Polsko-polska bitwa o Turów. Widmo katastrofy środowiskowej i ogromnego bezrobocia
Jeszcze kilka lat temu trudno było sobie wyobrazić, że największy spór o przyszłości kopalni Turów toczyć między sobą będą sami Polacy. To już nie jest wina ani Czechów, ani Niemców, którzy narzekali, że nasza odkrywka wypłukuje im wody gruntowe, przez co dochodzi m.in. do niebezpiecznych zapadlisk. Turów to dla rządu kwestia bezpieczeństwa energetycznego, panoszącej się po nie swoim podwórku Komisji Europejskiej, a także złośliwości sądów. Dla ekologów z kolei to koronny dowód na to, że polski rząd nie ma żadnych konkretnych planów dotyczących transformacji energetycznej. Tylko gra na emocjach, co będzie nas już za chwilę słono kosztować.
Rząd ma pecha z Turowem. Najpierw międzynarodową awanturę na sto fajerek rozkręcili Czesi, którzy widząc, że z rozmów z nami na ten temat nic nie wyjdzie, skierowali sprawę do TSUE. W końcu i tak Warszawa zapłaciła Pradze odpowiednie odszkodowania i zobowiązała się m.in. do konkretnych inwestycji (np. wał ochronny), a także stałego monitoringu. Potem na przedłużenie koncesji dla Turowa do 2044 r. nerwowo zareagowali Niemcy.
Protest złożył nie tylko federalny rząd w Berlinie, ale także oddzielnie saksońskie miasto Zittau. Teraz z kolei wychodzi na to, że kolejny bój o Turów stoczą między sobą już sami Polacy. 31 maja br. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wydał postanowienie wstrzymujące wykonanie decyzji środowiskowej dotyczącej koncesji na wydobycie węgla dla kopalni Turów po 2026 r. Spółka PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna złożyła w tej sprawie zażalenie i wniosła o wstrzymanie tego postanowienia. WSA jednak odmówił i przekazał sprawę do rozpoznania do NSA.
Natychmiastowe wstrzymanie działalności kopalni z pominięciem wieloletniego planu jej wygaszenia doprowadziłoby do katastrofy ekologicznej całego regionu i pozbawiłoby miejsc pracy nawet 80 tysięcy mieszkańców. Obronimy Turów, obronimy Polskę przed nieodpowiedzialnymi działaniami o katastrofalnych skutkach - komentuje Wojciech Dąbrowski, prezes zarządu PGE.
Kopalnia Turów: troska o region czy doraźna polityka?
Zgoła inny argument dotyczący miejsc pracy w Turowie mają ekolodzy. Twierdzą, że w ten sposób rząd udowadnia, że nie ma planów transformacji Turowa, bo nie ma nic do zaoferowania mieszkańcom regionu bogatyńsko-zgorzeleckiego, a narrację strachu przed transformacją energetyczną i postępem technologicznym politycy prawicy wykorzystują otwarcie w swojej kampanii wyborczej. Działacze klimatyczni uważają, że jeżeli ta polityka względem węgla dalej pozostanie bez zmian, to mieszkańców Zagłębia Turoszowskiego czeka bezrobocie, a cały region zapaść gospodarcza.
Patriotyzm wobec regionu bogatyńsko-zgorzeleckiego to nie anachroniczne upieranie się przy węglu. Prawdziwy patriotyzm i troska o ludzi w tym regionie powinien polegać na skoku cywilizacyjnym z wykorzystaniem zielonej energii, która przynosi ludziom, firmom i gminom obniżkę kosztów energii oraz trwałe i przyszłościowe miejsca pracy - twierdzi Radosław Gawlik, prezes Stowarzyszenia Ekologicznego EKO-UNIA.
Zdaniem ekologów rząd niestety wykorzystuje kopalnię Turów do budowania narracji strachu, nienawiści i podziałów, co ma wyłącznie przynieść efekt wybiórczy, a nie realnie naprawić trudną sytuację regionu.
Upór rządu i PGE oraz brak scenariuszy wyłączania starych bloków elektrowni robi z kompleksu Turów ‘Ostrołękę Bis’. My podatnicy straciliśmy już pieniądze w postaci pozbawienia nas co najmniej miliarda złotych z funduszy sprawiedliwej transformacji oraz pół miliarda złotych kar za niestosowanie się do wyroków - przekonuje Radosław Gawlik.
Zdaniem PGE to śmierdzi na kilometr katastrofą ekologiczną
Po drugiej stronie są jednak zgoła inne argumenty. PGE utrzymuje, że natychmiastowe i gwałtowne zamknięcie kopalni w Turowie doprowadziłoby do katastrofy ekologicznej. Bo zatrzymanie wydobycia to też wstrzymanie odwodnienia, co doprowadziłoby do powstania osuwisk wieloskarpowych i całkowitego zniszczenie zakładu górniczego. To z kolei spowodowałoby katastrofę środowiskową nie tylko dla całego regionu, a także przygranicznych terenów Czech i Niemiec oraz koryta Nysy Łużyckiej. Dlatego, aby temu zapobiec niezbędne jest właściwe zabezpieczanie wyrobisk i musi odbywać się to z wieloletnim wyprzedzeniem.
PGE przekonuje, że to również ryzyko katastrofy gospodarczej i społecznej. Spółka twierdzi, że gwałtowna likwidacja działalności Kompleksu Turów, z pominięciem rozłożonego na lata programu transformacji, oznaczałaby załamanie lokalnego rynku pracy i upadłość setek firm. Pracę mogłoby stracić nawet ponad 5 tys. osób zatrudnionych w kopalni i elektrowni. Licząc zaś pracowników zatrudnionych w spółkach współpracujących z kompleksem wraz z rodzinami, to utrata pracy mogłaby dotknąć ok. 80 tys. mieszkańców regionu. Dodatkowo Kompleks Turów jest jedynym dostawcą ciepła na obszarze Bogatyni i Zgorzelca. Zaprzestanie jego działalności pozbawi więc, jak twierdzi PGE, mieszkańców regionu ciepła, bez możliwości zapewnienia innego alternatywnego dostawcy.