Szef mówi: bądź elastyczny, rząd: ale nie za bardzo. A my chcemy tylko przeżyć
Manpower podał, że 43 procent Polaków mogłoby utrzymywać się z pracy projektowej. Brzmi jak początek polskiej gig economy? Iluzja. Z tego samego badania wynika bowiem jasno, że aż 81 procent wskazuje etat jako najbardziej pożądaną formę zatrudnienia.

W nowej analizie Manpower pada teza, że Polacy chętniej patrzą w stronę pracy projektowej. 43 proc. badanych rozważyłaby taki model jako jedyne źródło dochodów. I to słowo – „rozważyłaby”– mówi tu najwięcej. W polskich realiach to zazwyczaj deklaracja w stylu: „jeśli życie mnie przyciśnie, jakoś sobie poradzę”.
Twarde dane pokazują coś zupełnie innego. Dla ogromnej większości fundamentem nadal pozostaje etat.
Umowa o pracę wciąż pozostaje fundamentem… obok niej rośnie przestrzeń dla kontraktów B2B i pracy projektowej – zauważa Marta Szymańska z Manpower, podkreślając, że mowa o ambitnych projektach, a nie przypadkowych fuchach.
To trafne spostrzeżenie – tyle że polska „gig economy” nie wyrasta z potrzeby wolności, jak w USA, lecz z wieloletniej praktyki przerzucania ryzyka na pracownika. Owe 43 procent to nie manifestacja elastyczności, tylko dowód odporności. Polacy gotowi są pracować projektowo, bo nauczyli się, że sytuacja na rynku może się zmienić w ciągu jednego kwartału.
Gdy rynek otwiera drzwi, państwo domyka okna
W tym samym czasie, gdy rynek pracy „promuje” większą elastyczność, państwo działa według zupełnie innej logiki. Państwowa Inspekcja Pracy otrzymała właśnie nowe uprawnienia, listy kontrolne, algorytmy ryzyka i pełną swobodę, by rozkładać B2B na części pierwsze. Celem jest walka z patologiami rynku pracy. Misja słuszna, ale prowadzona metodą, która przypomina gaszenie pożaru w domu z instalacją elektryczną sprzed pół wieku.
Do tego dochodzi ZUS, który według najnowszych analiz Grant Thornton wykrywa nieprawidłowości w 93 procentach kontroli. To oznacza jedno: aparat kontrolny został zaprojektowany tak, by zakładać winę systemową, a nie jednostkową.
W efekcie gdy rynek mówi: „potrzebujemy elastyczności”, państwo odpowiada: „sprawdzimy, czy aby nie za dużo”.
Zero marchewki, za to bardzo dużo kija
Tu dochodzimy do miejsca, w którym polski system pracy zaczyna przypominać stary komputer ładowany coraz nowszymi łatkami. Politycy mówią o walce z patologiami, ale wciąż obowiązuje pełen pakiet narzędzi, które te patologie umożliwiają: błyskawiczne zakładanie działalności, swobodne kontrakty B2B, podatne na nadużycia umowy zlecenia i nieskończona elastyczność umów o dzieło.
Czytaj więcej w Bizblogu o rynku pracy
Jednocześnie nie ma absolutnie żadnej zachęty, która skłoniłaby pracodawców, by to właśnie etat stał się dla nich najlepszą opcją. Brakuje ulg, dopłat, uproszczeń, stabilnych reguł gry. Zamiast budować atrakcyjną alternatywę, państwo sięga po narzędzia kontrolne.
To nie strategia – to defensywa. Rynek pracuje w trybie elastycznym, bo państwo od lat pozwalało mu takim być. A teraz próbuje naprawiać ten model, nie oferując niczego w zamian.
Można byłoby to naprawić
Rzeczywista reforma rynku pracy wymagałaby dużo głębszego działania: od składek i zabezpieczenia społecznego, przez logikę finansowania etatu, po realne wsparcie dla firm. Jedna kontrola, jeden algorytm i jedna interpretacja nie rozwiążą modelu, który przez lata był projektowany jako kompromis między deklarowaną stabilnością a praktykowaną elastycznością.
Ale to już temat na zupełnie inną historię.
Dzisiaj musimy wziąć pod uwagę, że 43 procent Polaków gotowych do pracy projektowej nie oznacza, że taki odsetek marzy o elastyczności. Oznacza, że nauczyliśmy się przetrwać w systemie, który elastyczność wymusza.
A państwo – zamiast ten system przebudować – najpierw pozwala budować elastyczność, a potem sprawdza, czy przypadkiem nie zbudowano jej za dużo.







































