Miliardy z kieszeni Polaków wywalone w błoto. Fuszerka ws. Turowa
Blok 7 o mocy 496 MW na węgiel brunatny w Elektrowni Turów oddano do eksploatacji w maju 2021 r. Jego właściciel, czyli Polska Grupa Energetyczna (PGE), od początku zapewniał, że wszystko jest z nim w porządku. Ale Greenpeace Polska prześledził pracę bloku aż do wiosny 2024 r. i wychodzi na to, że jest całkiem inaczej. Aktywiści klimatyczni chcą, żeby sprawą zajęła się Najwyższa Izba Kontroli.
Blok 7 w Elektrowni Turów, należącej do PGE, już w czerwcu 2021 r., raptem miesiąc od oddania go do użytku, zaliczył obowiązkowy postój. Dokonano wtedy przeglądu technicznego, wykonano prace dotyczące optymalizacji i konserwacji w obszarze związanym m.in. z pompami wody zasilającej, elektrofiltrem, młynami węglowymi oraz dobudowaniem nowych odpływów rezerwowych w rozdzielniach. Ówczesny szef PGE Wojciech Dąbrowski wszystkich uspokajał i zapewniał, że absolutnie nie ma żadnych powodów do niepokoju.
Nowoczesna jednostka, która ma za zadanie produkować energię elektryczną dla miliona polskich gospodarstw domowych, jest w gotowości do produkcji energii elektrycznej dla krajowego systemu energetycznego - bił się w piersi Dąbrowski.
Teraz tamte słowa postanowili sprawdzić aktywiści z Greenpeace Polska. I co im wyszło? Ich zdaniem blok 7 w Elektrowni Turów to energetyczna fuszerka, która kosztowała podatników krocie, a z której pożytku jest jak kot napłakał.
Elektrownia Turów: węglowy blok z przestojami
Budowa bloku 7 na węgiel brunatny pochłonęła jakieś 4,3 mld zł. PGE przekonywała, że instalacja przeszła testy wymagane przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne, w tym test mocy osiągalnej. Ale po miesiącu pracy ten blok musiał stanąć. Mówiło się, że produkowany w Turowie węgiel jest za słaby. Mówiło się też o błędach w konstrukcji i w trakcie uruchamiania bloku. Wtedy jeszcze nikt nawet nie przypuszczał, że cechą charakterystyczną tego bloku będzie właśnie to, że więcej stoi niż pracuje. Greenpeace prześledził jego losy od wiosny 2021 r. do wiosny 2024 r. Wnioski są kiepskie.
Na skutek częstych awarii i koniecznych napraw nowy blok nie działał w ogóle przez łącznie około 1 rok i 4 miesiące. A z pełną mocą pracował łącznie zaledwie rok - wylicza Anna Meres, koordynatorka kampanii klimatycznych w Greenpeace Polska.
Więcej o Turowie przeczytasz na Spider’s Web:
Aktywiści klimatyczni przypominają, że PGE od lat promuje Elektrownię Turów i sąsiadującą z nią kopalnię (m.in. przy okazji sporu z Czechami i Niemcami) jako podporę naszego bezpieczeństwa energetycznego, która generuje - jak twierdzi PGE - do 7 proc. polskiej energii elektrycznej i zasila tym samym ponad 3 miliony gospodarstw domowych.
Tymczasem, jak wynika z raportu spółki PGE S.A. za I kwartał 2024 r., produkcja energii elektrycznej netto w elektrowni Turów spadła o 30 proc. w stosunku do analogicznego okresu w 2023 r. W samym 2023 r. produkcja energii elektrycznej z węgla brunatnego spadła o 25 proc. rok do roku - wylicza Anna Meres.
Sprawą zajmie się NIK?
Greenpeace Polska uważa, że mamy do czynienia z fuszerką energetyczną, opłacaną prze podatników. I chce, żeby sprawie przyjrzała się bliżej NIK.
Greenpeace złożyły do NIK wniosek o kontrolę i zbadanie przyczyn awarii oraz skutków finansowych. Niestety, jak dotąd NIK nie podjął sprawy - twierdzi Anna Meres.
Aktywiści klimatyczni przekonują, że rząd już dawno powinien przestać robić Polaków w konia, jeżeli chodzi o kompleks energetyczny Turów. Trzeba też wreszcie ogłosić, zdaniem Greenpeace Polska, że funkcjonowanie tego kompleksu do 2044 r. to mrzonka.
Region nie straciłby wtedy możliwości sięgnięcia po unijne środki z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji - przypomina Anna Meres.