Od lipca miał wejść ban na mieszkaniowych spekulantów. Zgadnijcie, jak się skończyło
Koniec handlu cesjami mieszkań, bo to woda na młyn dla spekulantów? To miał być pomysł na to, jak zahamować windowanie cen, tylko że ta tama została postawiona na zupełnie nieważnej drodze lokalnej zamiast na autostradzie Ci, którzy zrobili sobie biznes z handlu cesjami, nadal mogą to robić.
Eksperci GetHome.pl i RynekPierwotny.pl niedawno przypomnieli, jak to się zaczęło z tym handlem cesjami na rynku nieruchomości. A zaczęło się, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej. Ceny mieszkań nagle zaczęły pędzić jak szalone i okazało się, że złotym interesem jest podpisać z deweloperem umowę rezerwacyjną czy umowę deweloperską, ale ostatecznie nigdy zarezerwowanego lokalu nie kupić, a odsprzedać go po roku, zanim jeszcze deweloper skończy budowę. Znacznie drożej oczywiście, bo ceny na rynku już dużo wyższe.
Ten handel cesjami był niezwykle wygodny i oczywiście bardzo opłacalny dla spekulantów. Od 2004 r., kiedy weszliśmy do UE, do 2007 r. ceny nowych mieszkań w Warszawie wzrosły o 57 proc., a w ciągu pięciu lat od akcesji o 150 proc.
Handel cesjami to przez lata był złoty interes dla spekulantów
Kiedy spekulanci wykupowali wszystko na pniu jeszcze na etapie projektu, czy pierwszej dziury w ziemi, mieszkań w ofercie brakowało i dostępność dla zwykłego Polaka, który chciał kupić mieszkanie na własne potrzeby, malała. Kryzys z 2008 r. to zakończył.
Druga odsłona mieszkaniowego rajdu rozpoczęła się w 2018 r., a niskie stopy procentowe spowodowane pandemią znów skusiły inwestorów do pompowania pieniędzy na rynek nieruchomości. Jak duży był ich udział na rynku? GetHome i Rynek Pierwotny szacują, że handel cesjami w zależności od miasta sięgał od kilku- do nawet kilkunastu procent wszystkich sprzedawanych przez deweloperów mieszkań.
Chcąc jakoś zatrzymać spekulacje mieszkaniowe, rząd od miesięcy rozważał różne ruchy, jak choćby podwyżka podatku PCC dla inwestorów mieszkaniowych czy ograniczenia w zakupie liczby lokali, ostatecznie skończyło się na zakazie handlu cesjami. To niewiele, a i to nie wyszło, jak się okazuje.
Rząd zablokował Kowalskiego, ale nie flippera
Niby od 1 lipca wszedł życie zakaz handlu cesjami. Tymi dotyczącymi umów rezerwacyjnych i tymi dotyczącymi umów deweloperskich zawieranych po 1 lipca. Cesji umów rezerwacyjnych sprzedawać nie można wcale, chyba że przenosisz prawo do kupna lokalu na członka rodziny.
Cesję umów deweloperskich sprzedać nadal można, ale tylko jedną i w dodatku tylko, jeśli w ciągu ostatnich trzech lat nie dokonywałeś takiej transakcji. Jak to można sprawdzić? Sprzedający ma składać oświadczenie pod rygorem odpowiedzialności karnej.
I na papierze wszystko jakoś wygląda. Ale jest jeden mały kruczek: wszystkie zakazy dotyczą wyłącznie osób fizycznych. Tymczasem ci, którzy zrobili sobie z handlu cesjami, robią to zwykle w ramach działalności gospodarczej, a tu rząd żadnego muru nie postawił. No i tak oto uchwaliliśmy sobie niemal zupełnie martwe prawo. Przez głupotę i brak rozeznania na rynku?
Minister rozwoju i technologii bronił tego rozwiązania, opowiadając, jaką to patologią jest, że flipperzy zawierają nawet kilkanaście umów na zakup mieszkań od dewelopera, a potem je sprzedają, „pobierając wygórowane prowizje dosłownie za nic”. Pytanie do pana ministra: czy zwykłego Kowalskiego, dla którego to nie jest biznes, stać na opłacenie kilkunastu umów rezerwacyjnych?
Odpowiem. Dość łatwo można wpaść na to, że nie za bardzo i zwykle robi to ten, który prowadzi działalność gospodarczą. Ale ta myśli w ministerstwie jeszcze nie zaświtała.