Chcę embarga na gaz i ropę z Rosji. To ułatwi masę zmian, które dotąd były nie do pomyślenia
Odcinać się od rosyjskiej ropy i gazu, czy się nie odcinać – to jest kwestia, która budzi ostre spory i ogromne kontrowersje w całej Europie praktycznie od samego początku wojny. Najgłośniej żąda tego od Unii Ukraina, na zdeterminowanych zwolenników tego pomysłu wyglądają też państwa bałtyckie i Polska. Z drugiej strony przeciwko są Węgrzy, Holandia i Niemcy, którzy czasami w związku z tym są traktowani w tej debacie jak państwo prawie tak samo wrogie, jak Rosja.
Warto przy tym pamiętać, że ci, którzy nie chcą natychmiastowego odpięcia od gazu z Rosji, również zamierzają z importu rosyjskich węglowodorów zrezygnować, tylko że później. Nikt nie ma wątpliwości co do kierunku zmian, spór jest tylko o to, kiedy to zrobić i jak szybko? Dziś wiele wskazuje na to, że wygra opcja reprezentowano przez Niemców czy Holendrów, czyli miarowe, acz dość żwawe zmierzanie w stronę uniezależnienia się od rosyjskich dostaw, przynajmniej jeśli chodzi o gaz.
W tym kierunku pracuje też Komisja Europejska, która proponuje wprowadzenie wspólnych zakupów gazu na tych samych zasadach, na których Unia kupowała szczepionki na COVID-19 i chce zobowiązać członków Unii do utrzymywania odpowiednio wysokich zapasów gazu przed sezonem zimowym.
Holendrzy zamierzają zwiększać wydobycie ze swoich złóż na Morzu Północnym, Niemcy będą budować gazoporty, Hiszpania chce zbudować rurę do Francji, aby gaz z jej gazoportów i z Afryki Północnej mógł płynąć na północ Europy swobodniej niż dotąd. My za kilka miesięcy odpalamy Baltic Pipe. Projektów jest dużo i całkowite uniezależnienie gazowe od Rosji to kwestia co najwyżej paru lat, co samo w sobie jest dość szokujące – jeszcze rok temu nikt na Zachodzie nie chciał przecież o tym słyszeć, bo po co?
Draghi: wprowadzajmy sankcje na Rosję z głową
Jednocześnie natychmiastowe sankcje w postaci embarga na rosyjskie surowce są mało prawdopodobne ze względu na konsekwencje, jakie poniosłaby strona europejska. Głównym argumentem przeciwników sankcji jest wzrost inflacji, który w przypadku blokady rosyjskiego gazu i ropy byłby zapewne jeszcze większy niż dziś. Prawdopodobnie groziłaby nam też recesja.
Można oczywiście zakładać, że warto ponieść taką ofiarę, żeby wspomóc Ukrainę i odciąć Rosję od sporych dochodów, które finansują machinę wojenną. Trzeba jednak pamiętać, że ludzie są tylko ludźmi, nie wszyscy myślą tak samo i po paru miesiącach z naprawdę drogimi paliwami i energią albo w obliczu rosnącego w recesji bezrobocia mogą zacząć zmieniać zdanie i wspierać Ukrainę mniej niż dotąd. Nie można tego wykluczyć.
Do tego, jak wskazał premier Włoch Mario Draghi, wprowadzać powinniśmy tylko takie sankcje, co do których możemy być pewni, że możemy je stosować w sposób trwały. Wycofywanie się z nich po jakimś czasie byłoby bowiem publiczną kompromitacją i wyglądałoby fatalnie. Stąd zapewne spore obiekcje w tej sprawie w kilku europejskich stolicach.
Z drugiej strony te obawy prawdopodobnie są grubo przesadzone, bo z wyliczeń i szacunków pojawiających się coraz częściej, między innymi tych z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, wynika, że dodatkowe ciężary, które musielibyśmy dźwigać, byłyby spokojnie do udźwignięcia. Swoją drogą jeśli chodzi na przykład o ropę, to tutaj embargo i tak już działa.
Z doniesień firm tradingowych wynika, że rosyjską ropą i tak od pewnego czasu nikt nie handluje. Ze strachu przed sankcjami, które mogą się pojawić, a także ze względu na to, że jest problem ze znalezieniem ubezpieczenia dla transportu rosyjskiej ropy statkami.
O same tankowce też ponoć jest ciężko. Firmy udostępniające je podmiotom, które zarabiają na wożeniu ropy, gdy tylko dowiadują się, że chodzi o towar z Rosji, natychmiast dyktują znacznie wyższą cenę. W efekcie handel rosyjską ropą zamarł – bo przestał się opłacać, ponieważ wszyscy się boją i wolą tego unikać.
Blokada powstała więc samoistnie i oddolnie. Ropa wciąż oczywiście płynie rurociągami, ale tam handel opiera się na kontraktach terminowych, za które zapłacono już wcześniej. Trudno więc ocenić, jakie bieżące wpływy osiąga dziś Rosja z eksportu ropy do Europy. Ale skoro tak, to tym łatwiej politycy powinni zdecydować się na oficjalną decyzję o sankcjach, obejmujących ten surowiec. Zakazalibyśmy kupowania czegoś, czego i tak w tej chwili nie ma na rynku. A istotny efekt propagandowy zostałby osiągnięty.
Rosja może finansować wojnę rublami. To nie muszą być dolary
Generalnie w tej sprawie jest moim zdaniem dużo mitów i nieporozumień. Kolejne dotyczy osławionej machiny wojennej, którą napędzają właśnie dolary ze sprzedaży ropy i gazu. Twierdzenie, że przychody z eksportu mają bezpośrednie przełożenie na to, co dzieje się na Ukrainie, jest kolosalnym uproszczeniem.
Większość wydatków wojennych można z powodzeniem finansować rublami, do których żaden eksport nie jest potrzebny, dolary z eksportu mogą pełnić ważną rolę tylko, jeśli można je wydawać na ważne rzeczy, które Rosja musi sprowadzać z zagranicy, na przykład uzbrojenie, części zamienne do czołgów, oprogramowanie wykorzystywane w czasie wojny itp. itd.
Wszystkie te rzeczy zostały objęte sankcjami i wygląda na to, że nikt ich Rosji obecnie nie sprzedaje. Ostatnio pojawiły się nawet informacje o tym, że stanęły rosyjskie fabryki czołgów, bo nie mają części i nie mają, jak ich kupić.
Wygląda więc na to, że dolary z eksportu ropy i gazu są w kontekście militarnym bezużyteczne. Może też świadczyć o tym zapowiedź Putina o przejściu na rozliczenia za gaz w rublach – to spore utrudnienie dla Europy, ale też prawdopodobnie dowód na to, że Rosja dziś i tak nie ma co robić z dolarami. Gdyby mogła je wydawać, to by nie rezygnowała ze źródeł ich pozyskiwania.
Zresztą najlepszy chyba dowód na to, że rosyjska agresja nie jest finansowana przez dolary ze sprzedaży ropy i gazu to sama sytuacja na Ukrainie. Dotychczasowe osiągnięcia rosyjskich armii nie wyglądają, jak efekty operacji wojskowej, która jest w jakikolwiek sposób finansowana. To coraz częściej wygląda jak projekt kompletnie pozbawiony finansowania, polegający na strzelaniu na oślep rakietami, których ma się jeszcze pewien zapas. Chociaż być może to tylko obraz nadmiernie przerysowany przez bardzo aktywną ukraińską propagandę wojenną.
W każdym razie schemat, w którym Kreml sprzedaje surowce za dolary i natychmiast ładuje je w finansowanie wojny, jest moim zdaniem mocno naciągany. Poza tym przypominam, że rosyjskiej ropy w Europie i tak od pewnego czasu jest zdecydowanie mniej niż wcześniej, więc wpływy z jej sprzedaży też na pewno spadły.
Odetnijmy się od gazu i ropy z Rosji. Będziemy mieć to z głowy
A jednak pomimo wszystkich tych wątpliwości, nieporozumień i kosztów, jakie mogłyby się pojawić po naszej stronie, uważam, że i tak warto dziś się odpiąć od rosyjskich surowców. Nie tylko dlatego, że prosi o to sama Ukraina i należy jej się wsparcie. Przede wszystkim dobrze by się zdecydować na ten krok, bo on będzie na nas wymuszał oszczędności w zużyciu, zarówno gazu jak i ropy.
Sprowokuje nas do pożytecznych zachowań, ewentualnie nowych regulacji, do których w normalnych czasach nikt nigdy nas nie zmusi. Na przykład obniżenia o 1 stopień wymaganej temperatury w biurowcach albo o 10 km/h limitów prędkości na autostradach, co przełoży się na wymierne oszczędności w zużyciu paliw. Albo podniesienia cen na bilety lotnicze w ruchu krajowym, tak aby zdecydowanie bardziej opłacała się podróż pociągiem (w teorii, w której koleje funkcjonują, tak jak powinny, byłoby to też pożyteczne).
Po drugie odpięcie się od rosyjskich surowców powinno przyspieszyć reformy w energetyce zwiększające udział źródeł odnawialnych – wszak będą to jedyne źródła całkowicie niezależne od kogokolwiek z zagranicy. Dotychczasowa opcja przejścia z węgla na gaz powinna znacząco stracić na atrakcyjności. Gdyby jeszcze Polska zaczęła spełniać standardy praworządności i dzięki temu dopchała się do unijnego Funduszu Odbudowy, mielibyśmy na tę transformację naprawdę kupę unijnych pieniędzy, co umożliwiłoby zmiany w relatywnie krótkim czasie zapewne kilku lat.
To wszystko są scenariusze, które dotąd były albo kompletnie utopijne, albo mocno hipotetyczne, a teraz po napaści Rosji na Ukrainę nagle stają się zupełnie prawdopodobne. Trzeba tylko zacząć to robić.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.