Kredyt 0 proc. rozniesiony w pył. Co teraz?
Ministerstwo Finansów się buntuje. Publicznie rozjechało projekt ustawy o kredycie 0 proc. Resort z resztą nie zostawił suchej nitki na programie dopłat Kredyt #naStart wspólnie z NBP, czyli właściwie mamy pierwsze od dawna zjednoczenie przeciwległych stron ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie. A to wszystko w ramach oficjalnych, publicznie dostępnych opinii do projektu ustawy. I co teraz?
Zacznijmy jednak od argumentacji resortu rozwoju, który broni nowego programu dopłat do kredytów, pisząc, że:
(…) należy zapewnić w większym stopniu przewidywalność i zrównoważony w czasie poziom akcji kredytowej (…)
Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w czasie, gdy akcja kredytowa osłabła, ministerstwo wprost przyznaje, że jego celem jest ustabilizowanie interesu banków, żeby im się produkty lepiej sprzedawały.
I dalej:
Mając na uwadze ograniczenie ryzyka występowania okresowej nierównowagi rynkowej i związanej z tym zwiększonej presji na wzrost cen mieszkań, projekt ustawy o kredycie mieszkaniowym #naStart, zakłada w tym zakresie wprowadzenie nowych rozwiązań zapewniających zrównoważony w czasie rozkład popytu na mieszkania.
Czyli: wiemy, że jest ryzyko, że nasz pomysł podbije ceny mieszkań, dlatego wprowadziliśmy bezpieczniki, które spowodują, że podbijemy ceny mieszkań nie skokowo, ale rozłożymy trochę w czasie ten wzrost, który sami wywołamy.
Nie będę więcej komentować, to się samo komentuje. Poza tym analizą projektu, który ministerstwo rozwoju tak zachwala, zajęli się ludzie z sąsiedniego ministerstwa - tym razem finansów. I z NBP. I oni akurat nie malują trawy na zielono.
Więcej wiadomości na temat nieruchomości można przeczytać poniżej:
Wszystko jest nie tak
Ministerstwo Finansów jest szczere do bólu i sprawia wrażenie, jakby było opozycją. Resort w opiniach do projektu napisał, że:
- po pierwsze, po co stabilizować rynek kredytowy, skoro liczba udzielanych kredytów hipotecznych jest dziś może i mniejsza niż w drugim półroczu 2023 r., ale wtedy było przecież szaleństwo. A jak porównamy do pierwszego półrocza 2023 r., to mamy akcję kredytową i tak o 30-40 proc. większą;
- po drugie, te bezpieczniki, co to mają ograniczyć niezdrowy wpływ programu na ceny, są marne, bo na przykład progi dochodowe są dużo za wysokie. I przypomina, że projekt ustawy zakłada, że podatnik ma się dorzucać do rat kredytowych pięcioosobowej rodzinie z Warszawy, która ma dochód na rękę w wysokości 35 tys. zł miesięcznie, na dodatek mieszkanie, które ma, może sobie zostawić (na wynajem?), bo ustawa nie nakazuje, by było to dla takiej rodziny pierwsze ani jedyne mieszkanie;
- po trzecie, te dopłaty "mogą doprowadzić do niewspółmiernego do fundamentów gospodarki wzrostu cen na rynku mieszkaniowym i kosztów materiałów budowlanych w krótkim okresie;
- po czwarte, owszem, skok cen nie będzie tak duży, jak przy Bezpiecznym kredycie 2 proc., ale mieszkania o dużych metrażach i w mniejszych miastach to akurat mogą naprawdę ostro podrożeć, bo nowy Kredyt 0 proc. akurat dużo bardziej niż wcześniejszy BK 2 proc. premiuje rodziny z dziećmi;
- a po piąte, po co w ogóle mieszać się w rynek, skoro sytuacja makroekonomiczna w Polsce się już poprawia i popyt na mieszkania zaraz i tak sam się odbuduje?
Kto jest bliżej ucha Donalda Tuska?
Nie ma co ukrywać, że minister finansów jest naprawdę wrogo nastawiony do kolejnych dopłat kredytowych i to bynajmniej nie tylko ze względu na chęć oszczędzenia kilku miliardów złotych.
Wrogo nastawiony jest też Narodowy Bank Polski, który również opublikował opinie do projektu ustawy. A w niej krótko i na temat:
- po pierwsze, program pobudza popyt na mieszkania, co spowoduje wzrost cen;
- po drugie, ten wzrost cen spowoduje, że dla ludzi, którzy z dopłat do kredytów nie skorzystają, mieszkania staną się jeszcze mniej dostępne.
O ile resort rozwoju, a i sam premier, opinię NBP mogą zupełnie zignorować, o tyle ciekawe, co zrobią z opinią Ministerstwa Finansów. Ostatecznie Andrzej Domański jest znacznie bliżej ucha Donalda Tuska niż Krzysztof Paszyk z PSL.