REKLAMA

Złoty dosłownie rozjechał dolara i euro. Takie rzeczy nie dzieją się codziennie

Ostatnia szarża złotego była tak spektakularna, że niektórzy analitycy zaczęli mówić o tym, że polska waluta oderwała się od fundamentów. Dosłownie rozjechaliśmy dolara i euro, a przecież mamy jedną z najwyższych inflacji w regonie i dodatkowo przedstawiciele RPP opowiadają, że już zaraz, za chwileczkę zaczną obniżać stopy, a to powinno strącać złotego do rowu. A on ma to w nosie. Co tu się stało?

Złoty dosłownie rozjechał dolara i euro. Takie rzeczy nie dzieją się codziennie
REKLAMA

W poniedziałek analitycy przecierali oczy ze zdumienia. Oto bowiem złoty poszedł na całość i mimo że umacnia się już od dwóch miesięcy, wcale nie dostał od tego zadyszki. Wręcz przeciwnie - nawet przyspieszył i za dolara na początku tygodnia płacono chwilami zaledwie 4,10 zł, a za euro 4,42 zł.

REKLAMA

Za euro tak mało nie płaciliśmy od grudnia 2020 r., co oznacza, że złoty przebił granicę sprzed wojny. Za dolara płaciliśmy z kolei najmniej właśnie od wybuchu wojny, czyli od końca lutego 2022 r.

Ale ciekawsze jest to, jak szybko i mocno złoty rośnie nie tylko w ostatni poniedziałek. Żeby zrozumieć, dlaczego eksperci rozdziawiali buzie, musicie wiedzieć, że po raz ostatni taka skala umocnienia złotego miała miejsce w 2015 r., a wcześniej w 2011 r. - to nie dzieje się codziennie.

Zaledwie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy złoty umocnił się wobec euro o 5 proc., a wobec dolara o 4 proc.

Dr Przemysław Kwiecień z XTB wskazywał wręcz w poniedziałek, że umocnienie złotego to „rosnące oderwanie od fundamentów”, ale c’mon, bywało gorzej! Analityk przypomina, jak to w latach 2004-2008 kurs euro spadł z poziomu ok. 5 zł do 3,20 zł, żeby tam zawrócić i dojść ponownie do 5 zł.

Złoty łamie prawa natury

Czy teraz też czeka nas taka karuzela? Chyba nie, bo wtorek pokazał, że złoty hamuje, a dolar i euro zaczęły odrabiać. Ale to wcale nie znaczy, że wracamy do normalności. Przeciwnie, ze złotym nadal dzieje się coś dziwnego.

No bo tak: odwieczne prawo natury mówi, że kiedy najważniejsza para walutowa, czyli eurodolar, rośnie, to rośnie również złoty. A we wtorek przed południem eurodolar, rośnie, a złoty spada - zarówno wobec euro jak i dolara. I to znacznie. „Już dość dawno nie było takiej stacji” - pisze w swoim codziennym komentarzu Marcin Mierzwa, analityk stooq.pl.

Co dalej? To szaleństwo może zakończyć się w środowy wieczór - wtedy bowiem planowane jest posiedzenie Fed, które zdecyduje, co dalej ze stopami procentowymi w USA. Ale o tym za chwilę, bo musimy jeszcze odpowiedzieć na pytanie, dlaczego złoty tak odleciał?

O co tu chodzi?

Po pierwsze: nie wierzcie tym, którzy opowiadają bajki, że to dlatego, że rynki wschodzące rosną wtedy, kiedy Ukraina czyni postępy na froncie. To nie ten przypadek.

Po drugie: ten rajd złotego wygląda absurdalnie w świetle tego, że przecież mamy jedną z najwyższych inflacji w regionie, a walutowi traderzy tego nie lubią. Może by i lubili, bo jak inflacja wysoka, to wysokie również prawdopodobieństwo podwyżek stóp procentowych, a to działa na umocnienie waluty. Taaaa…, to tyle teorii z podręczników.

Tylko że w Polsce jesteśmy w momencie, w którym niemal pewne jest, że żadnych dalszych podwyżek stóp nie będzie, przeciwnie - będą obniżki i to pewnie jeszcze w tym roku. Mówi o tym coraz wiesza liczba przedstawicieli RPP, a ostatnio również coraz większa liczba ekonomistów.

Przy okazji przypomnę, że cykliczna ankieta „Obserwatora Finansowego” wśród ponad 100 ekonomistów, pokazała, że obniżki stóp procentowych jeszcze we wrześniu lub w IV kwartale tego roku spodziewał się już 54 proc. ankietowanych. Czyli prędzej tak się stanie niż nie.

I tak samo uważa rynek. Ba! Rynkowi błyskawicznie ostatnio rośnie apetyt na te obniżki. Analitycy Ebury w poniedziałek zwracali uwagę, że jeszcze na początku ubiegłego tygodnia kontrakty FRA na stopę procentową w Polsce wskazywały na obniżkę stóp o 60 pkt. bazowych w ciągu kolejnych sześciu miesięcy, a już pod koniec ubiegłego tygodnia było to już ok. 80 pkt. bazowych.

I to wszystko powinno osłabiać złotego, a nie wzmacniać.

No to o co tu chodzi? 

Bardzo dobrze nam idzie w handlu z zagranicą. Tylko tyle i aż tyle. Nadwyżkę na rachunku bieżącym, a więc obejmującą właściwie nie tylko handel, ale też usługi, mamy na poziomie 1,6 mld euro. A rok temu mieliśmy 3,8 mld euro, ale deficytu!

Czyli więcej sprzedajemy niż kupujemy za granicą, więc dostajemy za to górę zagranicznej waluty, która jest wymieniana na złotego i to go właśnie tak umacnia.

Cel: 4,4 zł za euro

No i wygląda na to, że wtorkowe osłabienie złotego to właśnie ostateczny dowód na to, że złotemu zwyczajnie skończyła się para. Mimo eurodolara. Mimo odwiecznych praw natury.

Ale teraz to już nie będzie ważne, teraz karty będzie rozdawał przez chwilę Fed, który swoją decyzję, co do stóp w USA ogłosi w środę ok. godz. 20.00 czasu polskiego. Najprawdopodobniej Fed stóp nie podniesie, i to wiedzą wszyscy, ale za to może zasugerować podwyżkę w lipcu, wystawiając jeszcze jastrzębie pazury. A to wzmocni dolara, czyli osłabi złotego.

EBC z kolei najpewniej podniesie stopy o 0,25 pkt. proc., a jak do tego dorzuci jeszcze jastrzębią retorykę, złoty naprawdę zrobi sobie przystanek na dłużej. Ale pamiętacie - to nadal może być tylko korekta w tym rajdzie. I za to powinniście trzymać kciuki, bo nic nie działa tak antyinflacyjnie jak mocny złoty.

I na podsycenie tej nadziei jeszcze wtorkowy komentarz analityków ING:

REKLAMA

Alleluja i do przodu! Najbliższy cel: 4,4 zł za euro.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA