Nowy podatek na horyzoncie. Nie czekaj na listy ani powiadomienia. Skarbówka sama cię namierzy
Czekacie na nowy podatek? No to prawie wszystko wiemy. Chodzi kataster, tylko pod inną nazwą. Bo rząd bardzo się boi, że jak nazwie tę daninę po imieniu, to Polacy wywiozą go na taczkach. W sumie bardzo ciekawe, jak zamierza wprowadzić nowe obciążenie. Niby chce opodatkować tych, którzy kupują seryjnie mieszkania, mówi się, że na początek zajmie się tymi, co mają już co najmniej pięć kupionych lokali i ich nie użytkują, ale jak zamierza to osiągnąć bez wprowadzenia wykazu nieruchomości, nie ujawnia. Jeśli na będzie chciał, żeby właściciele pustostanów płacili fiskusowi od ich wartości, to nie będzie miał wyjścia, będzie musiał stworzyć kataster, a to, co zapłacą podatnicy będzie podatkiem katastralnym bez względu, jak nazwą to rządzący.
Nowy podatek od nieruchomości wraca jak bumerang, ale słowo katastralny nadal nikomu w rządzie nie chce przejść gardło, nawet jeśli właśnie do jego wprowadzenia wielkimi krokami zmierza. Rząd już półtora roku kombinuje, jak opodatkować spekulacyjne zakupy mieszkań, i co chwilę ma na to inny pomysł. Ale niezależnie od koncepcji od podatku katastralnego trzyma się z daleka, bo boi się go jak ognia.
Właśnie gruchnęła wieść, że rządzący chcą opodatkować nie tylko tych, co kupują masowo mieszkania, ale również tych, którzy zachomikowali przynajmniej pięć lokali i ich nie użytkują ani nie udostępniają. Jeśli i tym razem rządowi zabraknie odwagi, to polegnie w walce ze spekulantami. A sytuacja zrobiła się naprawdę ciekawa. Deweloperzy sami przyznają, że już co trzecie sprzedawane przez nich mieszkanie stoi niewykończone, bo jest traktowane jako lokata kapitału.
Podatek dla spekulantów w postaci katastru
Mam wrażenie, że ta cała telenowela ze ściganiem mieszkaniowych spekulantów zaczęła się w lutym 2021 r. od przypadkowej awantury. Do tamtej pory rząd udawał, że nie widzi żadnego problemu na rynku mieszkań. Potem zresztą też, ale kula śniegowa zaczęła się już nabierać masy.
Awantura była przypadkowa, bo poszło o ogłoszenie opublikowane przez Ministerstwo Finansów. Resort szukał specjalisty od podatków majątkowych, a ja podłapałam temat i zaczęłam spekulować, do jakiego to rodzaju majątku Polaków MF mógłby się dobrać, że szuka nowych ludzi do pracy.
Wyszło mi, że powinien zabrać się za podatek od wartości nieruchomości, czyli nazywając rzecz po imieniu podatek katastralny, bo dzięki temu mógłby zatrzymać spekulację na rynku mieszkań.
Raz jeszcze zaznaczam, to był felieton, moja opinia, a nie żadne tam sugestie, że tym właśnie MF chce się zająć. Ale wywołała tyle hałasu, że resort finansów tygodniami chodził po mediach, powtarzając, że żadnego katastru nie będzie. Zarzekał się, że nikt do takiego opodatkowania nie dopuści.
Pół Polski krzyczało, żeby wprowadzić kataster od drugiego lub trzeciego mieszkania, druga histeryzowała, że to czysty komunizm. CIR posądzał nas o rozsiewanie fake newsów, do redakcji przychodziły pogróżki od wściekłych lanlordów, przerażonych tak naprawdę, że ktoś w rządzie podchwyci ten pomysł i naprawdę nas uraczy podatkiem katastralnym. Na to wszystko nałożyła się dyskusja o innych sposobach uregulowania zakupów mieszkań.
Od tamtej pory różne kraje zachodnie zaczęły wprowadzać nowe podatki choćby od hurtowych zakupów mieszkań i od pustostanów, bo traktowanie mieszkania jak zwykłej lokaty kapitału w obliczu rozpędzającej inflacji stało się nie tylko nasz problemem.
Fiskus w tym czasie nadal chodził i opowiadał, że żadnego katastru nie będzie. O innych rozwiązaniach nie chciał nawet myśleć, a debata publiczna narastała. W końcu i polski rząd się złamał, choć od podatku od wartości nieruchomości nadal trzymał się z daleka.
Nowy podatek od pustych mieszkań
W grudniu 2021 r., po raz pierwszy rząd odważył się jakkolwiek ruszyć temat dodatkowego opodatkowania rynku mieszkaniowego. Wiceminister rozwoju Piotr Uściński zadeklarował, że rząd zajmie się pustostanami. Zajmie, czyli opodatkuje, żeby skończyć w Polsce z traktowaniem mieszkań jako lokat kapitału, które w dodatku nawet nie lądują na rynku najmu.
Prace ruszyły żwawo, tak bardzo, że przygotowaniem projektu ustawy zajęły się aż dwa ministerstwa Ministerstwo Rozwoju i Technologii oraz Ministerstwo Finansów. Plan był taki: uderzamy w bogatego Kowalskiego, co kolekcjonuje mieszkania, ale nie w zagraniczne fundusze inwestycyjne, co hurtowo skupują mieszkania przeznaczone potem na wynajem. Umówmy się, one wcale nie są w Polsce problemem, bo skala jest za mała, zwalanie na nie winy to czarny PR.
Minęło pięć miesięcy, jest maj 2022 r., kiedy następuje zwrot o 180 stopni. Nagle premier zapowiada, że to właśnie w fundusze kupujące hurtowo lokale na rynku pierwotnym trzeba uderzyć, choć w grudniu się tego wypierał.
Potem temat ucichł, a jakiekolwiek plany dodatkowego opodatkowania rynku mieszkaniowego zostały zamknięte głęboko w szufladzie. Aż z niej wypełzły. I cała zabawa pod koniec września zaczęła się na nowo.
Tym razem wychylił się wicepremier Sasin, który pomysł miał taki: idziemy po wielkie fundusze kupujące mieszkania hurtowo.
Koncepcje na to były trzy:
- podatek od każdej transakcji kupna mieszkania przez fundusz najmu instytucjonalnego, jeśli kupi on co najmniej 10 nieruchomości w ciągu 12 miesięcy;
- podatek albo quasi-podatek od przychodów z budynków;
- podniesienie stawki podatku od nieruchomości.
Żeby była jasność, żaden z tych pomysłów nie miał dotyczyć osób fizycznych, jedynie wielkich firm. Ale od tamtej pory wiele wody upłynęło i, a jakże, właśnie następuje kolejny zwrot akcji.
Kataster nie przejdzie. Nazwać go trzeba zupełnie inaczej
W środę rano dowiadujemy się, że plan na nowy podatek jest taki: uderzamy zarówno w osoby prawne, czyli wielkie fundusze, jak i w Kowalskiego. Dostanie się każdemu, kto ma więcej niż pięć mieszkań, ważne, że stoją nieużywane. Daniną objęci zostaną nie tylko ci, co już mają te lokale, ale też ci, którzy kupują więcej niż pięć mieszkań – jeśli będą stały puste.
A więc to jakiś rodzaj podatku od pustostanów, co oznacza, że w zasadzie nie uderzy on znacząco w fundusze, bo te mieszkania kupują pod wynajem. Dostanie się więc bogatemu Kowalskiemu. Swoją drogą z nieoficjalnych informacji płynących od samych deweloperów wynika, że obecnie w dużych miastach nawet co trzecie nowo oddane mieszkanie pozostaje niewykończone, jest więc klasyczną lokatą kapitału.
Ale to tylko jedna noga tego pomysłu. Nad nią pracuje Ministerstwo Aktywów Państwowych (dlaczego MAP, który oficjalnie zajmuje się paliwami kopalnymi i łącznością, nie mamy pojęcia). Ale jest też druga noga w Ministerstwie Rozwoju. Wygląda na to, że tam już nie chodzi o pustostany, ale hurtowe zakupy funduszy najmu. Czyli jednak im też się dostanie, tylko z innej strony.
Więcej szczegółów na razie nie znamy. Nie wiadomo, o jakich stawkach podatku mówimy, nie wiadomo, jak długo mieszkanie ma zostać niezamieszane, by uznać je za pustostan lub lokatę kapitału – jak kto woli. A ponadto nie wiadomo, skąd fiskus będzie wiedział, kogo opodatkować, bo ma już pięć mieszkań i od jakiej wartości liczyć daninę.
Zmierzam do tego, że o ile podatek łatwo nałożyć na nowe zakupy powyżej pięciu lokali, bo informacja o umowie kupna zawsze przewija się przez Urząd Skarbowy, o tyle trudniej na tych, co owe pięć mieszkań już mają, a ich to też dotyczy.
I tu wracamy do katastru, który jest niczym innym jak rejestrem wszystkich nieruchomości wraz z informacją o ich wartości. Rejestr nieruchomości mamy, ale nie uwzględnia tego, ile są one warte. Żeby namierzyć właścicieli pięciu lokali, pewnie trzeba będzie kilku sprytnych informatyków, żeby bazę danych, którą już mamy, usprawnili. Ale co gorsza, należałoby też zaktualizować wartość nieruchomości, by fiskus wiedział, od jakich kwot naliczać podatek.
Tak, zapowiedź opodatkowania właścicieli pięciu mieszkań to nic innego, jak krok w stronę podatku katastralnego, inaczej nie wyobrażam sobie, jak taką daninę fiskus chciałby daninę naliczać. Tylko słowo „kataster” po prostu nikomu nie przechodzi przez gardło.
No, chyba, że rząd postanowi karać wszystkich landlordów po równo – nieważne, czy masz pięć kawalerek w Lublinie, czy pięć stumetrowych apartamentów w Warszawie, zapłacisz ryczałt za to, że masz za dużo, liczone od sztuki. Tylko już widzę, jak wtedy cały chytry plan pada, bo wątpliwości w pierwszej kolejności może mieć choćby Rzecznik Praw Obywatelskich.
Kataster to tabu. Politycy PiS boją się wywiezienia na taczkach
Ale nie trzeba było tak długo czekać, żeby i ten sprytny plan upadł. Oto zaledwie w środę po południu szef Ministerstwa Aktywów Państwowych, Jacek Sasin, zaprzeczył, jakoby jego resort pracował nad podatkiem dla właścicieli pięciu mieszkań.
Nie, to jest nieprawda. Różnego rodzaju pomysły się pojawiają. Eksperci, którzy współpracują z Ministerstwem Aktywów Państwowych, ale też szerzej z rządem, proponują różnego rodzaju rozwiązania. Natomiast nie ma żadnych takich działań, takich prac
– zdementował szef MAP.
Już? Albo szybko poszło. Albo doniesienia były nieprawdziwe. Albo...
Zwróćcie uwagę, że Sasin mówi, że to jego resort nie pracuje nad podatkiem od pustostanów i jak wcześniej zaznaczyłam, dlaczego miałby to robić, skoro w jego gestii leży coś zupełnie innego? Później szef resortu dodał jeszcze, że z tego co wie, nie pracuje nad nim również Ministerstwo Finansów, ale nie jest to twarde zapewnienie. No i zostaje jeszcze resort rozwoju, który dotąd kręcił się wokół tego tematu.
A przecież to nie wszystko. Niedawno przecież sam prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zapowiadał na spotkaniu z wyborcami, że trzeba obłożyć znaczącym podatkiem właścicieli niezamieszkanych i niewynajmowanych budynków. Czy szef wszystkich szefów może się mylić?
Obstawiam, że jednak takie plany rząd wciąż ma, ale żaden resort nie ma pojęcia, jak się za to zabrać. I nikt nie ma odwagi sięgnąć po kataster, bo wśród polityków panuje przekonanie, że jak tylko to słowo klucz padnie, zostaną wywiezieni na taczkach. Poczekamy, zobaczymy, ja już szykuję popcorn.