Rząd boi się katastru jak ognia. Chyba jeszcze nie wie, że wielu Polaków chciałoby jego wprowadzenia
Podatek katastralny mógłby być rozwiązaniem wielu budżetowych problemów rządu, ale politycy Zjednoczonej Prawicy nie chcą słyszeć tego słowa. Myśli, że Polacy by mu tego nigdy nie wybaczyli. Tymczasem okazuje się, że Polacy są za i to mimo że oznaczałoby to nawet 60-krotne podniesienie corocznej daniny od wartości nieruchomości.
Mój felieton na temat podatku katastralnego sprzed kilku dni postawił na nogi Centrum Informacyjne Rządu i Ministerstwo Finansów. Obie instytucje zaprzeczają, że rząd szykuje kataster, który mógłby zastąpić podatek od nieruchomości. Pan Tomasz Matynia z CIR wszczął alarm na Twitterze, że rozsiewam fake newsy. Nie zauważył przy tym, że przeczytał nie newsa, a felieton, i to nie mówiący o tym, że rząd szykuje taki podatek, ale że mógłby i że to dobry czas na to. Czemu mam za zaprzeczać?
Ministerstwo Finansów w poniedziałek z samego rana wysłało wyjaśnienia, że rekrutacja ekspertów do Wydziału Podatków Majątkowych i Analiz Prawnych wcale nie oznacza, że w resorcie brakuje rąk do pracy, które obmyślałyby nowe podatki, a jak wyjaśnia Pani Iwona Pruszyńska, rzeczniczka MF:
Resort finansów otrzymuje dziesiątki interpelacji poselskich czy zapytań dotyczących zmian w podatkach. Każdy z tych pomysłów jest analizowany przez pracowników pod kątem m.in. skutków dla finansów publicznych – między innymi to mieścić się będzie w zadaniach nowo zatrudnionej osoby
– zaznacza szefowa komunikacji MF.
A więc władza odcina się od podatku katastralnego. Gdybym chciała być złośliwa, napisałabym, że może i nad nowym podatkiem katastralnym nikt w rządzie nie pracuje, ale nad „opłatą” to już niewykluczone…
Panie premierze, nie ma się czego bać, Polacy są „za”
Wygląda na to, że politycy boją się słowa „kataster” jak diabeł święconej wody. Władza, choć musi szukać pieniędzy, gdzie tylko się da (i to robi), nie chce stawić czoła poważnej systemowej reformie podatkowej, mówiąc Polakom wprost, że coś trzeba zmienić.
Woli dowalać nam podatki sektorowe, które niby uderzają w tych złych, ale nie robią krzywdy zwykłym Polakom. Jakoś łatwiej przełknąć podatek cukrowy czy handlowy jako daninę nakładaną na producentów, a nie na konsumentów. A że zapłacą za to i tak ostatecznie konsumenci, to już w tej narracji się nie mieści. A i konsumentów mniej irytuje, choć efekt w portfelach jest taki sam.
Wracając do podatku katastralnego. Jak pisałam niedawno, wprowadzenie takowego na poziomie średniej europejskiej, czyli 1 proc. wartości nieruchomości spowodowałoby podwyżkę z ok. 60 zł rocznie za przykładową kawalerkę w Warszawie do ok. 3500 zł. To aż 60-krotny wzrost. Niedziwne, że samo zasugerowanie w felietonie, że pomysł katastru mógłby wrócić w ciężkich dla budżetu czasach, wywołał popłoch w służbach informacyjnych rządu.
Okazuje się, że może niepotrzebnie. Ostatnia dyskusja na temat katastru pokazała, że ogromna liczba Polaków chciałaby wprowadzenia takiego podatku. Jest tylko jeden warunek: nie dla wszystkich. Zwolnieni z niego mieliby być właściciele pierwszej nieruchomości, a wyższa stawka dotyczyłaby dopiero drugiego lub trzeciego mieszkania. Takie pomysły, zresztą nie od dziś, ma na przykład partia Razem.
Takie ustawienie warunków brzegowych miałoby zmniejszyć opłacalność kupowania mieszkań na wynajem, długo- czy krótkoterminowy, który w ostatnich latach winduje ceny. Efekt jest taki, że na pniu mieszkania wykupują zamożni inwestorzy, a tych uboższych nie stać, by zaspokoić własne potrzeby i skazani są albo na mieszkanie z rodzicami, albo na wynajem lokali kupionych przez tych bogatych.
Padają też pomysły, by postawić granicę przy wartości nieruchomości. Zwolnione z podatku byłyby te o wartość ponad miliona złotych. To jednak problemu deficytu mieszkań i windowania ich cen nie rozwiąże. Przecież mieszkania na wynajem, nawet w drogiej stolicy rzadko warte są ponad milion złotych, byłby to więc podatek nałożony na milionerów.
Skuteczna broń w walce z Airbnb. Ale co z cenami najmu?
Obłożenie podatkiem katastralnym drugiego czy trzeciego i kolejnego mieszkania mogłoby być całkiem sensownym elementem polityki mieszkaniowej. I mogłoby ukrócić najem krótkoterminowy, z którym walczy wiele miast w Europie. Również w Polsce stał się on problemem. Jak wynika bowiem z raportu DELab przygotowanego na zlecenie miasta Warszawy, 57 proc. wszystkich ofert w Airbnb w stolicy Polski kontrolują zarządzający jednocześnie czterema i więcej mieszkaniami. Rekordzista ma ich w ofercie 160. Lewicę krew zalewa, że bogaci wykupują mieszkania, by robić lukratywny biznes na turystach w czasie, gdy zwykli Polacy nie mają gdzie mieszkać.
Jest tylko jedno „ale”. Czy nowy podatek, który objąłby de facto wynajmowane mieszkania, nie spowodowałby wywindowania cen najmu długoterminowego, którym ratują się często ci, których nie stać na zakup własnego mieszkania?
Właściciele mieszkań przerzucą obciążenie podatkowe na najemców. Nie dość, że na zakup mieszkania mało osób będzie mogło sobie pozwolić, to wynajem będzie jeszcze droższy. Czyli najbardziej odbije się to na młodych dopiero dorabiających się ludziach. Tak dzieje się z każdym podatkiem. Zawsze na końcu jest szary zjadacz chleba, który zostaje wydojony do końca
– pisze w komentarzu Jacek Bujalski, jeden z naszych czytelników.
Argument słuszny, lecz biorąc pod uwagę, co pandemia zrobiła z rynkiem najmu, właściciele tych mieszkań jeszcze długo nie będą mieli takiego pola manewru, by poszaleć z cenami.
Zakup 3. czy 4. mieszkania będzie znacznie bardziej ryzykowny, bo jeżeli nie znajdziemy najemcy, to będziemy musieli płacić dużo pieniędzy na mieszkanie, z którego nic nie mamy. To teraz jest tak, że zamożnie mogę sobie nakupować mieszkań i potem wyznaczać dowolnie wysokie czynsze, bo nawet jak nie znajdą najemcy, to takie mieszkanie w żaden sposób ich nie obciąża. Oczywiście taki podatek powinien być od 2. czy nawet 3. mieszkania, żeby miał sens
– zwraca uwagę Kuba Jądrzak.
Wiele komentarzy i w Bizblog.pl, i na Twitterze pokazuje, że Polacy wcale nie boją się tak katastru, jak sądzą politycy.
Jak wprowadzą progresywny na trzecie i kolejne mieszkanie, to Polacy jeszcze będą tym ofermom z PiS-u bić brawa
– pisze Russel pod wcześniejszym felietonem o podatku katastralnym.
Może więc resort finansów przemyśli dorzucenie do listy zadań dla nowego pracownika Wydziału Podatków Majątkowych policzenie, jakie skutki dla finansów publicznych przyniósłby kataster nałożony na drugie czy trzecie mieszkanie? Tak na rozgrzewkę w nowej pracy.