Niższe składki ZUS i rewolucja energetyczna. Banki meblują Polskę, bo politycy się boją
To, że to banki, a nie państwo, tworzą w Polsce politykę mieszkaniową, to już wiecie od dawna. Ale zaraz zaczną również tworzyć politykę energetyczną i zmuszać Polaków do dostosowania do unijnych wymogów, bo politycy będą się bali gniewu społecznego. To one już dziś mają nawet moc, by obniżyć wam składki na ZUS.
Wysokość składek ZUS dla przedsiębiorców niezmiennie podnosi emocje, więc od nich zacznę, tym razem bez moralizowania.
Fakty są takie: przedsiębiorcy co roku krzyczą, że składki rosną i „zarzynają” ich biznesy, obwiniając o to polityków, tymczasem politycy wcale nie dociskają przedsiębiorców ręcznie, bo składki ZUS w uproszczeniu rosną automatycznie w ślad za przeciętnymi wynagrodzeniami, czyli rynkowo.
Oczywiście politycy, gdyby chcieli uchylić nieba przedsiębiorcom, mogliby ten mechanizm zmienić. Ale tego nie zrobią, bo to byłaby skrajnie zła populistyczna decyzja.
Jak obniżyć sobie składki ZUS? Poprosić bank
Aż tu wjeżdża jeden z polskich banków i mówi, że obniży przedsiębiorcom składki ZUS nawet o 10 proc. Szok! Jak to? Przecież bank, szczególnie komercyjny, nie jest organem państwowym, by mieć wpływ na czyjekolwiek zobowiązania publiczno-prawne.
A jednak ma. Bo oto Alior Bank sobie wymyślił promocję, w ramach której przedsiębiorca, który ma rachunek firmowy w tym banku i zdecyduje się na jakąś tam konkretną kartę debetową, dostanie zwrot w wysokości 10 proc. od każdej płatności na stacji paliw i właśnie przelewu do ZUS. W ramach promocji można zyskać do 200 zł miesięcznie przez dziesięć miesięcy, czyli maksymalnie 2 tys. zł.
W szczegóły bankowej promocji wchodzić nie będę, bo nie w tym rzecz, ale chyba po raz pierwszy komercyjny bank oferuje klientom cashback nie tylko za zakupy w sklepie, ale również za regulowanie publicznych danin.
I w ten oto sposób część przedsiębiorców na jakiś czas może obniżyć sobie miesięczne składki ZUS o 200 zł (o ile nie tankują paliwa, bo wtedy część bonusu zbiorą tą drogą).
I tak mi się to złożyło w jedną całość, że to nie tylko ciekawostka. Banki po prostu coraz częściej meblują nam kraj. Od dawna to one tworzą politykę mieszkaniową i wpływają na kształt rynku mieszkaniowego, bo to kredyty hipoteczne sterują tym rynkiem, wobec w zasadzie braku działań w zakresie budownictwa społecznego, którego prawie nie mamy.
Tańsza hipoteka za dobry certyfikat energetyczny
A teraz w budownictwie przed nami wielka rewolucja, którą wymusi Unia Europejska - wprowadzenie dyrektywy budynkowej. Bo przypomnę, że zgodnie z nią za 25 lat wszystkie budynki na terenie UE, w tym również mieszkania, muszą być tak efektywne energetycznie, że aż bezemisyjne. A to znaczy, że czeka nas w Polsce gigantyczna fala modernizacji.
Tylko że dziś jeszcze zbiorowa wyobraźnia ma to w nosie, a certyfikaty energetyczne mieszkań, które są sprzedawane/kupowane, to często pic na wodę i czysta formalność, która nie obchodzi ani sprzedającego, ani kupującego.
A powinna obchodzić, bo jak kupisz mieszkanie o niskiej klasie energetycznej, prędzej czy później będziesz zmuszony wydać fortunę na jego remont.
No to wróćmy do banków. Te już od jakiegoś czasu wprowadzają powoli oferty kredytów hipotecznych eko - polegają one na tym, że jak nieruchomość, którą kupujesz, ma wysokie parametry energooszczędności, dostajesz obniżoną marżę.
Banki stawiają zwykle wymóg, że wskaźnik EP, czyli rocznego zapotrzebowania na energię nieodnawialną pierwotną powinien być niższy niż powiedzmy 40-50-60-70 kWh/m2. Tę wartość znajdziecie w certyfikacie energetycznym, który sprzedający mieszkanie musi sporządzić. Jak zmieścicie się w wartości granicznej, bank obniży marżę kredytu o 0,2 pkt proc., czasem nawet o 0,5 pkt. proc.
To są konkretne pieniądze, szczególnie w skali 30 lat. I to bardzo miło ze strony banków, że faworyzują budynki energooszczędne, ale praktyka jest taka, że nie ma to wpływu na podniesienie jakości sprzedawanych lokali, to tylko taki prezent przy okazji.
Sprzedający nie zainwestuje, żeby podnieść efektywność energetyczną budynku, bo kupujący tym czynnikiem się nie kieruje, wybierając nieruchomość. A certyfikat energetyczny do wglądu zwykle wjeżdża na sam koniec, kiedy i tak interes jest już przyklepany.
Z kolei kupujący obniżyć sobie marżę może tylko przy zaciąganiu kredytu hipotecznego i remont w przyszłości już mu marży nie obniży.
A więc to na razie kwiatek do kożucha, żaden gamechanger. Ale tak jest w Polsce.
Spójrzcie za Zachód - tam banki już zaczęły rewolucję
Za granicą banki idą już krok dalej. Eksperci portalu RynekPierwotny wskazują palcem na belgijski bank KBC, który już teraz obniża oprocentowanie hipotek tym, którzy kupili mieszkanie i w ciągu siedmiu lat podniosą jego klasę energetyczną do A albo B. I to jest sensowny plan, który naprawdę motywuje do termomodernizacji. Podobne rozwiązanie stosuje holenderski bank ABN AMRO.
Barclays z kolei, choć jest spoza Unii, postawił sobie cel, by do 2030 r. przynajmniej połowa nieruchomości w portfelu hipotecznym na ich brytyjskim rynku miała klasę nie niższą niż C.
To się już dzieje - to nie politycy, ale banki wymuszają termomodernizację budynków.
Raport Climate Strategy & Partners podaje, że już w 2023 r. ponad jedna trzecia z 30 największych europejskich banków stosowała jakąś formę norm energetycznych dla portfela hipotecznego. Mimo że normy narzucane przez prawo jeszcze nie istnieją, politycy zostają z tyłu.
Wiadomo, że Komisja Europejska dopiero do końca maja 2025 r. ma przyjąć akt prawny, który ustanowi jakieś ramy norm energetycznych dla instytucji finansowych. Jeszcze ich nie znamy, a banki już tę rewolucję wdrażają. Oni, a nie rządy. Może i dobrze, bo politycy mają za mało odwagi, bo zawsze istnieje groźba wywiezienia na taczkach.