Upowszechnienie teleporad medycznych i wystawianie zwolnień chorobowych na telefon budzą już w tej chwili palpitację serca u pracodawców. Strach pomyśleć, co im chodzi po głowie, kiedy słyszą o propozycji szefa Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasza Jankowskiego, by wprowadzić coś na kształt l4 na żądanie.
Zwolnienia lekarskie powinny być wystawiane bez wizyty u lekarza. Tak, dobrze, słyszycie. Zdaniem Prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej powinniśmy zastanowić się, czy ciąganie chorych pracowników do lekarza ma sens. Może w niektórych przypadkach wystarczyłoby poinformować o chorobie pracodawcę i bez wyrzutów sumienia zalec pod kołdrą? Takie rozwiązanie ma mnóstwo plusów i prawie żadnych minusów. Poza jednym - jako społeczeństwo jeszcze do niego nie dojrzeliśmy.
Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego gorączkujący pracownik nie może dzisiaj wziąć L4 na żądanie i przez kolejne 2-3 dni zostać w domu bez wcześniejszej wizyty w przychodni. Totalnym absurdem jest to, że możemy być zbyt chorzy, by pracować (szczególnie zdalnie), a jednocześnie wymaga się od nas wycieczki do lekarza i wielogodzinnego stania w kolejce.
Zdarzało się wręcz, że wizja szarpania się na korytarzu z innymi chorymi, bo tak to przecież często w praktyce wygląda, sprawiała, że wolałem pojawić się w swoich poprzednich miejscach pracy, niż brać chorobowe. Z punktu widzenia chorego napisanie artykułu było o niebo mniejszym wysiłkiem niż toczenie wielogodzinnej walki o wypisanie L4.
Domyślam się, że nie każdy z was ma tak traumatyczne doświadczenia z publiczną służbą zdrowia, ale pewnie większość z was wie, o czym piszę. Przychodnie są przeładowane pacjentami, którzy przychodzą do nich wyłącznie dla dopełnienia formalności. Ma pan 38 stopni gorączki? Mam. No to proszę zmykać do domu.
L4 nawet nie na telefon
Tego typu bezsensowne wizyty chce właśnie ukrócić szef Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasz Jankowski. W trakcie wywiadu w RMF24 Janowski zaproponował, by pracownik raz w roku mógł zgłosić pracodawcy trzy lub czterodniowe zwolnienie bez podpierania się dokumentacją od lekarza. Tak po prostu. W oparciu o obustronne zaufanie.
Myślę, że i pracodawcy i pracownicy w dzisiejszych czasach świetnie zdają sobie sprawę, że pracownik, który nadużywałby takich zwolnień nie byłby mile widziany przez pracodawcę
– argumentował prezes NRL.
Ma to sens? Moim zdaniem stanowisko Naczelnej Rady Lekarskiej się broni. Tym bardziej, że środowisko widzi też problem związany z coraz większymi utrudnieniami w dostępie do lekarzy.
Takie L4 to abstrakcja
Mimo to internet zarżał ze śmiechu. I to również rozumiem. Z wersją przedstawioną przez Łukasza Jankowskiego kłopot jest następujący: zakłada, że pracownicy i ich szefowie traktują się poważnie. W rzeczywistości dobrze wiemy, że takie stwierdzenie jest dalekie od prawdy.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że zdobycie L4 to często kwestia zapłacenia za prywatną wizytę u lekarza. Równie łatwo można załatwić sobie kilka dni zwolnienia dzięki teleporadzie. Efekt? Polacy ściemniają na potęgę - między styczniem a wrześniem liczba pacjentów, którym ZUS cofnął prawo do zasiłku chorobowego zwiększyła się prawie o jedną trzecią, a kwota cofniętych zasiłków wzrosła o 40 proc.
Pracodawcy nie pozostają zresztą dłużni i z lubością wpisują do umów zapisy o premiach za frekwencję. Ominąłeś przynajmniej jeden dzień roboczy? Tracisz odpowiednik co najmniej kilku dniówek. Taka polityka skutecznie wybija pracownikom z głowy pomysły o chadzaniu na zwolnienia dopóki choroba nie przykuje ich skutecznie do łóżka.
Tak właśnie wygląda polski rynek pracy w praktyce. Przedsiębiorcy kultywujący folwarczną kulturę zarządzania z jednej i zatrudnieni uciekający się do różnych sztuczek, by wydłużyć sobie oficjalny urlop, z drugiej strony. Widząc pierwsze reakcje internautów na pomysł wdrożenia L4 na żądanie, w ogóle nie zdziwiło mnie to, co stało się kilkanaście godzin później.
Ministerstwo Zdrowia zabiera głos
Ministerstwo Zdrowia nieźle odczytuje nastroje Polaków, bo rzecznik resortu Wojciech Andrusiewicz zdążył już uciąć dyskusję. W rozmowie z RMF24 rzucił, że propozycje szefa NRL go zaskoczyły. Zdobycie leków na grypę wymaga przecież uzyskania recepty, a bez wizyty u lekarza czy chociażby teleporady jest to niemożliwe.
Riposta Andrusiewicza mija się z sednem apelu środowiska lekarskiego. Łukasz Jankowski mówiąc, że istnieją takie sytuacje, w których pacjent mógłby zostać w domu, miał raczej na myśli stan w rodzaju mocnego przeziębienia, gorączki i uporczywego kaszlu. To jasne, że poważna choroba wymaga oględzin w przychodni. Prezesowi NRL chodziło po prostu o odciążenie medyków i ulżenie mniej obłożnie chorym Polakom jednocześnie.
Jak widać na razie nie ma na to szans. Pracodawcy pewnie odetchną z ulgą, ale miliony pracowników nie mają się z czego cieszyć. Polska mentalność - cywilizowane reguły rynku pracy 1:0.