Umowa śmieciowa to nie śmieć, tylko marzenie wielu Polaków. W dodatku dostępne dla wybranych
Od lat powtarzamy bezmyślnie, że ponad milion Polaków taka biedna, pracuje na umowie o dzieło, za grosze, bez świadczeń pracowniczych i trzeba ich koniecznie ratować. Tymczasem ostatnie dane ZUS pokazują, że umowy o dzieło to eldorado i to dostępne wcale nie dla miliona, ale dla nielicznych. O takiej „śmieciówce” marzyłby niejeden etatowiec.
Niemal co trzeci zatrudniony na umowę-zlecenie lub o dzieło w trakcie pandemii zmienił miejsce pracy, lub zawód - wynika z badania IBRiS. Wydaje się, że to dużo, szczególnie że gdyby spojrzeć na całą grupą pracujących niezależnie od formy zatrudnienia, tylko 10 proc. na pytanie, „czy w trakcie trwania pandemii zmienił Pan/Pani miejsce pracy lub wykonywany zawód?" odpowiedziało »tak« - to ponad trzykrotnie mniej.
Wśród pracujących na etacie tylko 6 proc. zmieniło miejsce pracy lub zawód, a w przypadku prowadzących własną działalność gospodarczą - 7 proc.
I od razu myślicie sobie o tych biednych kelnerach zatrudnionych na śmieciówkach, co to zarabiają pewnie pensję minimalną i w dodatku z powodu pandemii zostali z dnia na dzień bez pracy. A ten obraz przekłada się na wizerunek wszystkich pracujących na umowach śmieciowych, co zresztą przez lata utrwalane jest przez wrogów tzw. „śmieciówek”.
Tylko że ten obraz jest nieprawdziwy, to mit, co właśnie pokazują dane Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
Na dziele zarobisz średnio 2800 zł więcej
ZUS od początku 2021 roku zbiera szczegółowe informacje na temat zawieranych umów o dzieło - każdą z nich trzeba zgłaszać, żeby ZUS miał pełen obraz.
Oczywiście natychmiast pojawiły się pokrzykiwania, że to przedsmak oskładkowania umów o dzieło. Może i tak, ale ja szczerze wątpię, bo nawet Polski Ład, który ma przynieść rewolucję w systemie podatkowo-składkowym i zaorać nadużywane umowy zlecenie, dzieła zostawia w spokoju.
Wracając do tego, co pokazał właśnie ZUS. Przede wszystkim okazuje się, że opowieści o tym, jak nagminnie wykorzystuje się umowy o dzieło i że pracuje na nich ponad milion Polaków, należy włożyć między bajki. Do ZUS-u co miesiąc wpływają zawiadomienia średnio o 375 tys. takich umów - to jedna trzecia tego, co dotąd zakładaliśmy. A nawet mniej, bo mówimy tu o liczbie zgłaszanych umów, a nie liczbie pracujących w tej formie, a zapewne często jedna osoba zawiera więcej niż jedną umowę o dzieło miesięcznie.
Po drugie, umowy o dzieło wcale nie są wciskane tym najsłabszym, a więc wchodzącym dopiero na rynek pracy. Z danych ZUS wynika, że dwie trzecie pracujących na umowie o dzieło to osoby powyżej 40. roku życia.
No dobrze, może i nie młodzi, ale za to biedni - powiecie? Figa! Średni dochód uzyskiwany przez osoby pracujące na umowę o dzieło to 7,5 tys. zł miesięcznie – ujawniła prezes ZUS Gertruda Uścińska. Niby brutto, ale od tego jest do zapłacenia tylko podatek dochodowy i to odliczając połowę kosztów uzyskania przychodu, a więc jedynie 8,5 proc. Wychodzi 6862 zł na rękę.
Wiem, ja i mój pies mamy średnio po trzy nogi, wiadomo więc, że wśród pracujących na dziele jest pewnie część takich, którzy naprawdę zarabiają gorsze. Ale jednak ta średnia o czymś mówi.
Średnie wynagrodzenie w Polsce w I kwartale 2021 r. wyniosło 5681,56 zł brutto, a więc 4094 zł netto - to prawie o 2800 zł mniej niż w przypadku średniej na umowie o dzieło.
Jak dla mnie, wyłania się z tego obraz całkiem miły dla zatrudnionych na umowach o dzieło. Takie warunki zatrudnienia to dla wielu Polaków marzenie, a nie jakiś tam śmieć.
Nieuczciwość jest gdzie indziej niż myślicie
Inną kwestią jest to, że umowa o dzieło nie da emerytury, nie da zwolnienia chorobowego ani zasiłku macierzyńskiego. Ale to jest ryzyko, które ponoszą pracujący na dziele w zamian za to, że zarabiają miesięcznie więcej, znacznie więcej. W bardzo wielu przypadkach umowa o dzieło to wybór samego pracującego, nie jego szefa. Szczegółowych danych na ten temat jednak nie ma, to tylko przeczucie.
A jak któraś z powyższych życiowych sytuacji się przydarzy? Wtedy przyjdzie czas, żeby się martwić. I jestem przekonana, że na emeryturze pracujący na dziele wcale nie będą mieć gorzej niż ci pracujący na etatach po 4 tys. zł na rękę, bo wielu z nich po prostu dorobi się mieszkania na wynajem albo zwyczajnie oszczędności.
I oczywiście, pewnie każdy pracujący na umowie o dzieło powie, że chciałby mieć etat. Ale nie zaakceptuje już tego, że na etacie zarabiałby mniej. Etat tak, ale jak na rękę dostanę tyle samo co teraz. A to musiałoby oznaczać wielką podwyżkę i wielką łaskawość pracodawcy.
7500 tys. zł brutto na umowie o dzieło to 6862 na rękę, natomiast 7500 zł brutto na etacie to 5 889 zł netto, a dla pracodawcy to koszt 9 tys. zł. Żeby pracodawca wydał na pracownika jednak 7500 zł, musiałby mu zapłacić ok. 6300 zł brutto, więc na rękę zostałoby 4950 zł. I ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, że i pracownik i pracodawca chcą mieć więcej w kieszeni, więc zawierają umowę o dzieło i wszyscy są zadowoleni.
Problem z umowami śmieciowymi nie polega więc na tym, że ci biedni pracownicy są wykorzystywani. To moim zdaniem propaganda, choć znajdą się pewnie i przykłady wykorzystywania.
Problem polega na tym, że to po prostu nieuczciwe wobec reszty pracujących, którzy muszą odprowadzać pełne składki od swoich zarobków, a też być może chcieliby na przykład wypisać się z ZUS i odkładać na emeryturę na własną rękę. Ci jednak nie mogą, muszą łożyć na system solidarnie. Ci na umowach o dzieło nic nie muszą. Lewak powiedziałby, że to niesprawiedliwe.