REKLAMA

Trolle już szczują. Naprawdę myślicie, że uchodźcy z Ukrainy zabiorą Polakom pracę?

Za naszą wschodnią granicą trwa wojna. Do Polski uciekło ponad półtora miliona uchodźców, a ma być ich jeszcze więcej. Polacy bardzo często pomagają im, jak mogą, ale oczywiście rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Obok aktów bezinteresownej pomocy zaczynają pojawiać się też coraz więcej głosów niezadowolenia i obaw, związanych głównie z tym, że nagły napływ tak dużej liczby imigrantów może pogorszyć jakość życia w Polsce.

Trolle już szczują. Naprawdę  myślicie, że Ukraińcy zabiorą Polakom pracę?
REKLAMA

Praca i ryzyko utraty zatrudnienia – najważniejsze obawy Polaków budzą te dwie dziedziny, Schemat myślenia jest tu bardzo prosty: imigranci na pewno zgodzą pracować się za mniejsze pieniądze, więc za chwilę firmy nas zwolnią i na nasze miejsce wezmą uchodźców obniżając sobie koszty.

REKLAMA

Argument, że poprzednia fala imigrantów z Ukrainy w latach 2014-2016 nie spowodowała wzrostu bezrobocia ani spadku aktywności zawodowej, pewnie nie dla wszystkich jest argumentem na tyle mocnym, aby pokonać ich strach.

Oczywiście każdy ma prawo bać się, czego tylko chce, ale na szczęście wszystko wskazuje na to, że ten scenariusz chociaż prosty (może właśnie dlatego) jest zupełnie nierealny. Jest kilka powodów, dla których naprawdę zdecydowana większość pracujących Polaków nie musi się obawiać tego, że zastaną zastąpieni w pracy Ukraińcami.

Nowi imigranci mogą zabrać pracę co najwyżej starym imigrantom

Napływy imigrantów zdarzają się na całym świecie dość często, więc problem jest dobrze zbadany i opisany na podstawie danych z wielu państw. Wiadomo więc, że taka zależność po prostu nie występuje.

Najważniejsza przyczyna tej sytuacji jest taka, że ludzie po prostu są różni i mają różne cechy, nie jest więc łatwo ich zastępować. Prosty model, w którym firma może wymieniać pracowników na nowych, tylko dlatego że są tańsi jest do wyobrażenia tylko w przypadku zajęć absolutnie najprostszych, powtarzalnych, w których człowiek ma się zachowywać jak maszyna, nie musi podejmować żadnej samodzielnej decyzji i nie musi współpracować z innymi.

Oczywiście w gospodarce nadal jest parę branż, w których takie miejsca pracy istnieją. Natomiast zazwyczaj jest tak, że te właśnie miejsca pracy już wcześniej były obsadzone przez imigrantów.

Badania przeprowadzone w USA  wskazują, że statystycznie rzecz biorąc, są oni znacznie gorzej wykształceni niż przeciętny obywatel kraju, do którego uciekli, mają mniej umiejętności, bardzo często są też bardzo młodzi, więc także bez doświadczenia na rynku pracy. Migracje najczęściej odbywają się z krajów gorzej rozwiniętych do państw bogatszych, gdzie się lepiej zarabia, ale osoby mające lepszą pozycję zawodową rzadziej decydują się na zmianę życiową, nawet jeśli żyją w biedniejszym państwie.

Szansy w imigracji upatrują najczęściej ci, którzy stracili nadzieję na jakiekolwiek szanse w swoim kraju. To dlatego są skłonni wykonywać prace, których nie chcą wykonywać obywatele kraju przyjmującego migrantów, te najprostsze i najgorzej płatne.

Dlatego jedyną grupą pracowników, która faktycznie może być zagrożona utratą pracy albo obniżką zarobków w wyniku napływu nowych imigrantów są wcześniejsi imigranci. Między nimi w przypadku tych wykonujących najprostsze prace faktycznie może dojść do zwiększonej konkurencji, a z punktu widzenia przedsiębiorcy zastąpienie jednych innymi może wydawać się mało ryzykowne.

W pozostałych przypadkach ryzyko po stronie właścicieli firm jest znacznie większe i dlatego nie są oni raczej zainteresowani zwalnianiem dotychczasowych pracowników i zatrudnianiem imigrantów, tylko dlatego że właśnie przyjechali i zapewne są tańsi. To ryzyko polega głównie na tym, że większość stanowisk w firmach związanych jest z pewną dozą odpowiedzialności za to, co się robi, pracownicy są zróżnicowani pod względem umiejętności, doświadczenia, radzenia sobie ze stresem, efektywności współpracy z innymi, kreatywności itd.

Złożenie z wielu różnych ludzi dobrze działającego teamu, który jest w stanie wypracowywać zyski w firmie, to trudne i często czasochłonne zadanie. A kiedy to się w końcu uda, wtedy wyjęcie nawet jednego elementu z takiej układanki stanowi ryzyko, że cała układanka się rozsypie. Korzyści w postaci zaoszczędzenia na wynagrodzeniach dwudziestu czy piętnastu procent jest tutaj absolutnie nieporównywalna, wręcz znikoma. Takie zachowanie nie miałoby żadnego sensu, dlatego w normalnych, dobrze funkcjonujących firmach to się nie zdarza.

Jednak dzisiejsza imigracja z Ukrainy do Polski jest inna. To są ludzie uciekający przed wojną, a więc jest to zapewne pełen przekrój społeczeństwa, są tam biedni i bogaci, wykształceni gorzej i lepiej, jednocześnie z danych wiemy, że są to głównie kobiety i dzieci, bo mężczyźni zostali, aby walczyć z Rosją. Jest to więc na pewno zupełnie inna sytuacja niż świetne zbadane i opisane zjawisko obecnej od wielu lat imigracji do USA z Meksyku.

Polski rynek pracy wchłonie wszystkich chętnych

Teoretycznie w przypadku uciekających przed wojną Ukraińców zagrożenie zabieraniem Polakom miejsc pracy mogłoby być większe. Tyle że moim zdaniem nie jest z trzech powodów.

Pierwszy i najważniejszy jest taki, że w Polsce według niektórych badań jest około 600 tysięcy wakatów. Oficjalne dane GUS wskazują, że jest ich znacznie mniej, bo około 130 tys., ale wiadomo, że nie wszystkie firmy, które potrzebują pracowników, zgłaszają się do urzędów pracy, a poza tym dane na koniec roku, czyli w środku zimy nie obejmują potrzeb rolnictwa i zmniejszają potrzeby w budowlance, bo te części gospodarki w zimie funkcjonują słabiej albo wcale.

W miesiącach wiosennych i letnich to zapotrzebowanie na ludzi do pracy z pewnością więc rośnie. Nawet więc jeśli cały ten ukraiński tłum za chwilę rzuci się z ochotą do pracy to w Polsce przy rekordowo niskim bezrobociu jest w tej chwili naprawdę bardzo dużo miejsc nieobsadzonych, w których pracę mogą znaleźć wręcz setki tysięcy Ukraińców, bez najmniejszej potrzeby zwalniania kogokolwiek z tego powodu.

Po drugie nie wiemy dzisiaj nawet tego, czy osoby, które uciekły do nas przed rosyjską agresją w ogóle są gotowe do podjęcia pracy i będą jej szukać. Jak zauważają ekonomiści z mBanku:

Możliwe więc, że ci obawiający się napływu uchodźców na polski rynek pracy, boją się tego zupełnie niepotrzebnie, także dlatego że ten napływ nigdy nie nastąpi w tej skali, którą sobie wyobrażają.

Po trzecie w zatrudnianiu tych ludzi nadal pozostanie trochę barier do pokonania, zaczynając od tej najprostszej językowej. Państwo z kolei nie dopracowało się na razie nawet systemu rejestrującego imigrantów, na rynku pracy też zapewne zostaną oni bez pomocy w pośrednictwie, będą szukać zajęcia poprzez znajomych, na oślep, na zasadzie przypadku, co może generalnie utrudnić i wydłużyć proces wpasowywania się.

Osoba z Ukrainy dysponująca pełnym zestawem wymaganych cech i umiejętności, aby objąć wakat w firmie X na początku zapewne trafi na zupełnie inne stanowisko w firmie Y, a aby znaleźć firmę X będzie musiała nauczyć się poruszać po polskim rynku, co z pewnością zajmie jej trochę czasu. Co ważniejsze, właściciel firmy X szukający nowych pracowników nie będzie miał jak tej osoby znaleźć, bo nie będzie miał do tego narzędzi. Nadal więc z jego punktu widzenia zwalnianie kogokolwiek z firmy dlatego, że do kraju napłynęło milion uchodźców będzie niedorzecznością.

Więcej pracowników, więcej pracy, większe zatrudnienie

Istnieją natomiast szanse na proces odwrotny. Według naukowców z University of California w Berkeley  napływ imigrantów powiększający liczbę dostępnych pracowników na rynku może przyczyniać się do generalnego wzrostu zatrudnienia w gospodarce, także w odniesieniu do „tubylców”.

Oto przykład, jak to może działać: w dużych miastach w Polsce są firmy dostarczające jedzenie z restauracji albo zwykłe zakupy do domów klientów, którzy wcześniej mogą zrobić odpowiednie zamówienie w aplikacjach. Dość istotnym elementem tego biznesu są dostawcy, którzy wożą tę przesyłki najczęściej rowerami. Praca jest fizyczna, dość ciężka i jednocześnie nie wiąże się z koniecznością podejmowania żadnych decyzji strategicznych, zarządzaniem ludźmi czy koniecznością współpracy w zespole, więc spora część tych kurierów to imigranci.

Usługi firm cieszą się dużym popytem, więc starają się one zwiększać skalę działalności, ale hamulcem w rozwoju jest liczba dostępnych osób, które mogą i chcą pracować jako kurierzy. Jest to też czynnik ryzyka – firma może bać się inwestować w rozwój ze względu na ryzyko scenariusza, w którym wyda sporo pieniędzy, po czym konkurencja podkupi jej kurierów, oferując im wyższe wynagrodzenie. W sytuacji, w której w mieście nagle pojawia się kilka tysięcy nowych osób gotowych do tego, aby pracować jako kurier, te ryzyka w dużym stopniu się zmniejszają i firmy mogą rosnąć szybciej, doskonaląc ofertę, zwiększając zasięg oferowanych usług albo poprawiając ich jakość.

REKLAMA

Jednak jeśli to zrobią, będą prawdopodobnie potrzebować też więcej osób w centrali, aby bez problemu obsłużyć większą skalę biznesu: więcej menedżerów i księgowych itp. Na tych stanowiskach z dużym prawdopodobieństwem pojawią się Polacy, a nie imigranci. W ten sposób zdobędą oni nowe zatrudnienie de facto dzięki tym imigrantom. Na tej samej zasadzie może to działać też w innych branżach.

Po prostu więcej potencjalnych pracowników na rynku oznacza wzrost potencjału całej gospodarki, wzrost kapitału ludzkiego, który w tej gospodarce pracuje. W takiej sytuacji zyskują wszyscy. Jeśli więc uchodźcy uciekający przed wojną postanowią tu zostać na stałe, znaleźć pracę i po prostu żyć w Polsce, wtedy w dłuższym terminie, po początkowym zamieszaniu nie tylko na tym nie stracimy, ale wręcz będziemy mogli sporo zyskać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA