Prezesi banków zarabiają nawet 18000 zł… dziennie. Miliony Polaków dostają dziesięć razy mniej… miesięcznie
GUS podał niedawno, że w 2018 r. najczęściej wypłacane w Polsce wynagrodzenie wynosi 2379,66 zł brutto, czyli niecałe 1800 zł na rękę. Wynagrodzenie wypłacane prezesom polskich banków to 18 tys. zł to dziennie. W ciągu ośmiu godzin pracy zarabiają dziesięć razy tyle, co większość Polaków.
Jeszcze nie wszystkie banki opublikowały raporty roczne, nie można więc jeszcze stworzyć pełnego rankingu najlepiej opłacanych prezesów banków w Polsce, ale „Fakt” już się pokusił o zebranie znaczącej próbki - wystarczającej, by wielu Polakom solidnie podnieść ciśnienie.
Jednym z najlepiej uposażonych jest Cezary Stypułkowski, prezes mBanku, którego pensja liczona wraz z należnymi dodatkami wyniosła za cały 2019 r. 4,7 mln zł. To właśnie szef wystawionej na sprzedaż instytucji zarabiał w ubiegłym roku 18 725 zł dziennie.
Jeśli komuś właśnie za mocno skoczyło ciśnienie, być może uspokajająco zadziała fakt, że Cezarego Stypułkowskiego w 2019 r. spotkała obniżka wynagrodzenia, bo rok wcześniej jego roczne zarobki były wyższe prawie o 1 mln zł, a stawka dzienna wynosiła ponad 22 tys zł.
Niewiele mniej od szefa mBanku zarobił w 2019 r. prezes Banku Millennium Joao Bras Jorge. Jego roczna pensja to 4,2 mln zł, a więc dniówka to 16 733 zł. Prezes Santander Bank Polska, Michał Gajewski, w ubiegłym roku zarobił 3,9 mln zł, 15 538 zł dziennie.
Pensje prezesów państwowych banków wcale nie odstają od tych najhojniejszych prywatnych. Zbigniew Jagiełło kierujący największym bankiem w Polsce PKO BP w 2019 r zarobił 4 mln zł, co daje 15 936 zł dziennie.
Michał Krupiński, były już prezes Pekao, który odszedł z banku pod koniec listopada 2019 r., zarobił 3,7 mln zł (wraz z odprawą), co daje 16 017 zł dziennie.
Jeśli ktoś czuje się wzburzony, to zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze całkiem niedawno najlepiej zarabiającym prezesem banku w Polsce był Luigi Lovaglio stojący na czele Pekao. W 2017 r. zarobił on 12 mln zł. Fakt, że na te kwotę złożyła się odprawa przysługująca odchodzącemu prezesowi. Ale rok wcześniej, nie licząc tego typu dodatku, Lovaglio zgarnął w Pekao 9,8 mln zł. To i tak ponad dwukrotnie więcej niż lider tegorocznego zestawienia.
Biedny jak prezes NBP
W tym kontekście trochę żal patrzeć na wynagrodzenie prezesa Narodowego Banku Polskiego. W końcu to bank banków, tymczasem jego szef, prof. Adam Glapiński w 2018 r. zarobił „tylko“ 709 tys. zł brutto. W tym czasie przeciętne roczne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej wynosiło 55 tys. zł brutto, a to oznacza, że wynagrodzenie prezesa NBP było w zeszłym roku tylko 12,9 razy wyższe od przeciętnego w gospodarce.
To też oznacza, że szef NBP również zaliczył obniżkę wynagrodzenia. W 2017 r. otrzymał bowiem 777 362 zł brutto, gdy przeciętne (roczne) wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej wyniosło 51 tys. 258 zł. Wtedy Adam Glapiński zarabiał 15,17 razy więcej niż przeciętna w gospodarce.
Najwięcej Polaków zarabia 1800 zł na rękę
Tymczasem Polacy najczęściej zarabiają 2379,66 zł brutto miesięcznie, a więc ok 1800 zł na rękę. Oczywiście miesięcznie. To dane GUS dotyczące sytuacji z października 2018 r., ale świeższych nie ma, bo GUS robi takie badanie tylko co dwa lata. W tamtym czasie średnie wynagrodzenie w Polsce wynosiło 4921,39 zł brutto. Dziś to 5282,80 zł (dane GUS za styczeń 2020 r.), a więc nie jakoś radykalnie więcej.
Z danych GUS za 2018 r. można również wyczytać, że połowa pracowników nie zarabiała więcej niż 4094,98 zł brutto, a więc ok 3 tys. zł na rękę.
Skąd więc te dane, że średnie wynagrodzenie w gospodarce to ok 5 tys. zł brutto? Średnią windują najlepiej zarabiający.
Ale zanim do reszty zaleje Was krew, jeszcze jedno zestawienie na uspokojenie. Ostatnie dane Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego (niestety za 2017 r.) pokazują, że w Polsce mieliśmy w bankowości tylko dziewięć osób zarabiających powyżej 1 mln euro rocznie. W Wielkiej Brytanii takich bankowych milionerów było ponad 3,5 tys.
Może i dobrze, że Wielka Brytania postanowiła wyjść z Unii, jakoś mniej będzie nas już kłuć w oczy liczbą takich „tłustych kotów”.