Nie róbcie z Polski bagna jak w Turcji. Słuchanie większości Polaków grozi wpadką po uszy!
Co czwarty z was uważa, że Rada Polityki Pieniężnej powinna już obniżać stopy procentowe, 35 proc. jest przekonana, że powinny zostać tam, gdzie są teraz (6,75 proc.), a tylko 17 proc. uważa, że konieczne są dalsze podwyżki. Wiecie, co by się stało, gdyby RPP posłuchała większości? Dorobilibyśmy się wkrótce takiej inflacji jak Turcja, czyli 83 proc. zamiast obecnych 17,2 proc. A co gorsze, ratowanie was z takiego bagna bolałoby was wtedy znacznie bardziej, niż ratowanie was teraz przez podwyżkę stóp do 10,5-11 proc. Tak, to też będzie bolało. Ale bez bólu nic już nie da się zrobić.
Trochę mam ostatnio dość już tego, że dyskusja pomiędzy zwolennikami dalszych podwyżek stóp procentowych a zwolennikami luźniejszej polityki i pozostawienia ich bez zmian, bo zaraz wszystko samo się naprawi, to tak naprawdę w dużej mierze polityczna nawalanka pełna emocji.
A do tego, ludziom się od tego w głowie miesza, a w tej głowie i tak już dudni, bo skąd zwykły Polak ma się znać na polityce monetarnej? No więc taki zwykły Polak patrzy albo przez pryzmat tego, co mu nagadają w ramach tej nawalanki w telewizji, albo - co chyba jeszcze gorsze - co mu się wydaje, że dla niego samego będzie wygodne tu i teraz. Tylko rzadko zdaje sobie sprawę z konsekwencji tego, że wygoda tu i teraz jest tylko pozorna, a jej koszty w nieodległej przyszłości będą znacznie większe.
Dlatego pomyślałam, że zapytam kogoś, kto jest z daleka od tej nawalanki i będzie w stanie ocenić sytuację merytorycznie, co właściwe stałoby się, gdyby RPP zrobiła to, o co nawołują w Polsce najbardziej jastrzębi z jastrzębi i podniosła stopy procentowe nie oglądając się na społeczne koszty, na bezrobocie, na recesję, którą tym wywoła.
A z drugiej strony, co by się stało, gdyby zrobić to, czego chce ten drugi obóz - obóz skrajnych gołębi, którzy uważają, że tych podwyżek już wystarczy, zaraz samo wszystko się naprawi, a inflacja już teraz sama spadnie i nie trzeba jej pomagać?
O to właśnie zapytałam dr Łukasza Rachela, makroekonomistę z University College London, właśnie dlatego, że od lat siedzi w Londynie z daleka od naszego piekiełka. A po drugie dlatego, że jest członkiem grupy Dobrobyt na Pokolenia założonej przez polskich ekonomistów pracujących za granicą, którzy komentują i często podsuwają nam w Polsce rozwiązania, które będą dobre dla nas wszystkich, dla całego społeczeństwa i to w długim terminie. Nie ma tam populizmu, nie ma ideologii, dużo za to rozsądku i przede wszystkim umiarkowania.
Po co w ogóle o to pytać? To przecież skrajne scenariusze, a powinniśmy szukać złotego środka. Właśnie po to, żeby uzmysłowić Polakom, którym się wydaje, że wiedzą, czego chcą, że tak naprawdę nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich życzeń.
Polacy żyją mrzonkami, zaprowadziliby nas na manowce
Ale zacznijmy od tego, czego chcą Polacy. Otóż okazuje się, że większość z nas w zasadzie nie miałaby nic przeciwko wysokiej inflacji, byleby ich zarobki rosły przynajmniej w tym samym tempie. W badaniu IBRiS powiedziało tak aż 55 proc. badanych, a jedynie 32 proc. była przeciwnego zdania.
Tylko czy Polacy aby na pewno zdają sobie sprawę, jak wyglądałby ich świat, gdyby ceny rosły w Polsce w tempie, powiedzmy, 50 proc. rocznie, a ich zarobki zwiększałyby się o 55 proc. rok do roku? Taka sytuacja jest niemożliwa - szybko rozwiewa wątpliwości dr Łukasz Rachel. Nawet, jeśli przez chwilę tak akurat złożyłyby się odczyty danych, taka sytuacja byłaby nie do utrzymania, Polacy podejmowaliby nieracjonalne ekonomicznie decyzje, inflacja szybko by płacom i tak uciekła, a cała gospodarka zaczęłaby się ostro rozjeżdżać.
Serio, porzućcie takie marzenia.
Ale idźmy dalej. Badanie IBRiS pokazuje również, że 17 proc. ankietowanych sądzi, że należy nadal podnosić stopy proc., a prawie 35 proc., że należy je utrzymać na obecnym poziomie. Dodatkowo co czwarty badany (25,6 proc.) uważa, że stopy należy nawet obniżać!
Co, gdyby hipotetycznie RPP zrobiła to, czego chce głos ludu? Dr Rachel jest przekonany, że to, czego chcą Polacy, skończyłoby się dla nich bardzo źle, bo doprowadziłoby do odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych dokładnie tak, jak w Turcji, gdzie inflacja na poziomie takim, jak w Polsce, była niecałe dwa lata temu, dziś już przekracza 80 proc.
Co gorsze, taki scenariusz byłby wysoce prawdopodobny, gdyby RPP stopy obniżyła, ale nawet, jeśli po prostu pozostawi je bez zmian, jest całkiem możliwe, że Polska wejdzie na ścieżkę Turcji.
Sama nie znoszę gadania, że Polska zaraz będzie jak druga Grecja, czy druga Turcja. Tylko że zwykle takie rzeczy opowiadają właśnie krzykacze. Tym razem przypominam, że mówi to ktoś, kto do przesady wcale nie ma skłonności. No i Grecji w to rzeczywiście nie mieszajmy.
No to teraz drugi skrajny scenariusz - podnosimy stopy, nie oglądając się na nic, dbając tylko o sprowadzenie inflacji do celu bez względu na koszty. Czy nie grozi to wybuchem bezrobocia? Przeciwnicy podwyżek stóp straszą właśnie takim scenariuszem i powtórką z bezrobocia, do którego doprowadził lata temu prof. Leszek Balcerowicz.
Dr Rachel jednak uspokaja - wybuch bezrobocia nam nie grozi, trudna sytuacja na ryku pracy pojawi się raczej pod postacią niższych wynagrodzeń, ale nie masowych zwolnień. To nie ten czas, nie ta gospodarka, co wtedy. W dodatku nawet, jeśli bezrobocie wybuchłoby nam w twarz, natychmiast padłby popyt, a za nim inflacja, i można by od razu stopy obniżyć, a rynek wróciłby do równowagi.
Nie obędzie się bez bólu
Ale wiecie, co w tej krótkiej lekcji makroekonomii jest najważniejsze? Dziś to nie jest wybór, czy podnosić stopy jakimś kosztem (pewnie dużym, czego w Polsce w pierwszej kolejności świadome jest 3,5 mln gospodarstw domowych, które mają kredyty), czy nie robić nic, tzn. pozostawić już stopy bez zmian i nie ponosić tych kosztów. To złudny wybór.
Koszty będą tak, czy inaczej. Możemy je ponieść teraz, a wtedy będą nieco mniejsze, choć wcale wam się nie spodobają, albo czekać, udając, że wszystko jakoś się ułoży, ale się nie ułoży i wtedy trzeba będzie działać i tak, a koszty będą jeszcze większe. Ból będzie jeszcze większy.
Czas na miękkie lądowanie, na okiełznanie inflacji bezkosztowo, tzn. bez wzrostu bezrobocia czy recesji w gospodarce, był rok temu, już wtedy było widać, że polska gospodarka jest przegrzana - mówi dr Rachel. Dziś nie ma już szans na obniżenie inflacji bez bólu.
Według dr Rachela, stopy procentowe powinny zostać jeszcze podniesione i to nawet docelowo do 9-10 proc., przy czym trzeba je na chwilę podnieść nawet wyżej, by ten poziom docelowy „zaatakować” od góry. Musimy mieć główną stopę procentową docelowo na poziomie 10 proc.? Trzeba ją podnieść do 10,5-11 proc., żeby dać sygnał i wyraźnie zaatakować oczekiwania inflacyjne, które ciągle rosną, ciągle podwyżkom stóp procentowym uciekają.
Według ekonomisty małe, symboliczne i powolne podwyżki stóp małymi krokami, nawet, jak zmierzające do tego samego celu 10 proc., spowodują, że cel będzie się oddalał - nie uda się zbić oczekiwań inflacyjnych i trzeba będzie podnieść docelową stopę procentową jeszcze wyżej. To jak ciągłe gonienie króliczka, który ucieka i trudno go dogonić.
Jeśli już mdlejecie na myśl o podwyżce stóp do 11 proc., to przypominam raz jeszcze, że to opinia umiarkowanego ekonomisty.
Wcale jednak nie jest powiedziane, że stopy procentowe muszą zostać podniesione do 10-11 proc. bez względu na wszystko. Wystarczyłyby mniejsze podwyżki, gdyby działania wsparła odpowiednia komunikacja banku centralnego.
Tylko że są bardzo niewielkie szanse na to, że to się wydarzy. Mimo wszystko trzymajcie kciuki za NBP. Najbliższe posiedzenie RPP już 9 listopada.