Warszawa i Kraków zalane ofertami sprzedaży mieszkań. Nie zepsujcie tego
Od miesięcy zwolennicy pompowania popytu na mieszkania przepychają się ze zwolennikami nakręcania podaży. I tak się kłócą jedni z drugimi, a w międzyczasie podaż sama się rozkręciła. W Warszawie jest obecnie aż o 80 proc. więcej mieszkań niż przed rokiem, a Krakowie o 70 proc., we Wrocławiu i Łodzi o ok. 60 proc. Wystarczy tego nie zepsuć i problem sam się rozwiąże.
Kilka tygodni temu pisałam o tym, że mieszkania od kilku lat budujemy na potęgę, w ciągu 4,5 roku zbudowaliśmy już ponad milion mieszkań, ale tak jak pięć i dziesięć lat temu powtarzaliśmy, że w Polsce brakuje dwa miliony mieszkań, tak nadal powtarzamy, że brakuje ich dwa miliony.
A może wcale tak bardzo nie brakuje? Na pewno nie teraz!
Ogromna podaż mieszkań na sprzedaż
Bezpieczny Kredyt 2 proc. w drugiej połowie ubiegłego roku wyssał z rynku niemal wszystko, w czym dało się mieszkać i efekt był fatalny. Ale jak szukać winnego, to był nim przede wszystkim zbyt rozbuchany popyt. Teraz jeszcze mocniej wybrzmiewa dyskusja, że podaż trzeba wzmacniać. I racja, trzeba. Ale nie ma też co dramatyzować, że i tak jakiekolwiek obecne działania będą miały efekty dopiero za cztery-pięć lat, bo tyle trwa cykl produkcyjny mieszkania, a co my biedni zrobimy do tego czasu, ojojoj?!
No właśnie chwilowo nic nie musimy robić, bo podaż mieszkań od miesięcy rośnie jak na drożdżach. Szczególnie, jak odkleimy się od myślenia, że podaż mieszkań to deweloperzy, wówczas widać, że rynek aktualnie jest wręcz zalany ofertami mieszkań na sprzedaż.
Dane łącznie dla rynku pierwotnego i wtórnego zebrał ekspert od nieruchomości Marcin Drogomirecki i wyszło mu, że w sierpniu 2024 r. w Warszawie liczba ofert sprzedaży mieszkań była aż o 81 proc. większą niż rok temu i o prawie 40 proc. większa niż pół roku temu.
No o lepszej dynamice wzrostu podaży chyba nie ma co marzyć, prawda? A Warszawa wcale nie jest wyjątkiem. Kraków, który podażowo ucierpiał najbardziej przez BK2 proc., dziś ma do zaoferowania o 69 proc. więcej ofert sprzedaży mieszkań niż rok temu i o 38 proc. więcej niż sześć miesięcy temu. Około 60-proc. wzrost liczby ofert w ciągu roku zanotowała także Łódź i Wrocław, a Poznań ok. 50 proc.
Wychodząc poza największe miasta, w skali całej Polski mam wzrost liczby ofert o 30 proc.
To co, możemy uznać, że się nie pali i spokojnie popracować nad mądrymi, długofalowymi rozwiązaniami propodażowymi, które stworzą stabilny rynek? Bo teraz uspokajać nic już nie trzeba, najwyżej nerwowo wyczekujących sprzedających, do których nikt nie dzwoni.
Mieszkania na sprzedaż. Ile mamy czasu na wybranie oferty
Można śmiało założyć, że taka bardzo przyzwoita podaż mieszkań powinna utrzymać się jeszcze ze dwa lata, a więc dopóki stopy procentowe nie spadną istotnie. Od ostatniego posiedzenia RPP można zacząć liczyć, że zaczną spadać może i już w marcu 2025r., może w lipcu 2025 r., ale to ciągle jeszcze będą za małe zmiany, żeby istotnie obniżyć koszt kredytów hipotecznych i rozkręcić rynek sprzedaży mieszkań.
A zatem w ciągu tych dwóch lat można bez pośpiechu na przykład uwalniać grunty, żeby deweloperzy w przyszłości mieli gdzie budować, a resztę zostawić samą sobie, a wtedy będzie dobrze.
Więcej o rynku mieszkań przeczytasz na Bizblog.pl:
Tylko tego nie zepsujcie, tam na Wiejskiej! Bo jeśli na siłę będziemy ludziom wciskać kredyty hipoteczne z dopłatami, byle kupowali mieszkania właśnie teraz, zamiast odkładać na wkład własny i zgodnie z rytmem rynku kupić coś powoli, za dwa lata, kiedy będzie ich stać, to wszystko się wywali.
Rzadko to mówię, ale to pora, żeby politycy nie przeszkadzali, jak nie będą robić nic, wszystko będzie dobrze: duża podaż mieszkań wisząca na rynkach przez kolejne kwartały spowoduje, że ceny nie będą dalej rosły, może nawet odrobinę spadną. Ale wystarczy, że nie będą rosły, bo w tym czasie będą rosły zarobki Polaków, dostępność mieszkań będzie więc się powoli odbudowywać i w końcu wszystko wróci do normy.
No chyba, że PSL jakimś cudem przekona całą resztę koalicji, że to największy dramat na świecie, że w czasie wysokich stóp procentowych ludzie nie biorą masowo kredytów hipotecznych i nie kupują mieszkań jak szaleni i jednak kolanem zostaną przepchnięte dopłaty do kredytów, które znów rozregulują rynek. Szkoda by było, bo rynek właśnie zaczyna sam dochodzić do siebie po poprzedniej demolce.
Ceny odrobinę spadają gdzieś od maja 2024 r. W końcu. To bardzo drobne korekty, na razie nie większe niż ok. 1 proc. miesiąc do miesiąca i bardzo dobrze. W ten sposób nie ma żadnego załamania, które zagroziłoby branży budowlanej, a jednocześnie zarobki mogą trochę nadgonić średnie ceny mieszkań, korzystając z okazji, że te przestały szybko uciekać. Tu naprawdę nie ma nic do roboty w tej chwili, drodzy posłowie.