Toyota wyszła z celnej przepychanki zwycięsko. Japonia i USA dogadały się, a japońscy producenci odetchnęli z ulgą. Akcje Toyoty poszybowały o 13 proc. w górę, a rynki jasno dały do zrozumienia: to nie amerykańscy giganci, lecz motoryzacja z Kraju Kwitnącej Wiśni okazała się prawdziwym beneficjentem szachów 5D w wykonaniu amerykańskiego prezydenta.

2 kwietnia 2025 roku Donald Trump z hukiem ogłosił nowy porządek gospodarczy. „To dzień wyzwolenia amerykańskiej gospodarki!” – oznajmił, stając na tle flag i dekoracji, z których być może żadna nie została wyprodukowana w USA. Prezydent ogłosił cła importowe, 10 procent na prawie wszystko i osobny, mocny cios dla sektora motoryzacyjnego: 25-procentowe cła na samochody i części z Azji, zwłaszcza z Japonii. Miało być twardo, bez kompromisów, „America First” w wersji blaszanej i benzynowej. Wall Street zadrżało, a Detroit, stolica amerykańskiej motoryzacji, wstrzymało oddech.
Jak Donald Trump oclił japońskie auta
Kilka dni później prezydent, być może zniecierpliwiony reakcją rynków, a może po prostu znudzony własnym planem, zapowiedział, że decyzje jeszcze nie zapadły. Potem stwierdził, że zapadły. Następnie, że są tymczasowe. Po czym, w kolejnym wystąpieniu, że trwają intensywne rozmowy. Rano mówił o konieczności suwerenności przemysłowej, a po południu, że cła „jeszcze można rozważyć, jeśli Japonia będzie współpracować”.
W maju podczas jednego z wieców zapowiedział, że „japońskie samochody nie będą więcej zalewać amerykańskich ulic”, by trzy dni później – w wywiadzie dla Fox Business – stwierdzić, że „nie chodzi o wojnę, tylko o uczciwe warunki konkurencji”. Cła były, potem były na stole, później „blisko podpisu”, a przez chwilę nawet „w zawieszeniu”.
W czerwcu Trump znów zaczął stroić groźne miny i zapowiedział, że jeśli Japonia nie pójdzie na ustępstwa, „będzie bolało”. Japonia się nie przestraszyła. I tak, po miesiącach medialnych salw i dyplomatycznych półsłówek, nadszedł 24 lipca.
Trump zrobił deal, wygrała Toyota
Zamiast 25-procentowej bomby celnej, Stany Zjednoczone zgodziły się na taryfę w wysokości 15 procent na auta osobowe z Japonii. W zamian Tokio zobowiązało się do inwestycji o wartości 550 miliardów dolarów w amerykańską gospodarkę. Rolnictwo, półprzewodniki, trochę robotów – dla każdego coś miłego.
Największą wygraną tych przepychanek okazała się… Toyota. Jej akcje wzrosły o ponad 13 procent już w pierwszych godzinach po ogłoszeniu porozumienia. Honda i Mazda – poszły po kilkanaście procent w górę. Zadziałała magia przewidywalności. Rynki zrozumiały, że największy zagrożony stał się największym wygranym. Firma, którą Trump chciał osadzić, właśnie dostała certyfikat stabilności i warunki gry, które – dzięki rozbudowanej produkcji w USA – są wręcz komfortowe.
A co z Fordem, GM i spółką? Cóż, mają poważny problem. Nadal obowiązują cła na stal, aluminium, miedź, części z Chin i Kanady. Nadal trzeba przepłacać za komponenty, które od lat sprowadzało się tanio i pewnie. Nadal nie ma spójnej polityki przemysłowej, która dawałaby producentom jakąkolwiek długoterminową przewagę. A co najważniejsze – nie ma też sygnału, że rząd ich ochroni.
Historia jakich wiele. Zaczęło się od wielkich zapowiedzi, potem był chaos decyzyjny, a na koniec – deal z Japonią, który miał uratować amerykański przemysł, a uradował koncerny z Kraju Kwitnącej Wiśni.