Boisz się rekordowych podwyżek składek ZUS? To manipulacja, bo większość Polaków zyska i to sporo
Dwa miliony Polaków czekają od przyszłego roku ogromne podwyżki, za ZUS trzeba będzie zapłacić ponad 2400 zł - rozpoczęły się już płacze. Ale nie dajcie wlać w swoje serca smutek i strach. Przeciwnie, należy się cieszyć, bo to przecież oznacza, że będziecie zarabiać więcej. Te składki rosną wraz z pensjami Polaków.
W przyszłym roku składka emerytalna wzrośnie o 78 zł, składka rentowa o 32 zł, dobrowolna składka chorobowa o 10 zł i o tyle samo składka na Fundusz Pracy, a składka wypadkowa o niecałe 7 zł. W sumie przedsiębiorcy zapłacą o 136 zł więcej od przyszłego roku tytułem składek ZUS.
Łącznie to będzie 1554,66 zł, ale to tego doliczyć jeszcze trzeba przecież składkę zdrowotną. Antoni Kolek z Instytutu Emerytalnego wylicza na łamach „Gazety Wyborczej”, że przedsiębiorca z dochodem 10 tys. zł miesięcznie (który rozlicza się według skali podatkowej) musi do tego rachunku doliczyć jeszcze 900 zł, co będzie oznaczało, że haracz dla ZUS sięgnie w jego przypadku 2454 zł.
Rosną obciążenia dla przedsiębiorców od przyszłego roku!
Nagłówki gazet i portali krzyczą, zupełnie jakby każdy w tym kraju był przedsiębiorcą i tylko ta perspektywa była dla społeczeństwa ważna. Gorzej, że zwykły niewtajemniczony czytelnik może odnieść wrażenie, że to urzędnicy zdecydowali, by jeszcze bardziej grabić przedsiębiorców. A tymczasem dla zwykłego czytelnika ta podwyżka składek ZUS to bardzo dobra informacja.
A jak ten czytelnik jest przedsiębiorcą i zapłaci w przyszłym roku wyższe składki, to ta informacja też wcale nie musi być zła. Bo przecież wysokości składek rośnie dlatego i tylko dlatego, że rośnie baza, od jakiej się je nalicza, a to oznacza, że powinniśmy się spodziewać podwyżek pensji.
Fakt, składkę na ZUS dla firm ustala się na podstawie prognozy średniej krajowej, więc pojawia się niepewność.I jednocześnie słychać już krzyk, że wielu firm nie stać na składki, dlatego, by nie zabijać w narodzie przedsiębiorczości, niech płaci, kto chce - postuluje Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców.
Tylko że nie na tym polega system ubezpieczeń społecznych
Chcemy coś z tym problemem za wysokich dla niektórych składek zrobić, to przynajmniej rozmawiajmy odpowiedzialnie. A da się. Taka Federacja Przedsiębiorców Polskich, choć ma z założenia reprezentować interesy firm, przynajmniej nie odrywa się od ziemi i proponuje zmiany, ale rozsądne: składka na ZUS dla przedsiębiorców uzależniona nie od jakiejś tam średniej, ale od jednostkowej sytuacji przedsiębiorcy.
Dokładny pomysł brzmi: składka naliczana od połowy dochodu przedsiębiorcy, a nie jak dziś jako 60 proc. prognozowanego średniego wynagrodzenia. Rozsądna debata polega na analizowaniu takich pomysłów, a nie na krzyku, że ZUS zabija małe firmy, więc go zlikwidujmy.
Reszta Polaków daje się zastraszyć
A teraz wróćmy do tych publicznych żali, że świat się wali z powodu wzrostu składek na ZUS. Bo problemem jest to, że w debacie publicznej dominuje perspektywa przedsiębiorców, reszta społeczeństwa nie doczyta albo nie dorozumie i potem każdy chodzi i powtarza, że ta zła władza krzywdzi Polaków. A tymczasem większość z nas te informacje powinny cieszyć.
Zróbmy małe ćwiczenie – uznajmy na chwilę, że ci, którzy straszą podwyżką składek na ZUS mają w 100 proc. rację i że w przyszłym roku każdemu przedsiębiorcy będzie gorzej. To musiałoby oznaczać, że wszyscy zapłacą wyższą składkę, ale dochody wszystkich przedsiębiorców nie będą rosły albo będą rosły wolniej niż średnia płaca w firmach zatrudniających powyżej 10 osób. Mało realne, ale załóżmy, że tak będzie.
A zatem mówimy o ok. 2 mln osób. Ile osób jest po drugiej stronie, czyli pracuje w firmach, w których wynagrodzenia mają rosnąć średnio o 9,6 w latach 2023-2026, jak zakłada rząd w Wieloletnim Planie Finansowym? Ok. 6,5 mln. Wychodzi na to, że te doniesienia o podwyżkach składek ZUS są dobrą wiadomością dla ponad trzykrotnie większej grupy osób niż ta, która może się zmartwić. Warto więc zachować proporcje w publicznym opłakiwaniu losu Polaków.