Świat pożycza pieniądze Polsce jak szalony. Wystarczyło, że usłyszał od premiera te dwa słowa
Tak tanio dawno nie było. Pożyczanie pieniędzy nagle zrobiło się o 25 proc. tańsze – co prawda nie dla Kowalskiego, ale dla polskiego rządu, ale to może nawet i lepsza wiadomość. Panikarze, którzy już zdążyli odtrąbić, że oto nasz kraj się wali, bo rentowności polskich obligacji przekroczyły 9 proc. oczywiście wam o tym nie powiedzą, ale właśnie Polska przestała się walić, a inwestorzy zaliczyli jakiś wybuch miłości i zaufania do polskiego rządu. Wystarczyła deklaracja premiera Morawieckiego: BĘDZIEMY OSZCZĘDZAĆ.
Ten tekst będzie o rentowności 10-letnich obligacji skarbowych, co pewnie mało kogo interesuje. Nuda! Kto się na tym zna?
Ale wielu zainteresowało się, kiedy Sławomir Dudek, prezes i główny ekonomista FOR (tak, tej fundacji od prof. Balcerowicza), strasznie głośno krzyczał o tych rentownościach, więc może warto do tematu wrócić, bo gdyby uczciwie podejść do sprawy, to dziś krzyczałby: „Cały świat pokochał Polskę!”, „Przypływ gigantycznego zaufania do polskiego rządu!” albo coś w tym stylu.
O co chodzi?
Polskie obligacje są gorsze od rosyjskich. Trzeba zwolnić rząd!
W drugiej połowie października rentowność polskich 10-letnich obligacji skarbowych przebiła 9 proc., osiągając rekordowe poziomy. To źle. Im wyższa rentowność, tym drożej polski rząd pożycza pieniądze, a pożyczać musi, bo w budżecie ma za mało. A jak rząd drogo pożycza, to znaczy, że te wysokie odsetki potem spłacać będziemy musieli my, obywatele.
Z jeszcze innej strony: skoro jest tak drogo, to znaczy, że coraz mniej inwestorów chce pożyczać pieniądze Polsce i dlatego właśnie rząd musi ich zachęcać, płacąc im coraz więcej. To też znaczy, że inwestorzy coraz mniej ufają polskiemu rządowi. Jednym słowem: same złe informacje niesie to rekordowe 9 proc.
Wracam do Sławomira Dudka, znanego krytyka obecnego rządu. Kiedy te rentowności wspięły się aż do poziomu 9 proc., wytykał premierowi Morawieckiemu, że oprocentowanie naszych dziesięciolatek jest wyższe niż tych rosyjskich i sugerował, że Polska powinna wziąć przykład z Brytyjczyków i natychmiast wyrzucić zarówno ministra finansów jak i samego premiera.
To wszystko oczywiście zostało ubrane w opowieści, że oto w Polsce jest gorzej niż w Rosji, nasza gospodarka wali się bardziej niż ich, a dla inwestorów bardziej wiarygodny jest Putin niż Morawiecki. Jednym słowem, Polska się wali.
Wiecie co? Nie dość, że nasz kraj jeszcze nie upadł, to nagle doszło najwyraźniej do kolejnego Cudu nad Wisłą i Polska nagle wstała z kolan i zupełnie swobodnie odeszła sobie znad przepaści, nawet dość daleko.
Obligacje odżyły. Alarm odwołany
Minął miesiąc, a rentowności tych samych obligacji 10-letnich nagle spadły w ostatnich dniach nawet poniżej 6,8 proc. Nie robi to na was wrażenia? To od innej strony: dług kosztuje nas niemal 25 proc. mniej!
Wypadałoby odtrąbić sukces, ale tego już nie usłyszycie, wszyscy wolą krzyczeć, jak bardzo jest źle, a z dobrych informacji trudniej zrobić sensację. I dlatego właśnie piszę wam o tych rentownościach. Jeśli zrobiła na was wrażenie panika siana przez ekonomistów, którzy opowiadają, że grozi nam scenariusz turecki, rumuński, grecki, albo jeszcze jakiś inny, żeby tylko dokopać obecnemu rządowi, to możecie odetchnąć, alarm odwołany. Szkoda, że ci, którzy go wszczęli, teraz milczą.
Z inflacją powinniśmy też tak zrobić
Ale w tej historii, że nie ma co panikować, bo wszystko wróciło pod kontrolę, jest jeszcze zaszyta jedna bardzo cenna informacja, a nawet lekcja.
Wiecie, dlaczego te rentowności nagle spadły tak samo spektakularnie jak wcześniej efektownie rosły? Bo polski rząd ogłosił, że zacznie szukać oszczędności. Ogłosił, jeszcze nic nie zrobił, ale powiedział, że zrobi i próbuje pokazać, że traktuje to bardzo poważnie. To uspokoiło inwestorów. Słowa wprost przełożyły się na koszt finansowania, na górę pieniędzy.
Dokładnie to samo na myśli mają ekonomiści, którzy apelują do NBP o odpowiednią komunikację w sprawie stóp procentowych i determinacji w walce z inflacją. Niektórym z was mogło się wydawać, że to bzdury. Jasne, pewnie ważne jest, co mówi bank centralny, ale żeby przekładało się to na namacalne pieniądze? Żeby odpowiednie słowa miały zastąpić choć część podwyżek stóp procentowych?
No to teraz właśnie widzicie, jak to działa. Czasem wystarczy powiedzieć coś mądrego, odpowiedzianego i być w tym wiarygodnym i nie trzeba robić nic więcej, rynek od razu wynagrodzi to workiem pieniędzy, których dzięki temu nie trzeba wykładać z własnej kieszeni.