. Bo dotąd głupi rynek myślał tak: jak podsycaliśmy popyt na mieszkania dopłatami do kredytów, nic nie robiąc z podażą, to ceny rosły, więc jak przestaniemy podsycać popyt, przestaną rosnąć. Zdaniem ministra, to błędna logika, bo jak nie będzie dopłat do kredytów, to wszystko się zawali.
Najpierw teoria: rośnie popyt, rośnie cena.
Teraz praktyka: w życie wchodzi Bezpieczny kredyt 2 proc., gwałtownie rośnie popyt na mieszkania, gwałtownie rosną ich ceny.
A teraz nowa teoria nowego ministra rozwoju: jak nie damy nowych dopłat do kredytów, to ceny mieszkań wcale nie spadną, tylko znowu wzrosną. Tak w ostatnich dniach w mediach twierdził Krzysztof Hetman, tłumacząc konieczność wprowadzenia w życie nowego programu Mieszkanie na Start, mimo że eksperci alarmują, że to znowu źle się skończy.
Ja ministra nawet rozumiem, wyjaśnię wam
I oczywiście zaczęły się drwiny z ministra, że odkrywa nowe prawa ekonomii.
Ale z uczciwości, nie będę drwić, tylko wyjaśnię, co minister miał na myśli, bo przynajmniej pozornie jest w tym jakaś logika.
Otóż chodziło mu o to, że jak nie będzie popytu, to i podaż zwolni, czyli deweloperzy przestaną budować i ostatecznie będzie jeszcze gorzej. Słaby popyt będzie i tak wyższy niż jeszcze słabsza podaż, a to równa się wzrostowi cen na rynku z niewielką liczbą transakcji.
I to nawet dałoby się jakoś bronić, ale tylko teoretycznie. Dlaczego? Bo deweloperzy nie budują mieszkań w tydzień. A skoro nie, to podejmują decyzje o rozpoczęciu nowej inwestycji, prognozując, jaki będzie popyt na mieszkania za 2-4 lata. A co będzie za te 2-4 lata?
Trzeba dać ministrowi kalendarz
Po pierwsze, popyt i tak zostanie wówczas pobudzony, bo będziemy mieć znacznie niższe niż obecnie stopy procentowe - stanie się więc to samo i nie trzeba dodatkowo podkręcać tego procesu.
Po drugie, przypominam, jaki jest timeline wydarzeń, o których mówi minister: Mieszkanie na Start ma wejść w życie dopiero jesienią 2024 r. i potrwać zaledwie do końca 2025 r. A jeśli program ma zachęcić deweloperów do rozpoczynania nowych budów, to jeśli zaczną teraz, w sam raz skończą wtedy, kiedy skończą się i dopłaty do kredytów.
Więcej o rynku mieszkaniowym oraz hipotekach przeczytasz na Bizblog.pl:
Ok, nie będę manipulować i przyznam, że przecież mieszkanie u dewelopera kupuje się zwykle zanim jeszcze zostanie oddane do użytkowania, więc trochę się to jakoś częściowo spina, ale to i tak całkiem śmieszne.
A po trzecie i najgorsze: popyt ruszy już wtedy, kiedy ruszą dopłaty do kredytów, a więc w drugiej połowie 2024 r. A 2024 r. ma być najgorszym od 2018 r., jeśli chodzi o liczbę mieszkań oddanych do użytkowania.
Jeszcze w styczniu Polski Instytut Ekonomiczny szacował, że w 2024 r. deweloperzy oddadzą ok. 200 tys. mieszkań, co skończy się niedopasowaniem podaży i popytu. A minister ewidentnie to niedopasowanie chce jeszcze podnieść do potęgi. Czy ktoś nadal wierzy, że to potęgowanie uchroni nas przed wzrostem cen?
Deweloperzy i tak mają obietnice polityków w nosie
I jeszcze jedna ciekawostka: program Mieszkanie na Start przeciąga się. Najpierw miał startować wiosną, potem w połowie roku, a teraz aktualna jest raczej jesień. A więc nie wiadomo, co politycy ostatecznie z nim poczną. Szczególnie, że ostatnio sam premier Donald Tusk coraz wyraźniej zaczął sygnalizować, że martwi go wzrost cen mieszkań i wie, że wywołują go dopłaty do kredytów. Jak to można odbierać? To nic innego, jak urabianie opinii publicznej pod okrojenie jesiennego programu.
A więc dopalacz popytowy ciągle wcale nie jest pewny, a mimo to deweloperzy w styczniu rozpoczęli budowę 12,1 tys. mieszkań - aż o 107 proc. więcej niż rok wcześniej. Może liczą jednak na program dopłat do kredytów?
Figa! To nie to, skoro rok temu zaczęli o połowę mniej budów, mimo że Bezpieczny kredyt 2 proc. był bardziej pewny niż dzisiejsza wizja jego następcy.
A zatem deweloperzy nie wierzą politykom i kierują nimi stopy procentowe prognozowane w przyszłości. I to stopy załatwiają ten problem, nowa ekonomia ministra nie jest tu potrzebna.