Związkowcy złapali oddech między kolejnymi podwyżkami. Znaleźli czas, żeby dopiec Unii
Stało się to, co przecież eksperci przewidywali od miesięcy. Bruksela przyspiesza zieloną transformację energetyczną. Komisja Europejska właśnie zaproponował nowy cel klimatyczny: redukcja emisji CO2 o 90 proc. do 2040 r. - w porównaniu z poziomem tych emisji z 1990 r. I w Polsce ni stad ni zowąd związkowcy podnieśli alarm. Napisali do szefa rządu list, w którym żądają jednoznacznego ustosunkowania się do tych propozycji.
Pamiętacie awanturę w polskim rządzie po szczycie UE w grudniu 2020 r.? Premier Mateusz Morawiecki wtedy nie zawetował zobowiązania do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 55 proc. do 2030 r. Były pretensje kolegów z Suwerennej Polski i też jednoznaczne stanowisko śląsko-dąbrowska „Solidarności”, w którym związkowcy przestrzegali, że wymuszona w ten sposób redukcja emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych na tym poziomie spowoduje ogromny wzrost cen energii, a także ucieczkę przemysłu z UE.
Potem jednak o tych 55 proc. było już cicho. Głównym tematem stała się m.in. umowa społeczna z górnikami, podpisana ostatecznie pod koniec maja 2021 r., która cały czas czeka na notyfikację w Brukseli. I były też górnicze podwyżki. To był też główny powód tego, że np. w Polskiej Grupie Górniczej w ostatnie dwa lata koszty funkcjonowania spółki wzrosły aż o 68 proc. Ale przy okazji żadnego straszenia strajkiem względem unijnej polityki klimatycznej sobie nie przypominam. Teraz jest ciut inaczej.
Redukcja emisji CO2, czyli Bruksela przyspiesza
KE w tym tygodniu przestawiła, w jaki sposób zamierza osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r. Ma w tym pomóc redukcja emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych o 90 proc. do 2040 r. - względem poziomów z 1990 r. Komisja jednocześnie zaznaczyła, że nie będzie dało się tego zrobić bez wdrożenia technologii wychwytywania i składowania dwutlenku węgla i późniejszego wykorzystywania go w przemyśle.
Jest to tak samo znaczące, jak cel polegający na zapobieganiu rakowi płuc bez planu rzucenia palenia. Jest rażąco jasne, że jeśli chcemy uniknąć najgorszych skutków załamania klimatu, należy szybko położyć kres wydobyciu paliw kopalnych — komentuje Silvia Pastorelli, działaczka klimatyczna z Greenpeace.
Ale organizacje ekologiczne skrytykowały ostatni pomysł KE w sprawie redukcji emisji CO2 o 90 proc. Aktywiści podkreślają, że ten nowy cel miałby mieć charakter „netto”. Z kolei stawianie na technologię wychwytywanie dwutlenku węgla, ich zdaniem, umożliwi kontynuowanie części działań zanieczyszczających środowisko.
Związkowcy w Polsce grożą strajkiem
W połowie stycznia br. wiceminister klimatu i środowiska Urszula Zielińska stwierdziła, że UE musi przyjąć ambitny cel redukcji emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych o 90 proc. I spadły na nią gromy z każdej strony. Wcześniej Europejska Naukowa Rada Doradcza ds. Zmian Klimatu nalegała na przyjęcie bardziej rygorystycznego celu: od 90 do nawet 95 proc. Teraz, kiedy jest już w tej sprawie oficjalne stanowisko KE, głos zabrali ponownie związkowcy ze śląsko-dąbrowskiej Solidarności.
Zarząd Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ „Solidarność” ostrzega, że brak weta polskiego rządu w sprawie propozycji Komisji Europejskiej, dotyczącej celu redukcyjnego na 2040 rok, zmusi nas do sięgnięcia po wszelkie dostępne formy protestu w obronie zakładów przemysłowych i miejsc pracy w naszym regionie. Ostatnie akcje protestacyjne rolników i innych grup społecznych pozwalają sądzić, że nie będziemy w tych działaniach osamotnieni — czytamy w stanowisku przesłanym na ręce premiera Donalda Tuska.
Dla związkowców tak rygorystyczna polityka klimatyczna UE powoduje zamknięcie w Polsce fabryk motoryzacyjnych w Bielsku Białej (Stellantis, wcześniej: FCA), Wrocławiu (Volvo AB) oraz Słupsku (Scania). I też uniemożliwi realizację podpisanej z górnikami umowy społecznej.
Nasz region czeka gwałtowna likwidacja przemysłu i utrata setek tysięcy miejsc pracy w górnictwie, jego otoczeniu i innych sektorach gospodarki oraz doprowadzi do zapaści finansowej samorządów lokalnych — przestrzegają związkowcy.
Rozwód z węglem i tak będzie szybciej niż w 2049 r.
W umowie społecznej stoi, że ostatnią kopalnię zamkniemy w 2049 r., czyli raptem na rok przed planowaną w całej UE neutralności klimatycznej. I górnicy trzymają się tej daty jak pijany płotu. Ale od czasu sygnowania umowy społecznej dotąd powstało co najmniej kilka opracowań wskazujących na zdecydowanie szybszy termin. Np. Forum Energii ten rozwód widzi najpóźniej w 2035 r. Już po 2025 r. ma zniknąć z rynku 8 GW węglowych mocy, a latach 2029–2030 kolejne 6 GW mocy
Bez wsparcia z pieniędzy publicznych, generacja z węgla staje się bardzo niedochodowa. Kres wsparcia wyznaczają limity emisji w rynku mocy, które, w połączeniu z rekordowo wysoką ceną CO2 spowodują dalszy spadek ekonomicznej opłacalności produkcji w węgla — czytamy w opracowaniu z 2021 r.
Wszak według pierwotnego projektu „Polityki Energetycznej Polski 2040” w 2030 r. węgiel miał być źródłem 56 proc. energii elektrycznej, a w 2040 r. – już tylko w 28 proc. Nie brakuje także najnowszych dokumentów, które sugerują zdecydowanie szybsze rozstanie z węglem. Tak jak ma to miejsce w najnowszym stanowisku Eksperckiej Rady ds. Bezpieczeństwa Energetycznego i Klimatu, która proponuje wyznaczenie datę odejścia od energetyki węglowej w Polsce na 2035 r. Przy okazji padają takie jak dawniej argumenty.
Jest to także data skorelowana z wygaśnięciem wsparcia z rynku mocy dla wszystkich jednostek węglowych. Dodatkowo należy pamiętać, że zgodnie z obecnym kształtem unijnych regulacji, około 2040 roku będzie się kończyła podaż uprawnień do emisji CO2 na rynku pierwotnym. Ewentualne opóźnienie tej daty powinno być możliwe jedynie w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa dostaw energii w Polsce, a pozostające wówczas w eksploatacji jednostki węglowe powinny być wyjęte z rynku energii i wynagradzane za dostępność mocy z ograniczeniem czasowym eksploatacji, np. w rezerwie strategicznej — twierdzi Rada ds. BEiK.
Wcześniej związkowcy mieli zasłonięte oczy przez podwyżki?
Przyspieszenie unijnej polityki klimatycznej nie powinno być więc dla nikogo żadnym zaskoczeniem. Tak, jak to, że terminu 2039 r. z górniczej umowy społecznej raczej nie da się obronić. I związkowcy, też ci górniczy, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Ale do tej pory o wszelkich dostępnych formach protestu raczej nie było mowy. Może takie słowa padały przy okazji rekordowego importu węgla, kto wie? A przecież w 2022 r. do Polski sprowadziliśmy aż 20,2 mln t czarnego złota, najwięcej w historii. Dane za 2023 r. mogą ten wynik jeszcze podbić.
I co? Słyszeliście o jakiejś blokadzie torów, czy przejść granicznych, jak byłoo jeszcze parę lat wcześniej? Nic takiego nie miało i nie ma miejsce. Nic też za bardzo nie działo się względem redukcji emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych. W tym czasie związkowców martwiło najbardziej wyrównanie inflacyjne wynagrodzeń. Dobrym przykładem jest wzrost średniego uposażenia w PGG. Jeszcze w 2021 r. to było 8058 zł (brutto). W 2022 r. to już było 10744 zł (brutto). W ciągu roku mówimy więc o przeciętnej podwyżce na poziomie 2686 zł — o ok. 33 proc.
Ponad 2500 zł wyższa pensja w rok piechotą nie chodzi, wiadomo. Trzeba się postarać, żeby otrzymać taką zwyżkę. A że rząd (ten czy tamten) bardzo górniczych protestów nie lubi, to w ostatnim czasie górnicy siedzą cicho jak mysz pod miotłą. No, chyba że zarządy ich spółek wydobywczych znowu kręcą w sprawie propozycji kolejnych podwyżek. Wtedy są znowu apele i listy do najważniejszych urzędników w kraju. I pada też słowo-klucz: strajk. Podobnie może być z reakcją na najnowszy pomysł KE. Na razie krzyku i najczarniejszych wizji jest co niemiara. Ale poczekajmy kilka miesięcy, kiedy związkowcom pewnie uda się wywalczyć kolejne wyrównanie pensji z inflacją. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że wtedy zielona Bruksela już tak bardzo zła nie będzie.