Ale słaba akcja! Apelując do polskiego rządu, banki puszczają krzywe teksty o Polakach
Chodzi o wakacje kredytowe. Bankowcy nie chcą nawet takich malutkich, mocno okrojonych, dla wybranych, które właśnie są w planie. O ile pierwsze wakacje kredytowe mogły kosztować banki nawet 15 mld zł, o tyle na te mają wydać nie więcej niż 2,5 mld zł. Może więc nie ma się o co bić? Jest! Bo nie o pieniądze tu chodzi, ale o zasady. Bo klienci za PIS-u za bardzo się rozbestwili. Tak przekonują bankowcy.
Nowe wakacje kredytowe od tych startych będą się różnić tym, że nie skorzysta z nich każdy, ale jedynie ci, którym po pierwsze, rata zjada więcej niż 35 proc. miesięcznych dochodów, a po drugie wartość kredytu jest nie większa niż 1,2 mln zł.
Ostatnie poprawki w projekcie ustawy o wakacjach kredytowych jeszcze bardziej zawęziły krąg kredytobiorców, którzy będą do nich uprawieni, bo jeszcze niedawno Ministerstwo Finansów chciało postawić limit wartości kredytu na poziomie 2 mln zł, choć nawet UOKiK zalecał ograniczenie na poziomie 1 mln, a może nawet i mniej. MF w końcu się ugięło i stanęło na 1,2 mln zł.
A zatem bankowcy tę potyczkę w zasadzie mogą uznać za wygraną, udało im się przekonać rządzących, że należy naprawdę mocno ograniczyć grono uprawnionych do zawieszania jednej raty w miesiącu na koszt banków (w pierwszym kwartale 2024 r. wakacje kredytowe nie zdążą wejść w życie, więc w drugim można będzie za to zawiesić spłatę aż dwóch rat).
Ale banki wcale nie otwierają szampana, ale walczą dalej, by wakacje kredytowe zupełnie zlikwidować. I zrządzeniem losu mają na to jeszcze chwilę. Projekt ustawy o nowych wakacjach kredytowych miał zostać przyjęty przez rząd na posiedzeniu 13 lutego, ale posiedzenie zostało w ostatniej chwili odwołane ze względu na Radę Gabinetową zwołaną przez Prezydenta, i przesunięte na 20 lutego. I banki wykorzystują tę okazję, by premiera jeszcze przekonać do swoich racji.
Pół biedy, gdyby to był PiS, ale wy?
A jakie są te racje? Wakacje kredytowe, niezależnie od ich ostatecznego kształtu są ich zdaniem szkodliwe i nie chodzi już nawet o wysokość strat, jakie generują w bankach, ale o samą ideę, która jest „wysoce szkodliwa dla moralności płatniczej Polaków”.
W ostatnich dniach przedstawiciele sektora bankowego napisali list do premiera Donalda Tuska, w którym apelują o odstąpienie od dalszego procedowania projektu ustawy przedłużającego wakacje kredytowe. Wskazują, że owa „moralność płatnicza Polaków” i tak w ostatnich latach została już mocno nadwerężona „poprzez uprawianie polityki masowego rozdawnictwa kosztem określonych branż gospodarki i kluczowych podatników”.
To, co można przeczytać w liście, trochę wprost, a trochę między wierszami, to wskazanie, że pół biedy, gdyby wakacje przedłużał PiS, ale jeśli zrobi to nowa władza, o zupełnie innych poglądach i wartościach, to tylko utrwali w Polakach, że tak to właśnie powinno być, że spokojnie mogą mieć „nieuzasadnione oczekiwania”, że można nie wykonywać umów, które się podpisało, czyli że Polacy się po prostu rozbestwią.
Są oczywiście też argumenty o tym, że takie pozwalanie na niewywiązywanie się z zawartych umów podważa zaufanie do tego, jak stabilne mamy prawo. A to jest podstawą bezpiecznej bankowości, czytaj: bankowość stanie nie niebezpieczna? A jak już bankom nie będzie można ufać i na nich polegać, skoro staną się niebezpieczne, to nie będzie można sfinansować kluczowych inwestycji w Polsce, czytaj: kto wam pożyczy pieniądze na atom, CPK i budowę dróg, hę?
Banki składają obietnicę
Ale jest nie tylko kij, ale i marchewka. Bankowcy od dawna powtarzają, że lepszy od wakacji kredytowych jest Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, który wspiera tych, którzy naprawdę wpadli w kłopoty, przy czym pomoc z FWK jest częściowo zwrotna. Powiedzmy sobie to jasno, nawet jeśli wakacje kredytowe zostaną przedłużone, fundusz i tak będzie funkcjonował, więc to żadna zamiana czy oferta.
Więcej o Funduszu Wsparcia Kredytobiorców przeczytasz tu:
A tym razem, po raz pierwszy, w liście do premiera bankowcy złożyli ofertę: wszystko, co zaoszczędzimy na wakacjach kredytowych, a MF szacuje, że w nowej formie to koszt dla banków w wysokości 2,5 mld zł, przekażemy do FWK. A więc wygląda, jakby rzeczywiście nie chodziło im o zaoszczędzenie tych pieniędzy, ale o zasady.
I ja tym postulatom nawet kibicuję. Jest tylko jedna wada tej pozornie wspaniałomyślnej propozycji: środków w FWK wcale nie brakuje, bo z tego instrumentu korzysta niewielu Polaków, więc te dodatkowe pieniądze wcale się tam nie przydadzą. Jeśli pomyślimy, jak szerzej otworzyć drzwi potrzebującym do pomocy z FWK albo zachęcić ich do korzystania z tego rodzaju wsparcia, wtedy uwierzę, że bankowcom nie chodzi jak zwykle o kasę.