Tim Cook to najzręczniejszy polityk świata. Nie obraziłbym się, gdyby został szefem naszego MSZ
Szef Apple Tim Cook raczej nie może liczyć na laur najbardziej honorowego człowieka świata, o pokojowym Noblu już nawet nie wspominając, prowadzi za to w innej kategorii. Mało kto porusza się bowiem po politycznych salonach z równą gracją i wyrachowanym cynizmem, co on. I choć nie chciałbym z kimś takim usiąść do stołu i napić się wódki, to dostrzegam w realizmie Cooka olbrzymią wartość. Nawet jeżeli korzystanie z niej w biznesie budzi moją głęboką odrazę.
Nie będę dłużej ukrywał – jestem zdecydowanym fanem realizmu w stosunkach międzynarodowych. Ograniczenie takich pojęć jak etyka czy moralność w ocenie poczynań ma też sporo zalet w biznesie. O ile oczywiście potraktujemy różnego rodzaju brudne zagrywki jako środek do celu, a nie cel sam w sobie.
Fajnym przykładem takiego balansowania jest (czy raczej bywa) Tim Cook. CEO Apple po raz kolejny ubrudził sobie właśnie ręce, działając na rzecz swojej firmy.
Apple popiera aneksję Krymu
O co chodzi? Na internetowej stronie niższej izby rosyjskiego parlamentu pojawiła się na pierwszy rzut oka mało istotna informacja, mówiąca, że Apple poprawił nieścisłości w oznaczaniu Krymu i Sewastopola w Apple Maps i Weather.
Pod pojęciem „nieścisłości” Rosjanie mieli rzecz jasna na myśli przynależność państwową. Teraz obie nazwy wyświetlają się w aplikacjach Apple po rosyjsku. Ukraińcy są zbulwersowani, co dość dobitnie wyraziła ambasada Ukrainy w USA.
W Cupertino zacierają jednak zapewne ręce z radości. Cook, idąc na to ustępstwo, musiał ugrać swoje. Co to było? Tego się raczej nie dowiemy, ale warto zwrócić uwagę, że Rosjanie uchwalili niedawno ustawę, która nakazuje instalowanie rosyjskich aplikacji na nowych fabrycznie telefonach. W praktyce chodzi prawdopodobnie o możliwość masowej inwigilacji obywateli.
Apple wymieniany był jako jeden z producentów, w których te regulacje uderzą najbardziej, bo spółka nie ma w zwyczaju wprowadzać do swojego ekosystemu oprogramowania od firm z zewnątrz. Przepisy zostały zresztą określone jako „ustawa przeciw Apple’owi”.
Wcześniej podobnym wyrachowaniem Cook popisał się, wycofując z dystrybucji w App Store aplikację HKmap. Apka była wykorzystywana przez protestujących w Hongkongu do namierzania patroli policji. Apple szybko został oskarżony o zaprzedanie się chińskiemu reżimowi. Wybór był jednak dość oczywisty – tamtejszy rynek odpowiada za jedną czwartą zysków Apple. Jakiekolwiek sankcje ze strony rządu stanowiłyby dla jabłuszka potężny cios.
Umizgi w stronę Trumpa
Podobnie rzecz ma się w USA. Podczas gdy amerykańska finansjera z Jeffem Bezosem na czele zawzięcie krytykuje bądź dystansuje się od prezydenta Trumpa, Cook żyje z nim w znakomitych relacjach. Obaj panowie ponoć regularnie się ze sobą spotykają, a gdy trzeba poratować dobrym słowem, Cook nie waha się rzucić czegoś w rodzaju: Amerykańska gospodarka jeszcze nigdy nie miała się tak dobrze.
Efekt jest taki, że podczas gdy w siedzibach Amazona czy Google’a nerwowo obgryzają paznokcie, czekając na rozstrzygnięcie amerykańsko-chińskiej wojny handlowej, gigant z Cupertino śpi spokojnie. Jak pisał Jacek Bereźnicki, wiele wskazuje, że Tim przekonał Donalda, by w trakcie grudniowej podwyżki ceł, zrobić dla Apple’a mały wyjątek. Czego się przecież nie robi dla przyjaciół?
Spór o Marzycieli
Całkiem zresztą możliwe, że Cook wykorzysta swoją specjalne relacje z prezydentem USA w dużo szerszym zakresie niż tylko robienie pieniędzy. Na początku października media informowały, że CEO Apple napisał do Sądu Najwyższego z wnioskiem o ochronę tzw. Dreamers przed deportacją. Chodzi tu o osoby, które wjechały na terytorium USA nielegalnie, ale przed ukończeniem osiemnastego roku życia.
Trump odwołał program ochrony dla Marzycieli w 2017 r. Decyzja została jednak zablokowana przez sądy niższej instancji i czeka na rozstrzygnięcie w Sądzie Najwyższym. Apple przyznało się do zatrudniania 443 Marzycieli. Jest w tym więc trochę obrony własnego interesu, ale również szerszego spojrzenia na amerykańskie wartości.
A także trzeźwego spojrzenia. Jak pisaliśmy w Bizblog.pl, wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Trump może liczyć na reelekcję, co oznacza kolejne 4 lata z nieobliczalnym blondynem u sterów światowego mocarstwa.
Z drugiej strony - trudno jednak stwierdzić, czy wpływy Cooka w Białym Domu sięgają tak daleko, by nieco zliberalizować antyimigrancką politykę rządu.
Lepszy polityk niż biznesmen?
Wyobraźmy sobie:Tim Cook na czele polskiego MSZ? Nie miałbym nic przeciwko. Rzadziej słyszelibyśmy pewnie o wstawaniu z kolan, za to wprowadzenie podatku cyfrowego z pewnością nie zostałoby odwołane pod wpływem kilku gniewnych spojrzeń ze strony wiceprezydenta Mike’a Pence'a. Oburzalibyśmy się za oficjalnie popieranie „antypolskich” kandydatów na unijne stanowiska, za to chwilę później polscy nominaci nie byliby sekowani przez urzędników z Brukseli.
Taki realizm ma wiele zalet, bo tylko mając wpływ na rzeczywistość, można ją kształtować. Ale by dojść do pozycji, w której nasz głos zaczyna się liczyć, trzeba po drodze pójść na wiele kompromisów.
Spójrzcie zresztą na Jarosława Gowina. Ileż było heheszków z jego giętkiego kręgosłupa i głosowań, na których się nie cieszył. Prezes Porozumienia wytrwale znosił drwiny, a gdy przyszło co do czego, wezwał do siebie kolegów z ugrupowania i zabronił im głosować za ustawą znoszącą 30-krotny limit składek ZUS. Wyrwał w ten sposób z szeregów klubu PiS kilkunastu posłów i praktycznie przesądził o zablokowaniu nowego prawa. Okazało się, że Gowin cierpliwie czekał, by w decydującym momencie pokazać kły. Szach mat. Tak właśnie robi się politykę z pozycji słabszego.
Tim Cook działa w podobny sposób. Jako zadeklarowany homoseksualista być może nie znosi Trumpa z całego serca. Ale wie, że jest szalenie zależny od jego decyzji, podobnie jak i od kaprysów Władymira Putina czy Xi Jinpinga. Dlatego cierpliwie buduje swoją pozycję negocjacyjną, a później czeka na właściwy moment, by zdyskontować cały ten wysiłek.
Pytanie brzmi oczywiście, co z taką władzą później zrobić. Cook, jako CEO olbrzymiej korporacji, dba przede wszystkim o zyski i zadowolenie akcjonariuszy. Swoje pragmatyczne, bezemocjonalne podejście wykorzystuje, by ładować do firmowego skarbca kolejne dziesiątki miliardów dolarów. Szkoda, bo jako polityk, miałby dużo szersze pole do działania.
Z Cookiem w roli szefa resortu spraw zagranicznych mam tak naprawdę tylko jeden problem. W trakcie jego exposé zasnęlibyśmy z nudów.