W takich chwilach cieszę się, że politycy nie spełniają obietnic wyborczych. Mam nadzieję, że jak w końcu spełnią, kwota wolna w wysokości 60 tys. zł będzie już trochę czymś innym. Odczekanie rok czy dwa z jej podwyżką sprawi, że mniejsza grupa podatników niż dziś będzie mogła uniknąć podatku.

Był 2023 r., kiedy Donald Tusk zaczął licytować się z PiS na podwyżki kwoty wolnej. PiS po raz pierwszy od lat istotnie podniósł ją z 8 tys. zł do 30 tys. zł, a więc Donald Tusk ogłosił, że on podniesie ją do 60 tys. zł. Gdyby spełnił obietnicę, już w tym roku moglibyście wcale nie płacić podatku dochodowego, a dokładnie statystycznie prawie co drugi z was.
Wy rozdajecie fiata, to my damy porsche
Premier Tusk jednak obietnicy nie spełnił, bo nie stać nas na tak drogi prezent wyborczy. Niedawno wiceminister finansów Jarosław Neneman poinformował, że koszt podwojenia kwoty wolnej od podatku PIT do 60 tys. zł wyniósłby 55,9 mld zł. Dla porównania, pamiętam, jak Jan Sarnowski, wiceminister finansów w rządzie PiS wyliczał, że podniesienie kwoty wolnej z 8 tys. do 30 tys. zł będzie kosztować budżet 5-7 mld zł. Przyznacie, że różnica w kosztach dla budżetu jest ogromna, jak miedzy Fiatem 126p a Porsche 911.
Więcej o sprawach podatkowych przeczytasz w tych tekstach:
Ale mi wcale nie o koszty chodzi. Bo pamiętam też, jak szef Sarnowskiego minister finansów Tadeusz Kościński mówił, że dzięki tej podwyżce kwoty wolnej do 30 tys. zł osoby zarabiające pensję minimalną w ogóle nie zapłacą podatku PIT. A zastanawialiście się, jaki byłby skutek, gdyby teraz to 30 tys. zł podwoić? Otóż dość dramatyczny, bo jak już kilka miesięcy temu szacowała Małgorzata Samborska, doradca podatkowy i partner z Grant Thornton, gdybyśmy dziś mieli kwotę wolną na poziomie właśnie 60 tys. zł, to jakieś 45 proc. zatrudnionych w Polsce nie zapłaciłoby ani złotówki podatku dochodowego.
No bo to jest tak: przy kwocie wolnej 60 tys. podatek pojawia się od wynagrodzenia powyżej 6 084 zł brutto, a mediana wynagrodzeń we wrześniu 2024 r. wyniosła 6683,15 zł, czyli niewiele więcej. Mediana oznacza, że dokładnie połowa Polaków zarabia mniej niż 6683,15 zł brutto, a połowa więcej.
Pomijając koszt tego, że prawie połowa pracujących Polaków byłaby zwolniona zupełnie z podatku dochodowego, czy to wygląda uczciwie? Moralnie? Jakkolwiek sensownie? Nie!
Czas działa na korzyść fiskusa
A jednak słowo się rzekło w kampanii wyborczej w 2023 r. i obecny rząd planuje dowieźć tę obietnicę. Tylko nie teraz. Ostatnio minister finansów Andrzej Domański deklarował, że w 2026 r. się uda, a jak nie, zawsze zostaje jeszcze 2027 r. kiedy kończy się kadencja obecnego rządu. Rozumiecie, skąd to granie na czas?
Nie stąd, że dziś tych 55,9 mld zł nie ma, a w 2026 albo 2027 r. już będą. Rzecz w tym, że wynagrodzenia w międzyczasie rosną i uciekają kwocie wolnej. Jeśli obecnie mediana wynosi niecałe 6,7 tys. zł brutto, to zakładając roczne tempo wzrostu wynagrodzeń o 10 proc., za rok mediana będzie wynosiła już 7370 zł brutto. A gdyby poczekać jeszcze rok, wzrośnie do 8100 zł. I cyk! Liczba podatników zwolnionych z PIT tym samym będzie się kurczyć.
Co z progiem podatkowym 120 tys. zł?
Podobny mechanizm będzie działać w przypadku drugiego podatkowego mechanizmu, o waloryzację którego wielu podatników się dziś upomina, czyli o podniesienie drugiego progu podatkowego. Ten od lat nieruszany przez polityków na poziomie 85 tys. zł również przez PiS został w końcu podniesiony do 120 tys. zł, dzięki czemu wielu podatników uciekło spod topora wyższej stawki podatkowej 32 proc.
Ale wynagrodzenia od czasu tamtej podwyżki szybko rosną w Polsce i znów coraz więcej osób łapie się w sidła drugiej stawki podatkowej, stąd postulaty do ministra finansów, by drugi próg podatkowy waloryzować.
Gdyby minister to zrobił, choćby podnosząc ten próg o inflację, czyli ze 120 tys. zł do 126 tys. zł, budżet straciłby 2,8 mld zł - znacznie mniej niż przy podwyżce kwoty wolnej. Ale tak się składa, że to nie czas i miejsce na żadną rozrzutność podatkową, więc tu nie ma co liczyć, że minister zmięknie, szczególnie, że takiej obietnicy w kampanii akurat nikt nie składał.
I w sumie wcale nie ma powodu. Macronext na swoim profilu na portalu X zauważa, że w drugi próg wpada obecnie tylko 5,2 proc. podatników, jak zacznie do niego wpadać 10 proc., to dopiero można zacząć rozmawiać o jakichkolwiek zmianach. No bo przecież nie po to jest drugi próg podatkowy, żeby nikt tej wyższej stawki nie płacił, prawda? A 5 proc. podatników to ciągle niewiele, nie ma więc co ronić łez.