REKLAMA

Podwyżki pensji dla 1,5 mln Polaków. Ostatni taki prezent od rządu

Minister finansów się zmienił front i zapowiedział, że w przyszłym roku podwyżka dla budżetówki będzie wyższa. Nie wiadomo, o ile zarobki urzędników pójdą w górę, pewnie nie jakoś radykalnie mocno, ale i tak miło ze strony rządu. Pamiętajmy jednak, że te podwyżki nie pomogą nadrobić ogromnych strat z lat ubiegłych, gdy wzrost pensji pracowników sektora budżetowego został zamrożony decyzją rządów Zjednoczonej Prawicy, a rozpędzona inflacja roznosiła w pył siłę nabywczą pracowników sektora budżetowego.

Podwyżki pensji dla 1,5 mln Polaków. Ostatni taki prezent od rządu
REKLAMA

Minister finansów mocno zaskoczył zapowiedzą, że budżetówka dostanie większe podwyżki, niż wcześniej planował. Ale to już jedne z ostatnich dobrych wieści na długo, ponieważ szef resortu odpowiedzialnego za finanse państwa za chwilę zaserwuje całej Polsce letnią wodę w kranie. I to dlatego że tak sobie wymyślił, ale dlatego że musi to zrobić.

REKLAMA

To było tak: plan podwyżek na 2025 r. dla sektora budżetowego, obejmującego w sumie 1,6 mln pracowników, przewidywał podniesienie pensji o 4,1 proc. To była wstępna propozycja rządu, która omawiana jest na na forum Rady Dialogu Społecznego, czyli ciała składającego się z przedstawicieli rządu, związków zawodowych i pracodawców.

Wy musicie wysupłać dla pracowników 7 proc., my nie musimy

W ramach RDS, o dziwo, związkowcy i pracodawcy mówili jednym głosem: 4,1 proc. to za mało! Pracodawcom tym razem nie należy się dziwić, bo mówimy o podwyżkach dla pracowników, którym to nie oni płacą, a rząd właśnie.

Rząd nie chciał jednak słyszeć o wyższych podwyżkach niż te 4,1 proc., mimo, że przecież jeśli chodzi o podwyżki dla tych pracowników, którym płacą już pracodawcy, zaproponował podwyżkę płacy minimalnej o 7 proc., a więc sporo wyższą niż sam chciał wysupłać dla swoich.

Aż tu nagle minister finansów się wychylił i zmienił front, zapowiadając, że w przyszłym roku podwyżka dla budżetówki będzie jednak wyższa. Nie wiadomo, o ile, pewnie nie radykalnie wyższa, ale i tak miło z jego strony, bo te 4,1 proc. zaledwie pokryje straty wynikające z inflacji i nie pomoże nadrobić ogromnych strat z lat ubiegłych, gdy inflacja naprawdę ostro zjadła siłę nabywczą wynagrodzeń sektora budżetowego.

Więcej o rynku pracy przeczytacie w tych tekstach:

Ale to jednak podejrzane…

Za chwilę wszyscy dostaniemy po kieszeni

Dlaczego? Bo jednocześnie mamy nieoficjalne doniesienia, że ten sam minister, prowadząc już rozmowy z Brukselą na temat procedury nadmiernego deficytu, którą Polska zostanie wkrótce objęta, skłania się dobrowolnie ku cięciom deficytu w wariancie morderczym, choć mógłby wybrać wariant łagodny.

Bo formalnie, kiedy już Polska zostanie objęta procedurą nadmiernego deficytu przez Komisję Europejską, to nie działa tak, że szuka oszczędności gdzie popadnie i ile uda się zaoszczędzić, to się zobaczy i tak aż do momentu, kiedy zredukujemy deficyt do pożądanego poziomu 3 proc. PKB.

To działa tak, że kraj objęty procedurą musi przedstawić Brukseli plan, według którego będzie ciął deficyt. Tylko że ten plan może być ambitny i rozłożony na cztery lata, a może być łagodniejszy i rozłożony na siedem lat. 

Jak wyliczył think tank Bruegel, w przypadku Polski szybsze cięcia wymagałyby redukowania deficytu po 0,8 proc. PKB co roku przez cztery lata. Alternatywa to cięcia po 0,5 proc. PKB co roku przez siedem lat.

Do niedawna wydawało się, że polski rząd zdecyduje się na wariant łagodny. Choćby dlatego, że nauczony doświadczeniem sprzed lat, kiedy to również na Polskę nałożono tę samą procedurę, a ówczesny premier Donald Tusk ostro ciął z tego powodu wydatki i ostatecznie stracił władzę na rzecz PiS, nie będzie chciał ryzykować tego samego scenariusza.

Tym bardziej, że Polacy przez ostatnie lata rządów PiS nauczyli się oczekiwać od rządzących więcej niż ciepła woda w kranie. Ryzykowanie ich gniewu z powodu oszczędności to jeszcze większa polityczna brawura niż lata temu.

A jednak, okazuje się, że minister finansów to ryzykant. Money.pl niedawno donosił, że zbliżone do ministra finansów źródła twierdzą, że Andrzej Domański nie chce oszczędności rozkładać aż na siedem lat i woli przeprowadzić cały proces szybko, choć bardziej boleśnie.

Co oznaczałby wybór szybkiej ścieżki zamiast tej siedmioletniej? Nie oszukujmy się - ciąć będzie trzeba mocniej, niż dotąd sądzono. Wielu ekonomistów uspokajało, że z powodu procedury nadmiernego deficytu wcale nie będzie trzeba rezygnować z 13. i 14. emerytury, z 800+ i innych świadczeń socjalnych. Wcale nie trzeba będzie dokonywać bolesnych cięć, najwyżej rezygnować z realizacji kolejnych wyborczych obietnic jak podniesienie kwoty wolnej.

REKLAMA

Tylko jak rząd wybierze wariant oszczędzania 0,8, a nie 0,5 proc. PKB co roku, to może okazać się, że to zbyt optymistyczna wersja wydarzeń.

A te podwyżki dla budżetówki, które właśnie szczodrze chce rozdać minister w przyszłym roku, to może być ostatni taki prezent, zapakowany w czerwoną kokardę głównie po to, żeby przynajmniej trochę zatrzeć złe wrażenie, którego za chwilę doświadczy cała Polska. Nieśmiało przypomnę, że w latach 2009-2015 to właśnie mrożenie płac w budżetówce było jednym z głównych elementów walki ze zbyt wysokim deficytem.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA