Nowe wakacje kredytowe mogą być inne od starych nie tylko dlatego, że nie każdy będzie miał prawo z nich skorzystać. W przeciwieństwie do tych powszechnych wakacji, mogą one szkodzić kredytobiorcom. To byłby całkiem niezły straszak, żeby po wakacje nie sięgać i oszczędzić banki.
Wakacje kredytowe to instrument nieuzasadnionych transferów socjalnych do osób, które pomocy nie potrzebują - takie stanowisko przedstawiły banki Ministerstwu Finansów. I to mimo że wakacje kredytowe w nowej wersji mają zostać ograniczone wyłącznie do osób, których rata kredytu zżera więcej niż 35 proc. dochodów gospodarstwa domowego.
Bankowcy chwalą za to Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, a nawet zmiany, które mają do tej pomocy szerzej otworzyć drzwi. Woleliby, że FWK działał, a wakacje zostały raz na zawsze pogrzebane.
Nic dziwnego.
Kolejne 2,5-3,5 mld zł na wakacje kredytowe
Nawet w nowej okrojonej formie wakacje kredytowe mogą kosztować banki 2,5-3,5 mld zł w zależności od tego, czy skorzystają z nich wszyscy uprawnieni czy partycypacja będzie tylko częściowa i na takim poziomie, na jakim była w ich starej wersji. Wyliczyła to właśnie Komisja Nadzoru Finansowego.
Nadzór jednocześnie wspomina, że na koniec września 2023 r. wykorzystanie FWK sięgnęło zaledwie 0,9 mld zł.
Więcej o Funduszu Wsparcia Kredytobiorców przeczytasz tu:
Jasne, że bardziej opłaca się stawiać na FWK niż na wakacje kredytowe, ponieważ banki płacą za jedno i za drugie. Szans na zatopienie pomysłu wakacji na etapie legislacyjnym jednak nie mają. Ale przecież można postraszyć kredytobiorców, tak żeby sami nie chcieli korzystać z wakacji.
Jak? Całkiem łatwo, przeforsować w ustawie zapis, że korzystanie z wakacji kredytowych wpływa na scoring w BIK, co może spowodować, że taki kredytobiorca nie będzie miał szans na inny kredyt.
Co z lodówką i telewizorem na raty?
Powiecie, że to nie ma znaczenia, bo jak ktoś ma już jeden kredyt hipoteczny, który w dodatku zjada mu 35 proc. miesięcznego budżetu, to i tak by drugiego nie dostał. Owszem, ale nie należy zapominać, że oprócz hipotek są jeszcze kredyty gotówkowe, zakupy ratalne, które wymagają do udzielenia dobrej historii w BIK.
A więc byłoby się jednak czego bać i być może część Polaków dwa razy zastanowiłaby się, czy z wakacji kredytowych rzeczywiście chcą skorzystać, bo nie byłyby tak zupełnie bezkosztowe.
Czy bankowcy taki zapis forsują? Tego nie mówię, ale w środowisku bankowym trwa ponoć taka dyskusja. To nawet logiczne, bo skoro ustawodawca ustala jakiś poziom raty do kredytu (35 proc.), to uznaje go za poziom bezpieczeństwa. A jeśli ktoś go przekracza, to można założyć, że ma kłopoty finansowe.
Trochę to jednak naciągane, bo dopóki spłaca zobowiązania, wszystko jest okej. A na dodatek dla samych bankowców ten tok myślenia może byś strzałem w kolano. No bo jeśli uznajemy, że kredytobiorcy należy obniżyć scoring z powodu korzystania z wakacji, to tak, jakbyśmy uznali go za ryzykownego kredytobiorcę. A stąd tylko krok, i to maleńki, do uznania, że i jego kredyt jest ryzykowny i w związku z tym należy go przesunąć z koszyka kredytów zdrowych do koszyka tych zagrożonych. A na takie kredyty banki muszą robić odpisy, czyli odkładać na bok środki finansowe na wszelki wypadek. To też ich nie uszczęśliwi.
To by było jak gra w cykora - kto pierwszy wymięknie. Bo może pogorszenie reputacji w BIK zadziałałoby prewencyjnie i z wakacji skorzystaliby tylko ci, którzy naprawdę wpadają w kłopoty, a na ich kredyty i tak trzeba robić odpisy.