REKLAMA

Spekulanci sprzedają i płaczą. Nie tego spodziewali się, kupując mieszkania

Oczekiwania sprzedających lokale mieszkaniowe i kupców coraz bardziej się rozjeżdżają. Koniec końców Polacy powiedzieli „pas” rosnącym cenom mieszkań i coraz twardziej negocjują stawki. I to widać, bo różnice między cenami z ogłoszeń a tymi z aktów notarialnych sięgają nawet 2 tys. zł za metr kwadratowy.

Spekulanci sprzedają i płaczą. Nie tego spodziewali się, kupując mieszkania
REKLAMA

Te dwa tysiące na pierwszy rzut oka może wydawać się stosunkowo niewielką kwotą, ale gdy pomnożymy to przez wielkość mieszkania, robi się dużo ciekawiej. Przy 30-metrowej kawalerce daje nam to 60 tys. zł. Przy trzypokojowym lokalu o powierzchni 60 mkw. sprzedający traci 120 tys. zł. A to nie są już małe sumy.

REKLAMA

Jasne, zawsze można powiedzieć, że negocjacje cen nie są wymysłem czasów boomu mieszkaniowego. Kupujący targują się o każdą złotówkę od dawien dawna, więc w sumie o co to całe halo? Ano o to, że wcześniej Polacy nie mieli aż tak dużego pola manewru.

Bankier.pl, który zebrał w całość dane Narodowego Banku Polskiego z III kwartału 2020 r. i III kwartału 2021 r., wskazuje, że w większość dużych miast w kraju sprzedawcy idą na coraz większe ustępstwa. W Warszawie na rynku wtórnym różnice między cenami ofertowymi i transakcyjnymi zwiększyły się o 3,7 p.p. (z 1,9 proc. na 5,6 proc.).

Stolica nie jest jednak do końca reprezentatywna. Tu ssanie na mieszkanie zawsze było największe, bo popyt podbijają mieszkańcy z innych części Polski, przyjeżdżający do pracy i studenci.

W innych metropoliach różnice są już znacznie większe. W Poznaniu zmiana sięga 6,7 p.p. (z 10,7 do 17,4 proc.), a w Łodzi aż 12,7 p.p.  (z – 2,7 do 10 proc.).

Innym przypadkiem jest Wrocław. Tu kupujący w porównaniu z ubiegłym rokiem są w stanie ugrać 6,9 p.p. więcej. Nominalnie, podkreśla serwis, przełożyło się to na oszczędność 800 zł na metrze. Na tle reszt szału nie ma. Sęk w tym, że w trzecim kwartale ubiegłego roku wiązało się to z wytargowaniem ceny o prawie 19 proc. niższej niż pierwotna oferta.

Z dość przeciętnym optymizmem na kondycję branży mieszkaniowej mogą też patrzeć deweloperzy. Różnice na rynku pierwotnym w największych miastach zwiększyły się na przestrzeni dwunastu miesięcy o 2 do 5 p.p. Wyjątkiem jest Warszawa, gdzie procenty zmieniły się delikatnie na niekorzyść nabywców.

Boom na mieszkania się kończy?

Ale do brzegu - co właściwie oznaczają te wszystkie liczby? Wygląda na to, że sprawdza się scenariusz, który od miesięcy wieściło wielu ekspertów. Ceny mieszkań dotarły do ściany. Najpierw z biur deweloperów wywiało flipperów i spekulantów. Część z nich pewnie zbyt późno. Zamykając inwestycję liczyli oni z pewnością na walkę klientów o każde lokum i potężne zyski.

Potem wyścig odpuścili sobie młodzi Polacy, dla których kredyt hipoteczny stał się nagle nieosiągalny. A potem prawdopodobnie popyt zaczął siadać. Przypomnijmy, że dane pochodzą z III kwartału 2021 r., więc nie widać w nich jeszcze efektu podnoszenia stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej.

W najbliższym czasie sytuacja sprzedających może się stać jeszcze trudniejsza. Decyzja RPP była kubłem zimniej wody wylanej na głowy posiadaczy kredytów w złotówkach. Podniesienie stopy referencyjnej do 2,25 proc. to dopiero początek, rynek oczekuje, że w tym roku roku skoczy ona do 3 proc. To mocno ostudzi rynek mieszkaniowy. A w zasadzie już ostudziło.

Polacy się wystraszyli rosnących stóp procentowych NBP i przestają kupować mieszkania. W czwartym kwartale kupili ich o 14 proc. mniej niż trzy miesiące wcześniej. To dużo? To anomalia, bo od dekady to właśnie na koniec roku sprzedaż skakała w górę i to mocno

– pisała Agata

Jednocześnie deweloperzy budują coraz więcej. W ubiegłym roku powstało ok. 230 tys. nowych lokali. Analitycy PKO BP wieszczą korektę. W skali całego kraju ceny mają wprawdzie wzrosnąć o 4 proc. ale w poszczególnych miastach klienci mogą liczyć na obniżki. Według ekspertów najbardziej prawdopodobne jest to w Poznaniu, Gdańsku i Katowicach.

Spekulanci się sparzyli

Na pęknięcie mitycznej bańki nie ma jednak co liczyć – przekonywał w Bizblog.pl analityk rynku Tomasz Narkun. Jego zdaniem deweloperzy nie muszą spieszyć się z promocjami. Mogą spokojnie obserwować rynek i w razie czego przytrzymać lokale w oczekiwaniu na lepsze czasy. Co innego spekulanci.

REKLAMA

W przypadku mieszkań z rynku wtórnego już teraz zauważyliśmy większą skłonność sprzedawców do negocjacji. W pewnym momencie za flipping brali się już nawet przypadkowi ludzi, którzy skuszeni długotrwałą hossą, szukali łatwego zysku. Część z nich boleśnie się teraz przekonuje, że nie jest to takie proste.

Średnie ceny transakcyjne mieszkań wzrosły w ciągu roku, w zależności od metrażu, o trzy, cztery, czasem sześć czy osiem procent w ciągu roku. Wzrosty rzędu 10 proc. były bardzo rzadkie. To oznacza, że korzyści związane z boomem mieszkaniowym zostały w sporej mierze zjedzone przez spadek popytu. Ba, po uwzględnieniu inflacji można w sumie powiedzieć, że w ostatnim roku spekulacja wcale spekulantom nie popłaciła.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA