Rozkręcający się kryzys uderzył w branżę deweloperską, budowlaną, przetacza się walcem przez domowe rachunki, a teraz zajrzał do dyskontów. Polacy stojąc przy półkach, coraz częściej nie tyle nawet decydują się na kupno tańszych zamienników, co w ogóle rezygnują z zakupów. Do oszczędzania na co dzień przyznaje się już co trzeci konsument. I choć trudno w to uwierzyć oznacza to, że tłumy w sklepach będą coraz większe.
Mogłoby się wydawać, że zakupy spożywcze to ostatni segment zakupów, w których statystyki sprzedaży zaczną pikować w dół. Błąd. Z ostatnich badań wynika, że Polaków na jedzenie zwyczajnie nie stać. Być może wpływ na to ma fakt, że wzrost cen w sklepach jest zdecydowanie wyższy niż ten ujmowany przez GUS ogólnie jako „inflacja konsumencka”.
W październiku oficjalny odczyt urzędu mówił o niemal 18 proc. skoku cen. W tym czasie żywność podrożała według GUS o 22 proc., ale szacunki prywatnych instytucji wskazują, że inflacja może być nawet o kilka punktów procentowych wyższa.
Reakcja kupujących była do przewidzenia
Skąd te wniosek? Ano stąd, że jeszcze przed rozkręceniem tego całego szaleństwa Polacy sami przyznawali, że brakuje im kasy. Już w maju pisaliśmy, że z danych GfK wynika, że co trzeci z naszych rodaków zadłuża się na życie, a jedna czwarta ankietowanych musi szukać pieniędzy, by zapłacić za domowe rachunki.
Kwestią czasu było, aż te alarmujące statystyki przełożą się na konkret, Czyli w tym wypadku - wyniki sprzedażowe firm obecnych na polskim rynku.
Takim konkretem są dzisiaj dane przytaczane przez Rzeczpospolitą. GfK podaje, że wielkość zakupów zmniejszyła się o 2 proc., choć sama wartość dóbr urosła aż o jedną dziesiątą. To drugie jest jednak efektem inflacji. Co ciekawe ponadprzedciętne, bo 3-proc. tąpnięcie, zaliczyła sprzedaż mocnych alkoholi. Dziennik puentuje, że przekłada się to na 400 tys. gospodarstw domowych, które całkowicie zrezygnowały z 40-proc. umilaczy czasu.
Co jeszcze wyłania się ze wspomnianych badań? Konsumenci w dalszym ciągu rezygnują z droższych produktów i zamieniają je na tańsze. Masło zastępują margaryną, miejsce świeżych ryb zajmują mrożonki. Pod nóż idą też wydatki na kawę czy oliwki.
Ale dyskonty mają jeszcze jeden problem
Ich klienci ubożeją w tak szybkim tempie, że powoli przestają patrzeć na kilka kroków do przodu. Skupiają się na wydatkach tu i teraz. To oznacza, że promocje typu kup dwa opakowania to trzecie dostaniesz gratis przestają mieć znaczenie. Konsumenta stać na jeden produkt i właśnie tyle zamierza nabyć podczas jednorazowej wizyty w sklepie.
Na taką niespodziewaną tendencję zwrócił uwagę w rozmowie z Wiadomościami Handlowymi dyrektor Jeronimo Martins Marek Złakowski. Z drugiej strony, dodaje, wiąże się to z częstszymi wizytami klientów w punktach handlowych. Wygląda na to, że długie kolejki do kas nie odzwierciedlają w ogóle kondycji polskiego gospodarstwa domowego. Ba, wręcz przeciwnie - Polacy karnie stoją w oczekiwaniu na obsłużenie przez kasjera, bo nie stać ich na zrobienie zakupów na cały tydzień.
Paradoksalnie im większy tłok w sklepie, tym czarniejsze scenariusze na przyszłość rysują się przed sieciami handlowymi.
Biedronka, Lidl czy Netto sobie jednak z pewnością poradzą. A co z resztą? Za granicą już teraz nie jest wesoło. W Wielkiej Brytanii Morrisons poinformował o zamknięciu 130 z ponad 1000 sklepów działających pod szyldem McColl's. Brytyjskie odpowiedniki Żabki nie są ponoć rentowne.
W najbliższych miesiącach podobne newsy nie będą zapewne w żaden sposób wyjątkowe. Firmy będą ciąć koszty i wycinać przynoszące straty placówki. Najsłabsi uczestnicy rynku pójdą natomiast śladem „polskiego" Tesco, po którym nad Wisłą pozostały już tylko wspomnienia i puste powierzchnie handlowe.