W Black Friday Polacy zamierzają zaszaleć! Słuchajcie, bo Jeff Bezos ma wam coś do powiedzenia
Black Friday nadchodzi. Jeżeli wierzyć badaniom, Polacy w tym roku zamierzają skorzystać z promocji na ciuchy, smartfony, pralki i telewizory, zaciągając zobowiązywania kredytowe. Przezorność czy skrajna głupota? Jeff Bezos, czyli pan, który zarabia na tym, że wydajemy pieniądze w sklepach, ma na ten temat dość wyrazistą opinię.
Black Friday na świecie dorobiło się wśród konsumentów niemalże legendarnego statusu. Z polskiej perspektywy może to brzmieć nieco śmiesznie, ale naprawdę tak jest. Szczególnie w USA, gdzie w trakcie listopadowej wyprzedaży klienci sklepów giną zadeptani przez tłum rywalizujący o telewizory i laptopy w promocyjnych cenach. Słynna bitwa o crocsy w Lidlu, z której śmiała się swego czasu cała Polska, to przy tym pikuś.
Marketingowcy od kilku lat próbują wzniecić w naszych rodakach podobny ogień. Idzie im to dość umiarkowanie, żeby nie powiedzieć słabo. Jedną z głównych przyczyn jest zapewne to, że sklepy wcale nie palą się do obniżania cen. Najlepszym dowodem na to były badania Delloite'a, z których wyszło, że średnia obniżka w trakcie polskiego Black Friday to... 3,6 proc. Mimo tego, jakieś tam zainteresowanie Czarnym Piątkiem jednak w naszym kraju występuje.
Klarna zapytała, co Polacy myślą o promocjach
O korzystaniu z wielkiego dnia przecen myśli 60 proc. ankietowanych. Biorąc pod uwagę fatalne wskaźniki GUS-u, hiobowe dane NBP i ogólny pesymistyczny nastrój konsumentów odnośnie przyszłości można to uznać za nienajgorszy wynik. Nie to jest jednak najciekawsze.
Aż 86 proc. z wymienionej grupy skłania się do skorzystania przy zakupach z opcji odroczonych płatności. Wiecie co to oznacza? Przytłaczająca większość klientów zamierza w praktyce zadłużyć się, by skorzystać z dobrodziejstw Black Friday. Za przecenione TV zapłacą dzisiaj, a oddadzą? Ha! No właśnie kiedy oddadzą? W przeddzień świąt Bożego Narodzenia czy tuż po zabawie sylwestrowej?
Trochę to wszystko wydaje mi się dziwne. Jeżeli kogoś stać na zakupy, nie musi się raczej bawić w skomplikowane formy płatności będące de facto quasi-kredytem. Jeżeli komuś brakuje natomiast pieniędzy, to nie wiem, w jaki sposób chciałby je wyczarować akurat na koniec roku, gdy tradycyjnie poziom wydatków gospodarstw domowych sięga szczytów.
Istnieje oczywiście możliwość, że jacyś Polacy robią teraz wczesne zakupy prezentów pod choinkę. W takim wypadku miałoby to przecież sens. Można wydać teraz pieniądze, które zarobi się w grudniu, kupić co trzeba, i jeszcze przed końcem roku oddać kasę. Konsumenci nie zapłacą w ten sposób grosza odsetek (bo zmieszczą się w okresie spłaty, który ich nie nakłada), a wymarzone RTV i AGD nabędą z dużymi zniżkami.
Więc może jednak jest to ze strony Polaków przejaw rozsądku? Problem w tym, że zdaniem niektórych obecny czas w ogóle nie sprzyja zakupom, które wychodzą poza to, co niezbędne.
Taką osobą jest Jeff Bezos
Szef Amazona, czyli jednej z największych platform zakupowych na świecie, staje się coraz bogatszym miliarderem dzięki temu, że konsumenci chętnie wydają pieniądze. Teraz osobiście namawia jednak do zaciskania pasa.
W rozmowie z CNN Bezos ostrzega, że gospodarka USA zwalnia, a sytuacja gospodarcza będzie się jeszcze pogarszać. Miliarder radzi więc, by z większymi zakupami w rodzaju lodówki, telewizora albo wręcz domu czy samochodu trochę się wstrzymać do momentu, w którym sytuacja na światowych rynkach się wyjaśni.
Krytycy wskazują, że część dóbr wymienionych przez szefa Amazona nie znajdziemy na jego platformie, a cały apel jest nakierowany na oszczędzanie na bardzo dużych wydatkach, by mieć kasę na wydanie jej w mniejszych ilościach... na Amazonie. Jeżeli nawet jest w tym ziarno prawdy, to warto jednak zwrócić uwagę, że wciąż mówimy tu o bardzo niecodziennej radzie, jak na osobę, która z rozbuchanej konsumpcji czerpie ogromne profity.
Sytuację Polski i USA trudno porównywać 1:1, ale w obu krajach będzie mieli prawdopodobnie do czynienia ze wzrostem bezrobocia i znacznym spowolnieniem wzrostu PKB (o ile nie spadkiem). Ciekaw jestem, czy konsumenci wezmą sobie do serca słowa kontrowersyjnego miliardera i rzeczywiście przełożą zakupy w oczekiwaniu na przebieg nadchodzącego kryzysu. Premier Morawiecki uściskałby pewnie wtedy z radości każdego z osobna. Pikujący popyt zgasiłby przecież inflację skuteczniej niż wszystkie posiedzenia Rady Polityki Pienionej razem wzięte.