Czy premier właśnie powiedział, że wszystkie kredyty hipoteczne we frankach są nielegalne?
Rząd mówi nieco wymijająco, że umowy na kredyty frankowe są powszechnie unieważniane w sądach. Inaczej mówiąc: masz kredyt we franku, idź do sądu, sam sobie możesz pomóc, państwo nie musi wkraczać. Co to oznacza?
Premier powiedział frankowiczom, żeby szli do sądu, bo ich umowy kredytowe są unieważniane. Chyba niechcący w ten sposób przyznał, że wszystkie kredyty w CHF są nielegalne.
Frankowiczami przez lata rząd się nie przejmował, złotówkowiczom przybiegł na ratunek natychmiast. Czyżby dlatego, że tym pierwszym rata urosła w najgorszym momencie tylko o 30 proc., a tym drugim już o 80? Nie. Złotówkowiczów po prostu jest dziś ponad 2 mln, frankowiczów już tylko 370 tys. Tych drugich jest za mało, by warto było schylić się po ich głos w kolejnych wyborach.
Frankowicze przez lata cierpieli z powodu kursu szwajcarskiej waluty, ale z drugiej strony mieli się jak pączki w maśle, jeśli spojrzeć na oprocentowanie ich kredytów. I dalej się tak mają, bo stopa procentowa w Szwajcarii, która wyznacza koszt ich kredytu, jest od lat ujemna i wynosi minus 0,75 proc., podczas gdy w Polsce złotówkowicze widzą już 5,25 proc.
Frankowicze, nadciąga groza
Te ujemne stopy procentowe w Szwajcarii frankowiczów dotąd trochę ratowały, ale wkrótce mogą przestać. Bank centralny Szwajcarii od kilku dni wysyła sygnały, że już czas, że jest gotów podnosić stopy, by sprowadzić inflację w swoim kraju do celu, którym jest przedział 0-2 proc.
Przypomnę, że w kwietniu inflacja w Szwajcarii wynosiła 2,5 proc. - marzenie dla reszty Europy czy Stanów Zjednoczonych, ale Szwajcarzy gotowi są do walki.
I tylko Europejski Bank Centralny trochę ich przed tym powstrzymuje, bo Szwajcaria ma zwyczaju podnosić stopy dopiero krok po EBC, a EBC dotąd nie był skłonny do podwyżek. Ale już jest. A więc i Szwajcarzy są. Tym bardziej że zaczęli nawet sugerować, że tym razem zadbają o poziom cen w swoim kraju, być może wcale nie oglądając się na EBC.
A więc co? Na dziś sytuacja wygląda tak, że Szwajcarzy prawdopodobnie podniosą stopy o 0,75 proc., pierwsza podwyżka przyjdzie we wrześniu, a cykl zakończy się w marcu 2023 r. A wraz z tym do góry pójdą raty kredytów frankowych w Polsce.
Tym jednak polski rząd wale się nie przejmuje. Nie przejmował się tym od lat, kiedy na wzrost rat wpływały zmiany kursu franka. I poprzedni rząd też się tym nie przejmował. Złotówkowiczami przejął się za to bardzo. Czy dlatego, że ci ostatni mają gorzej?
Zobaczmy, kto oberwał mocniej, kiedy ryzyko się materializowało.
Złotówkowicze mają gorzej, ale…
Najpierw franki. Kredyt na 300 tys. zł zaciągnięty w CHF w połowie 2008 r. na początku oznaczał ratę w wysokości ok. 1600 zł. Kiedy frank kilka lat później stał się rekordowo drogi, rata wzrosła do niecałych 2100 zł, czyli o 500 zł - niecałe 30 proc.
Kredyt na 300 tys. zł zaciągnięty w złotych w czasie historycznie niskich stóp procentowych to z kolei wzrost raty z ok. 1300 zł do 2300 zł, czyli o 1000 zł - prawie 80 proc.
OK. Złotówkowicze mają gorzej, tym bardziej że ich wzrost raty dopadł znacznie szybciej, frankowiczów dojeżdżał jednak mniej gwałtownie.
Z drugiej jednak strony frankowicze dostali jeszcze cios ze strony rosnącego zadłużenia, mimo spłacanie kredytu przez kilka, czasem nawet kilkanaście lat, winni byli nadal bankowi więcej, niż pożyczyli.
Kto ma dziś większe kłopoty ze spłatą swojego kredytu? Dane Biura Informacji Kredytowej z końca kwietnia 2022 r. pokazują, że odsetek tzw. złych kredytów, a więc z opóźnieniem w spłacie powyżej 90 dni to w przypadku kredytów złotowych 1,1 proc. wszystkich czynnych kredytów mieszkaniowych, a w przypadku kredytów we frankach - 1,9 proc.
W ujęciu wartościowych sytuacja wypada jeszcze gorzej dla frankowiczów - złe kredyty w PLN to 2,3 proc., a w CHF - 4,4 proc.
Jasne - to kwestia tego, że z jednej strony, żeby kredyt uznać za zepsuty, musi minąć owe 90 dni od niespłacenia raty. To trzy miesiące, a cykl podwyżek stóp trwa zaledwie kilka miesięcy. Nie od razu też kredytobiorcy to czują, bo oprocentowanie ich kredytu aktualizowane jest co trzy lub sześć miesięcy. Na pogorszenie się statystyk w BIK przyjdzie więc czas dopiero na koniec tego roku, najwcześniej jesienią.
Po drugie, kredyty w CHF nie są już w zasadzie udzielane od 2012 r., więc to stary portfel, a stare kredyty zawsze psują się bardziej niż nowo udzielane. Portfel złotowy jest za to na bieżąco zasilany świeżym kredytami i to podciąga statystykę.
Ale owa statystyka psuć będzie się i portfelu złotowym, i w portfelu frankowym, jak SNB zacznie rzeczywiście w końcu po raz pierwszy od 2007 r. podnosić stopy. Tylko że frankowiczami rząd się nie przejmuje tak jak złotówkowiczami. Tym drugim przybiegł z pomocą natychmiast, pierwszych udawał, że nie widzi przez lata. Dlaczego?
Prosta matematyka
Odpowiedź jest całkiem prosta: aktywnych kredytów w PLN jest obecnie dwa miliony z hakiem. Tych we frankach szwajcarskich tylko 370 tys. - jakieś sześć razy mniej. 370 tys. wyborców można ignorować, ponad 2 mln to już gra warta świeczki.
Ale najlepsze jest to, co przedstawiciele rządu odpowiadają na pytania dziennikarzy, co z frankowiczami, skoro rząd nagle tak chętnie pomaga złotówkowiczom? Że oni wbrew wieloletniemu lamentowi wcale nie dostali tak mocnego ciosu, jak teraz złotówkowicze? Że wzrost raty o 30 proc. można znieść, ale o 80 proc. to już nie?
Nic z tych rzeczy. Rząd wcale nie wyznacza granicy bólu. Mówi za to nieco wymijająco, że umowy frankowe są powszechnie unieważniane w sądach. Innymi słowy, między wierszami mówi po prostu: masz kredyt we franku, idź do sądu, sam sobie możesz pomóc, państwo nie musi wkraczać.
Ale mówi w ten sposób coś jeszcze: skoro wszystkich frankowiczów wysyła do sądu, sugeruje, że wszystkie kredyty w CHF są nielegalne. Zapomina tylko przy okazji, że jak naprawdę wszyscy frankowicze poszliby do sądu, również ci, którzy swój kredyt już spłacili, czyli w sumie prawie milion Polaków (a raczej milion kredytów), to problemy miałyby już nie tylko banki, ale i nadzór bankowy i państwo.
Oj, trudna ta gra w zdobywanie elektoratu.