12 tysięcy złotych – tyle co roku otrzymywaliby seniorzy, którzy nie przeszliby na emeryturę, tylko pracowali dalej. Do tego doszedłby jeszcze stopniowo podwyższany wiek emerytalny dla pań. Takie reformy podpowiada rządowi Donalda Tuska były wiceminister pracy w rządach Prawa i Sprawiedliwości.
Uśmialiście się już? Nie? A powinniście. Oczywiście były minister dobrze gada, zabawne jest tylko to, że to on odpowiadał za politykę społeczną w rządzie PiS, a więc rządzie, który psy wieszał na podnoszeniu wieku emerytalnego. Poprzednia ekipa winna jest temu, że Polacy, choć sami z siebie niechętni do podnoszenia wieku emerytalnego, zamiast być uświadamiani, że to nieuniknione i dla ich dobra, zostali przez władzę utwierdzeni w przekonaniu, że podnoszenie wieku emerytalnego to zbrodnia przeciwko ludzkości.
Nie nie, nie żartuję, według definicji zbrodnia przeciwko ludzkości to zbrodnia przeciwko określonej grupie społecznej i nie musi być ona określana jako grupa etniczna, rasowa czy religijna, ale może być również grupą wiekową. A więc jeśli dziś jakiś polityk choćby napomknie o podniesieniu wieku emerytalnego w Polsce, tłum od razu krzyczy: do Hagi z nim! I to wina PiS właśnie. Ogromną szkodę tym Polakom zrobiono.
Zniknął populizm, wypływa prawda
Minister, o którym mowa, a właściwie wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej w rządzie PiS, a potem wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju, dziś politykiem już nie jest, więc może mówić sobie, co naprawdę myśli, a nie to, co chcą usłyszeć ludzie, a właściwie to, co prezes Kaczyński myśli, że chcą usłyszeć ludzie. Mowa o Bartoszu Marczuku, który dziś jest wiceprezesem Instytutu Sobieskiego i analitykiem, który właśnie przygotował raport na temat tego, co powinniśmy w kraju zrobić, żeby ratować emerytów,.
W środku są dwa główne filary. Pierwszy to stopniowe wydłużanie wieku emerytalnego dla kobiet, by zrównał się z wiekiem mężczyzn i to takie na wzór reformy wdrożonej lata temu przez Donalda Tuska, a cofniętej przez PiS po dojściu do władzy.
Drugi to zachęty w postaci corocznej wypłaty dla seniorów, którzy osiągnęli już wiek emerytalny, ale zdecydowali się nie przechodzić na emeryturę i dalej pracować - o tym z kolei od jakiegoś czasu mówi obecna minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.
Wiceminister Marczuk właśnie ujawnia się jako ktoś, kto najwyraźniej pomylił opcje polityczne. Ale teraz należy mu się raczej pochwała za to, że mądrze prawi, chłostę za to, że milczał, kiedy jego ekipa szykowała nam katastrofę emerytalną przemilczmy.
Jak podnosić kobietom wiek emerytalny?
Plan przedstawiony przez Bartosza Marczuka-analityka jest taki: wiek emerytalny podnosimy co roku o trzy miesiące, startujemy z tym w 2035 r., kiedy wiek emerytalny kobiet rośnie z 60 lat do 60 lat i trzech miesięcy i tak stopniowo kroczymy, aż wiek emerytalny kobiet i mężczyzn w latach 2050-2060 zrównuje się. Inaczej mówiąc, wiek emerytalny kobiet rośnie wtedy do 65 lat.
Cały ten proces miałby dotyczyć kobiet urodzonych w latach 1975-1995. I tak będzie krzyk, oj będzie. Dlatego trzeba dać ludziom coś na osłodę. I Marczuk w raporcie proponuje, by kobiety, które będą przechodzić przez ten proces, otrzymywały jako bonus świadczenia emerytalne o 0,5 proc. wyższe za każdy miesiąc przepracowany powyżej 60. roku życia. Czyli popracujesz rok dłużej, do 61 roku życia, emerytura będzie wyższa o 6 proc.
Nie robi wrażenia? To zobaczcie, co stanie się w punkcie docelowym, czyli w momencie, kiedy kobieta będzie pracować do 65. roku życia - jej świadczenie będzie wyższe o 30 proc. I to jest coś!
Dodatkowo miałyby być jeszcze bonusy za urodzenie dzieci (pewnie więcej niż jednego).
Z drugiej strony byłaby też otwarta nowa droga ucieczki pod postacią emerytur stażowych. Ale nie takich, o jakich sobie rozmawiamy od kilku lat, ale ze znacznie bardziej wyśrubowanymi warunkami - min. 40-45 lat opłacania składek emerytalnych i uzbieranie choć 130 proc. składek uprawniających do emerytury minimalnej.
Więcej wiadomości na temat seniorów można przeczytać poniżej:
12 tys. zł na zachętę
To co opisałam powyżej miałoby być właściwie zwieńczeniem długiego procesu oswajania Polaków z dłuższą pracą - tak, Polaków i Polek, bo walczyć powinniśmy nie tylko o dłuższą pracę kobiet, ale wszystkich. Nie zastanowiło was, dlaczego początek procesu wydłużania wieku emerytalnego został zaproponowany dopiero w 2035 r.? Ano dlatego, że dziś za Chiny by to nie przeszło, najpierw Polacy sami muszą przynajmniej częściowo decydować się na dłuższą pracę i sprawdzić na własnej skórze, że to się opłaca.
Trzeba tylko im w tym pomóc. Jak? Wypłacając bonus w wysokości 12 tys. zł za każdy rok przepracowany ponad osiągnięty wiek emerytalny. Przepracowany oczywiście bez jednoczesnego zgłoszenia się do ZUS po świadczenie, a dziś tak właśnie najwięcej seniorów robi.
Jak nie wyciągniesz jeszcze ręki do ZUS, dostajesz 12 tys. zł co roku, ale bonus się nie dzieli - przepracujesz 11 miesięcy, nie dostaniesz nic. Kasę można dostać w formie dopłaty do kapitału emerytalnego, a można po prostu w gotówce.
I to też jeszcze nie koniec, bo można jeszcze zgarnąć kolejne 500 zł miesięcznie, ale już nie do ręki, tylko na konto emerytalne. Chodzi o to, by pracownicy, którzy osiągnęli już wiek emerytalny, nie płacili składki rentowej. To nie znaczy, że dostaną więcej pensji do ręki, po prostu lepiej zamienić ją na składkę emerytalną i dopisywać do kapitału emerytalnego. Te 500 zł to nie kwotowo dla każdego, tyle wynosi składka rentowa osoby, która zarabia obecnie średnia krajową (ok. 8 tys. zł brutto), dla każdego ta kwota byłaby więc inna. Ale to i tak mądrze.
Ha! I podobne pomysły już ostatnio padały w debacie publicznej. To może więc zaczynamy w końcu działać wspólnie, żeby uniknąć katastrofy, niezależnie od sympatii politycznych, zamiast roznosić wszystko w pył, byle tylko przegryźć wrogom aortę?