REKLAMA

W Poznaniu oszaleli. Biurokracja ważniejsza niż jakość powietrza

Lata temu trwała dyskusja, czy straż miejska w ogóle jest potrzebna, czy może lepiej w policji ustanowić odpowiednie nowe wydziały. Narzekano przy tej okazji, że strażnicy gminni ograniczają się jedynie do blokowania kół źle zaparkowanych samochodów. I nie ma z nich żadnego innego pożytku. Po wymianie maili z poznańskimi urzędnikami wiem jedno: główną, a może też jedyną pożywką Straży Miejskiej w Poznaniu (żeby nie wrzucać wszystkich do jednego garnka) jest biurokracja.

snog-straz-miejska-mandat-Poznan
REKLAMA

Sam do straży miejskiej ma stosunek ambiwalentny. Nie do końca rozumiem tę formację, co zresztą potwierdziła ich ostatnia interwencja pod moim domem. Pech chce, że mam garaż zaraz z brzegu budynku, gdzie lubią stawiać i tym samym blokować mnie różne samochody - od kurierów, ekip budowlanych, albo po prostu podjeżdżających mieszkańców, którym na tyle nie wystarcza wyobraźni, żeby domyśleć się, że tak stawiając swoje auto, komuś blokują wjazd i wyjazd z garażu. Parę miesięcy temu kolejny raz był taki przypadek, ale tym razem ekipa budowlana sąsiadów blokowała mnie nie kilka minut, a kilka godzin. 

REKLAMA

Poirytowany zadzwoniłem na straż miejską w moim mieście, bo od tego są, tak? Po kilkunastu minutach przyjechał patrol i zaczął się cyrk. Bo strażnicy wcale nie wzięli się za blokowanie samochodu budowlańców, co skończyłoby się dla nich mandatem i - w co chcę wierzyć - też nauczką na przyszłość. Zamiast tego przybyli na miejsce strażnicy zaczęli nawoływać kierowcę tego auta. Może gdzieś siedzi w krzakach i się chowa, kto wie? Jak już w końcu nawoływania przyniosły efekt, to kierowca wsiadł do samochodu i odjechał, a za chwilę też strażnicy miejscy. Na moje pytanie, dlaczego nie interweniowali i nie ukarali tego kierowcy, usłyszałem, że to teren prywatny i oni mają związane ręce. Ciesz się idioto, że w ogóle przyjechali - pomyślałem. I znowu stwierdziłem przy okazji, że nie mam zielonego pojęcia od czego są owi strażnicy.

Na szczęście dziś miałem kontakt ze Strażą Miejską w Poznaniu i już teraz wiem.

W poszukiwaniu weryfikacji uchwał antysmogowych

Ostatnio pisałem tekst o wojewódzkich uchwałach antysmogowych. Przy tej okazji zacząłem zastanawiać się, kto i jak efektywnie będzie weryfikował zapisy tych regulacji. Sam mieszkam w Siemianowicach Śląskich - w sercu województwa śląskiego, które przepisy antysmogowe przyjęło zaraz po pierwszej w kraju Małopolsce. U nas również mają być prowadzone kontrole straży miejskich, a drony sprawdzać, co się wydobywa z kominów. Wszystko po to, żeby zwalczyć smog. I tego, i tego nie widziałem ani razu, ale sąsiad obok, jak tylko temperatura spada poniżej zera, wrzuca do pieca co popadnie, co widać po czarny dymie z jego komina, a także kaszlu moim i moich bliskich.

Skoro tak ma to wyglądać, to kolejne zapisy wojewódzkich uchwał wchodzące w tym roku w życie nie zrobią przecież absolutnie żadnej różnicy - główkowałem. No chyba, że jestem jednak zbyt sceptyczny, a służby wojewódzkie o wszystko już zadbały. Trzeba to sprawdzić. I wysłałem maile do kilka województw, a także kilku komend straży Mmejskiej. Już parę odpowiedzi nadesłano, ale w pamięci utkwiły mi te z Poznania.

Więcej o smogu przeczytasz na Spider’s Web:

Pytania zadałem służbom prasowym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego. Dlatego ciut się zdziwiłem, że pierwsza odpowiedź przyszła z Poznania, ale z Urzędu Miasta, a nie z Urzędu Marszałkowskiego. 

Uprzejmie informujemy, że Pana wiadomość przesłana została zgodnie z właściwością do Straży Miejskiej Miasta Poznania oraz do Wydziału Klimatu i Środowiska - informuje mnie anonimowy urzędnik.

Nie jest źle, myślę, od razu dowiemy się, co w trawie piszczy u źródła. Szybko okazało się, jak bardzo ciągle jestem naiwny. 

 class="wp-image-2325772"

Straż Miejska w Poznaniu lubi biurokrację, nawet bardzo

Zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdy kilka godzin później już na mojej skrzynce mailowej pojawiła się informacja od Straży Miejskiej w Poznaniu. 

Informuję, że Straż Miejska Miasta Poznania udziela odpowiedzi na korespondencję otrzymywaną pocztą elektroniczną, która spełnia wymogi określone w art.63 par 2 ustawy z dnia 14 czerwca 1960 roku, kodeksu postępowania administracyjnego. Oznacza to, że treść kierowanej korespondencji powinna zawierać co najmniej wskazaną osobę (imię i nazwisko) od której pochodzą, jej adres (kod pocztowy, miejscowość, ulica i nr domu, lokalu) i żądania (przedmiot sprawy). Jeżeli w korespondencji nie wskazano adresu wnoszącego, podanie pozostawia się bez udzielenia odpowiedzi. W związku z powyższym wzywam do uzupełnienia danych w terminie siedmiu dni od dnia otrzymania wezwania - twierdzi Marcin Jankowski, kierownik referatu kancelaryjnego poznańskiej straży.

Przeczytałem to trzy razy. A że jestem choleryk, to już przy trzecim razie zaczęła mi dygotać skroń. Zanim jeszcze nastąpił w mojej głowie wybuch, napisałem do poznańskiego magistratu. Wszak tak zazwyczaj bywa, że straż miejska jest jednostką organizacyjną urzędu miasta. No to pytam poznańskiego rzecznika miasta, czy moglibyśmy zacząć traktować się poważnie, czy może zamiast tego rzeczywiście mam podać swój kod pocztowy? 

Po dosłownie czterech minutach dzwoni mój telefon. To służby prasowe w Poznaniu z przeprosinami i z obietnicą, że sami mi przygotują odpowiedzi na moje pytania, a w Straży Miejskiej mój mail pewnie dotarł do kogoś mało doświadczonego. Uprzejmie dziękuję za pomoc, ale w duchu myślę, że w Poznaniu jakość powietrza w takim razie nie ma żadnych szans. Wszak tamtejsi strażnicy na tyle są ubabrani w biurokrację, że trudno im wychylić się przez biurko.

REKLAMA

Pamiętacie batalię o mandat za smog?

To było tak: jak w Polsce w końcu na poważnie zaczęła się walka ze smogiem i rząd uruchomił program Czyste Powietrze, zaczęła się dyskusja o tym, jak karać za naruszanie przepisów antysmogowych. I wtedy strażnicy miejscy zaczęli bardzo głośno mówić o konieczności poszerzenia ich kompetencji, żeby mogli za smog wlepiać mandaty. I tak faktycznie się stało. Szybko jednak przyszło otrzeźwienie, bo okazywało się - przynajmniej w niektórych przypadkach - że próbka sadzy zebranej do kontroli laboratoryjnej potrafi kosztować nawet 500 zł albo i więcej. No i strażnikom przestało się to po prostu kalkulować, bo wychodziło na to, że weryfikacja będzie bardziej kosztowna niż sam mandat. Wychodzi na to, że straż miejska od smogu też nie może być. Zostaje wiec tylko biurokracja, co jak wskazuje przykład z Poznania, wychodzi im bezbłędnie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA