Rozdajemy prezenty na Święto Pracy. Wybieraj: dochód podstawowy, gwarancja zatrudnienia, wysokie zasiłki
Skoro za dramatyczną uznajemy sytuację, kiedy ktoś nie ma co jeść albo gdzie spać, bo jest bezdomny, dlaczego jednocześnie za normę uznajemy, że ten ktoś nie ma pracy, choćby chciałby ją mieć? Przecież to właśnie praca jest niezbędna do normalnego funkcjonowania. A skoro tak, czy rząd nie powinien zagwarantować każdemu zatrudnienie?
Bezrobocie na poziomie kilku procent to tzw. bezrobocie naturalne, które występuje w każdej gospodarce. A to oznacza, że nie powinniśmy się dziwić, że jakaś część ludzi nie ma pracy. Ale te kilka procent to setki tysięcy, miliony ludzi na świecie, którzy zwyczajnie nie mają z czego żyć.
Czyj to problem? Ich? A jeśli pracy szukają, ale nie mogą jej znaleźć, bo jej po prostu w gospodarce nie ma? Kto powinien być odpowiedzialny za to, żeby każdy człowiek, który chce pracować, mógł zarobić na swoje utrzymanie? Niewidzialna ręka rynku? Ta bywa brutalna. To może państwo?
Na takie pytania na co dzień zwykle nie ma miejsca, ale może przy okazji Święta Pracy warto nad tym pomyśleć? Zrobiła to Pavlina R. Tcherneva w książce „The Case for a Job Guarantee” („Argumenty za gwarancją pracy”), którą omawiał niedawno „Obserwator Finansowy”. A jej teza jest niezwykle kontrowersyjna: problemem nie są pieniądze, by za pracę dla każdego zapłacić, problemem jest brak woli politycznej.
Skąd wziąć pieniądze na państwową gwarancje pracy?
Argumentem dla autorki stały się działania rządów na całym świecie, które zadłużają się na potęgę, żeby ratować gospodarkę w czasie pandemii. Amerykański rząd nagle ni stąd, ni zowąd wyskrobał 2,2 bln dol. na walkę z pandemią, Polska wydała 312 mld zł.
Pavlina R. Tcherneva pisze wprost: jeżeli politycy zapytają: skąd mamy wziąć pieniądze na wypłacenie pensji osobom, które rząd zatrudni? Odpowiedź brzmi: stąd, skąd rząd wziął środki, by ratować gospodarkę przed skutkami pandemii koronawirusa.
I wskazuje, że przecież dzisiaj w USA i tak już ok. 20 proc. miejsc pracy jest tworzona przez władze nie ze względu na pieniądze, ale po to, by zrealizować jakiś ważny społecznie cel, a może nim być naprawa i utrzymywanie dróg w dobrym stanie, sprawdzanie, czy jedzenie i lekarstwa nie zaszkodzą obywatelom, czy wymierzanie sprawiedliwości.
Zapewnienie bezrobotnym miejsca pracy jest tak samo ważnym ze społecznego punktu widzenia celem, jak te wcześniej wymienione
– twierdzi Tcherneva.
Tylko czy należy ludzi zmuszać do pracy? Przecież niskie bezrobocie uznawane jest za naturalne nie dlatego, że jakiejś części społeczeństwa powinno się żyć źle, ale dlatego, że w każdym społeczeństwie jest jakaś niewielka grupa ludzi, którzy pracować po prostu nie chcą.
Ekonomiści wskazują na jeszcze inne powody, tym razem ciut bardziej bezduszne, bo używające nieszczęścia innych jako miary gospodarczej.
Straszenie inflacją i teorie spiskowe
Potrzebujemy koncepcji naturalnej stopy bezrobocia po to, by wiedzieć, czy bezrobocie jest wysokie, niskie czy w sam raz
– mówił w styczniu 2019 r. szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej Jerome Powell.
Chodzi o to, że zbyt niskie bezrobocie powoduje, że pracodawcy muszą walczyć o pracowników płacami, a kiedy je podnoszą, więcej żądają za oferowane produkty i usługi, więc skacze inflacja. Logiczne, prawda? Na bazie tej tezy powstała w ekonomii koncepcja stopy bezrobocia niepowodującej wzrostu inflacji (z ang. Non-Accelerating Inflation Rate of Unemployment – NAIRU).
Autorka książki przekonuje jednak, że NAIRU to mit. A co lepsze, wspomniany Jerome Powell z Fed niedawno przyznał, i to zeznając pod przysięgą, że zależność między bezrobociem a inflacją, jaka występowała kiedyś, przestała w gospodarkach działać. Ekonomiści nadal zachowują się, jakby ta zależność działała, przez co zdaniem Pavliny R. Tchernevej na całym świecie celowo spowalniania się wzrost zatrudnienia, gdy bezrobocie jest zbyt niskie. Przyznajcie, brzmi trochę jak kolejna teoria spiskowa?
Autorka podaje całkiem niezłe argumenty za tym, że NAIRU nie działa i to jakaś straszna bzdura, że ktokolwiek na świecie nadal posługuje się tym wskaźnikiem. W 2012 r. Komisja Europejska podała, że stopa bezrobocia nie powodująca inflacji, a więc ta minimalnie gospodarce potrzebna to dla Hiszpanii aż 26,6 proc. Ale w kolejnych latach sytuacja gospodarcza w tym kraju zaczęła się poprawiać i bezrobocie spadało, nie windując cen. Co zrobiła KE? Po prostu obniżyła NAIRU, nie przyznając, że wskaźnik ten po prostu nie jest adekwatny do rzeczywistości.
Dlaczego pracownika traktuje się gorzej niż pszenicę?
Wracając do tezy przytoczonej na początku: utrzymywanie bezrobocia to decyzja polityczna, która w dodatku ma fatalne konsekwencje społeczne. Autorka twierdzi, że dziewięć miesięcy bez pracy ma porównywalny efekt na karierę co utrata czterech lat doświadczenia zawodowego. Ponadto pracodawcy nie chcą zatrudniać osób bezrobotnych, a w USA nawet zastrzegają to w ogłoszeniach. Efekt? Tysiące ludzi nie mogą znaleźć pracy, a jednocześnie tysiące miejsc pracy nie są obsadzone, bo brakuje odpowiednich kandydatów.
Ale czy przyczyna tego paradoksu rzeczywiście jest właśnie taka? Obawiam się, że przynajmniej w Polsce tak nie jest, u nas problem polega na niedopasowaniu kwalifikacji i kompetencji do tego, czego potrzebują pracodawcy.
Ale idźmy dalej. Skoro wiele krajów stosuje interwencyjny skup produktów rolnych i nikogo to nie dziwi, to w czym człowiek jest gorszy od kukurydzy czy pszenicy? Państwo powinno gwarantować ludziom pracę, kiedy nadchodzi kryzys, a kiedy gospodarka radzi sobie dobrze, wycofywać się z tej roli.
Dodatkowo stawka, jaką płaciłby za pracę rząd stałaby się punktem odniesienia dla całego rynku tak jak stopy procentowe ustalane przez banki centralne.
Rafał Woś, który też jest zwolennikiem zagwarantowania pracy przez państwo, proponuje, by wynagrodzenie miało wysokość ustawowej płacy minimalnej albo było od niej nieznacznie niższe.
Niedopuszczanie do wypadnięcia z rynku pracy miałoby spowodować, że sektor prywatny nie bałby się ludzi z lukami w CV, bo po prostu już by ich nie było. Wtedy pracodawcy mieliby większy wybór, szukając pracownika i nie musieliby tak walczyć płacami, a inflacja byłaby trzymana dzięki temu w ryzach.
Ale gwarancja pracy miałaby działać nie tylko antyinflacyjnie, ale również antydeflacyjne, bo skoro ludzie w czasie kryzysu nie traciliby pracy, to nie musieliby ograniczać wydatków.
Nie przekonuje was interwencyjny skup pracy?
Cóż, nawet nie wszyscy na Lewicy uważają, że państwowa gwarancja pracy to doskonały pomysł.
Gwarancja zatrudnienia to bardzo wątpliwe rozwiązanie problemu bezrobocia. Nie potrzebujemy wielkiego programu robót budowlanych, a praca opiekuńcza, choć potrzebna, wymaga kwalifikacji. W XXI w. tworzenie publicznych korpusów pracy jest archaiczne
– napisał niedawno Piotr Wójcik, publicysta ekonomiczny Krytyki Politycznej.
Podstawowy problem jest taki, że poza robotami budowlanymi i to tylko tymi najprostszymi, do wszystkiego potrzeba kwalifikacji.
Czy Polska obecnie potrzebuje wielkiego programu prostych robót budowlanych? Mało już zalaliśmy nasz kraj betonem? Co dokładnie mieliby robić ci członkowie publicznego korpusu pracy? Wykładać leśne ścieżki kostką bauma? Mogliby modernizować zniszczone kamienice albo wykonywać trudniejsze roboty budowlane. Tylko że tym zajmują się profesjonalne firmy, więc gwarancja zatrudnienia wchodziłaby w paradę sektorowi prywatnemu, czego zwolennicy tego rozwiązania sami chcieliby uniknąć
– pisze Piotr Wójcik.
To może w takim razie zamiast gwarantować każdemu pracę, lepiej wypłacać bezwarunkowy dochód podstawowy, który choć nadal jeszcze nierealny, w ostatnich latach wskoczył do mainstreamu dyskusji publicznej?
Dochód podstawowy czy wyższe zasiłki dla bezrobotnych?
No właśnie, dlatego, że jeszcze chyba nikt na świecie nie dojrzał do wypłacania dochodu podstawowego na szeroką skalę (nie jedynie w ramach eksperymentu), powstała koncepcja gwarancji pracy. Jeśli nie jesteśmy gotowi rozdawać pieniędzy za pracę, która nie jest niezbędna, ale byłaby użyteczna, tym bardziej nie jesteśmy gotowi wypłacać każdemu pieniędzy za nic nie robienie.
A to pierwsze byłoby z pewnością znacznie tańsze. Gdyby w tej chwili objąć gwarancją pracy w Polsce wszystkich biernych zawodowo albo niepełnozatrudnionych nie z własnej woli, kosztowałoby to budżet państwa 43 mld zł, przy jednostkowym miesięcznym koszcie pracy wysokości 3373 zł, bo tyle wynosi obecna pensja minimalna plus składki po stronie pracodawcy - wylicza Krytyka Polityczna.
Gdyby dołożyć do tego jeszcze prekariuszy, ostateczny koszt to ok. 50 mld zł. Znacznie mniej niż dochód podstawowy.
A gdyby postawić na zwiększenie zasiłków dla bezrobotnych? Lewica chciałaby podwyżki przynajmniej do połowy płacy minimalnej lub połowy wcześniejszego wynagrodzenia, ale nie więcej niż połowy średniej krajowej. Uśredniając, to 1,5 tys. zł dla każdego bezrobotnego, koszt dla budżetu to 27 mld zł rocznie, znacznie taniej niż państwowa gwarancja pracy.
Co wolicie: podniesienie zasiłków dla bezrobotnych, państwową gwarancję pracy czy dochód podstawowy? Zanim odpowiecie, że nic, pamiętajcie, że dziś święto, a jak święto, to należą się prezenty.
Dziś na pewno nikt nie dostanie żadnego, ale wszystko wskazuje na to, że świat zmierza w taką stronę, że za jakiś czas naprawdę będziemy po nie sięgać.