REKLAMA

Sieci handlowe wezwane na dywanik. „Jak nie obniżycie cen, oberwiecie nowym podatkiem”

Walka z inflacją zaczęła przybierać niecodzienne formy. Coś jakby komunizm tylko w wykonaniu Brytyjczyków i Francuzów. Oto brytyjski parlament wezwał największych brytyjskich detalistów spożywczych na przesłuchanie. Wcześniej francuski rząd nakazał sklepom obniżenie cen. A to wszystko jeszcze zanim jedna z najpotężniejszych instytucji finansowych na świecie powiedziała głośno: wzrost zysków firm odpowiada za niemal połowę inflacji.

Sieci handlowe wezwane na dywanik. Powód: inflacja
REKLAMA

Pisaliśmy o tym w Bizblog.pl wielokrotnie, od miesięcy pisali o tym lewicowy ekonomiści, a w ostatnich dniach potwierdził to Międzynarodowy Fundusz Walutowy: winne wysokiej inflacji są nie tylko pandemia, wojna, wzrost cen surowców itd., ale również nadzwyczajne zyski firm. MFW w raporcie wyliczył, że wzrost zysków przedsiębiorstw w strefie euro odpowiada za blisko połowę wzrostu inflacji w ciągu ostatnich dwóch lat. Mówiąc inaczej, firmy dorabiały się na drożyźnie, korzystając z tego, że konsumenci przyzwyczaili się do tego, że ceny rosną i podnosiły je nawet wtedy, kiedy wcale nie musiały tego robić, bo koszty im nie rosły.

REKLAMA

Spostrzeżenia MFW nadal dzielą ekonomistów, bo drugi obóz mówi, że nie należy mylić skutku z przyczyną i konkluzje Funduszu wcale nie oznaczają, że te rosnące z zachłanności marże firm spowodowały inflację.

Drożyzna na dywaniku w parlamencie

Ale jednak dzieje się właśnie coś niezwykłego: potężny MFW przybrał narrację lewicy. A jeszcze ciekawsze jest to, że nie on pierwszy, bo politycy zachodnich krajów już chwilę wcześniej, przed tym sensacyjnym raportem, zaczęli działać, jakby byli co najmniej z PZPR i rozpoczęli próby ręcznego sterowania cenami. Poniekąd.

Nikt jeszcze dokładnych cen, ani choćby cen maksymalnych w Europie nie ustala z powodu inflacji (w tej Zachodniej, bo Węgry, owszem, zdecydowały się na takie manewry), ale politycy ostro interweniują. Brytyjski parlament kilka dni temu wezwał na przesłuchanie przed komisją parlamentarną szefów najwiekszych spożywczych sieci handlowych: Tesco, Sainsbury’s, Asda i Morrisons. Po co? Żeby wytłumaczyli się, dlaczego ceny w sklepach dalej rosną, choć okoliczności są dziś zupełnie inne niż rok temu - ceny energii przecież ostro spadły. Ceny surowców rolnych też. Indeks cen żywności FAO spadł w maju 2023 r. do 124,3 punktów - to aż o 35,4 punktów poniżej rekordowego poziomu z marca 2022 roku.

W domyśle chcą ich przyłapać na tym, że zamiast dzielić się spadkiem kosztów z klientami, dalej zachłannie podnoszą ceny, zwiększając zyski i licząc, że nikt się nie zorientuje. Co ciekawe, to nie tylko polityczna ustawka, żeby przypodobać się społeczeństwu w wykonaniu parlamentarzystów będących pod wpływem związków zawodowych. Sprawą cen w sklepach zajmuje się już także Competition and Markets Authority, czyli odpowiednik polskiego UOKiK.

Oczywiście sieci zaprzeczają, że wykorzystują okazję, wskazują, że jak tylko mogą, tną ceny, ale na obniżki w większej skali po prostu trzeba poczekać, bo przecież jest jakiś cykl produkcyjny, bo przecież ser, który teraz trafia na półki produkowany jest z mleka zakontraktowanego rok wcześniej, czyli po bardzo wysokich cenach. Jak długo więc trzeba czekać? Od trzech do dziewięciu miesięcy w zależności od produktu, bo tyle trwa, zanim ceny hurtowe przełożą się na te detaliczne.

Francja już grozi podatkiem, bo prośby nic nie dają

Brytyjczycy nie są w tej dziwnej walce z drożyną osamotnieni. Jeszcze przed nimi Francja przyjęła podobna strategię, tyle, że zamiast przesłuchiwać prezesów firm handlowych, ładnie ich poprosiła, żeby z łaski swojej obniżyli ceny. Już w marcu, po serii spotkań z prezesami największych sieci, francuski minister gospodarki Bruno Le Maire ogłosił „kwartał antyinflacyjny”, który polegał na tym, że przez trzy miesiące sprzedawcy obiecali oferować „najniższe możliwych” cen na wybrane produkty. A produkty te mają być oznaczane logo w kolorach francuskiej flagi, by konsumenci łatwiej je namierzyli.

Chyba zadziałało średnio, bo „kwartał antyinflacyjny” się jeszcze nie skończył, a Bruno Le Maire z początkiem czerwca poinformował, że od lipca 75 dużych graczy z branży spożywczej, którzy mają aż 80 proc. rynku, ma obniżyć ceny setek produktów na półkach.

I tym razem to nie prośba, bo jak któraś z tych 75 firm obiecała i z obietnicy się nie wywiąże, będą sankcje finansowe, na przykład nałożenie podatku od nadmiernych marż. Francuskim politykom ewidentnie nie podoba się „nieuczciwe osiąganie zysków na plecach konsumentów”.

REKLAMA

Spodziewany efekt? Ceny wszystkich produktów, które tanieją na rynkach hurtowych, muszą spaść w lipcu o 2, 3, 5, a może nawet 10 procent - zapowiedział Le Maire. Mowa m.in. o makaronach, oleju, drobiu, zbożach, czy karmie dla zwierząt. Zasada jest taka: ceny towarów na półkach mają spaść dokładnie tyle, ile spadły ceny hurtowe. Poczekamy, zobaczymy, czy ten zachodni komunizm zadziała.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA