Polska buduje największe lotnisko świata. Gigant wyekspediuje w przestworza jeden Lublin dziennie
Jeden Lublin to świetna jednostka miary, bo liczba mieszkańców tego miasta odpowiada mniej więcej dobowej przepustowości lotniska budowanego przez spółkę CPK. Zszokowani? Niepotrzebnie, bo takie liczby pojawiały się w przestrzeni publicznej od samego początku, kiedy politycy zaczęli opowiadać o megahubie lotniczym pośrodku Polski. Po prostu nikt ich nie zwizualizował.
Z dużymi cyframi bądź liczbami jest ten problem, że trudno je ogarnąć wyobraźnią. Jeden to jeden. Dwa to dwa. Jedenaście osób to tyle, ile biega po boisku w drużynie piłkarskiej. Dwa miliony to w przybliżeniu populacja Warszawy.
W pewnym momencie dochodzimy jednak do punktu krytycznego. Takiego, którego nie da się w żaden sposób odnieść do doświadczenia przeciętnego człowieka. Zaczyna się problem.
To właśnie przypadek Centralnego Portu Komunikacyjnego
Marcin Horała, wiceminister funduszy i polityki regionalnej, potwierdził w tym roku, że CPK ma docelowo obsługiwać do 120 mln pasażerów rocznie. CPK to oczywiście nie tylko komponent lotniczy, ale również kolejowy. Wcześniejsze zapowiedzi mówiły o 100 mln osób, które miałyby przypaść na samo lotnisko. Ile by ostatecznie nie było dla ludzkiego mózgu jedno i drugie to całkowita abstrakcja. Na dobrą sprawę równie dobrze można byłoby rzucić coś w zakresie 200-300 mln. Kto zauważy różnicę?
Dla ułatwienia można zestawić przepustowość CPK z obecnymi wynikami polskich lotnisk. I tak w ubiegłym roku WSZYSTKIE porty lotnicze w kraju odprawiły łącznie 41,1 mln osób. To mniej więcej tyle, ile Centralny Port Komunikacyjny będzie w stanie przyjąć tuż po uruchomieniu. Do którego to, przypomnijmy, zostało raptem kilka lat.
Jeżeli CPK osiągnie taką skalę działania, lotnisko wyjałowi pół Polski. Łódź, Modlin, Okęcie, Poznań, Radom - to wszystko porty, które czeka likwidacja, albo w najlepszym wypadku bardzo duża marginalizacja. Można oczywiście w tym miejscu przytaczać zgrany do bólu argument mówiący, że CPK będzie hubem i nie wchodzi w rywalizację z portami regionalnymi. Tyle, że to nieprawda, bo PPL LOT, który ma być gospodarzem CPK, ma ograniczoną liczbę samolotów. Tak samo jak i inne linie lotnicze. Sukces lotniska w Baranowie będzie równoznaczny z zagładą jego sąsiadów.
Wracając jednak do tematu - wyobraźcie sobie, że CPK na start zgarnia odpowiednik ruchu lotniczego z całej Polski. Literalnie każdy pasażer, który zameldował się w 2022 r. w porcie lotniczym nad Wisłą trafia w okolice Baranowa. Niezła kumulacja, prawda?
Ale będzie lepiej, bo jak pisałem, docelowo CPK będzie w stanie obsłużyć do 120 mln osób. To inaczej 337 tys. osób DZIENNIE.
To tak jakby spakować cały Lublin
Następnie zawieźć pociągami i samochodami między Warszawę i Łódź, a potem zdecydowaną większość z nich (wspomniane 100 mln) wsadzić w samoloty. I tak codziennie przez cały rok, łącznie z 1 stycznia, świętami Bożego Narodzenia, 11 listopada i innymi martwymi dla przewoźników dniami.
To spore wyzwanie logistyczne, z którym na Zachodzie nikt nie miał jeszcze do czynienia. Potężny Hartsfield–Jackson Atlanta International Airport przed pandemią przekraczał 100 mln pasażerów rocznie. Covid-19 wywołał jednak w lotnictwie spore tąpniecie. W 2021 r. Atlanta plus drugie na liście Dallas nie przekroczyły łącznie 140 mln pasażerów.
To trochę więcej niż cel CPK. Ale zaraz zaraz - wiecie na czym polega sukces Atlanty? Otóż leży ona w stanie Georgia, blisko wschodniego wybrzeża, ale jednocześnie na tyle daleko, by z powodzeniem pełnić rolę łącznika z resztą kraju. 80 proc. Amerykanów jest w stanie dolecieć do tego portu w ciągu 2 godzin. Swoją bazę mają w nim największe linie lotnicze świata. I mimo tego potężnego potencjału port z trudem i w złotych czasach wyciskał 100 mln pasażerów rocznie.
To zresztą nie wszystko. Przed pandemią lotnisko zatrudniało 63 tys. pracowników. Szefowie CPK powinni już teraz ściskać kciuki za plagę bezrobocia, który zmusi Polaków do szukania pierwszej lepszej roboty, albo rzucić naprawdę konkurencyjne stawki. Tak się bowiem składa, że chętnych do pracy na lotniskach jest obecnie niewielu.
Polskie lotnisko powinno przebić chińskie kolosy - Guangzhou i Chengdu - oba w 2021 r. odprawiły solidarnie po 40 mln osób. Powiecie, że to przez covid. No dobrze, w 2019 r. Pekin dobrnął do 100 mln, a Szanghaj miał 80 mln. W kraju z 1,4 mld populacji i prężnie rozwijającym się ruchem biznesowym!
To śmiesznie mało i za kilka lat Marcin Horała będzie się pewnie turlał ze śmiechu wspominając nieporadność chińskiej branży lotniczej. My w Polsce budujemy przecież prawdziwego kolosa, którym otworzymy oczy niedowiarkom.