Polacy przerażeni jak nikt na świecie. Mroźna zima i utrata pracy nie są tak straszne dla nas jak drożyzna
Inflacja straszy Polaków jak nikogo na świecie. Nawet Turcy tak się jej nie boją, choć ceny rosną tam cztery i pół razy szybciej niż u nas. A sam fakt, że się jej boimy może nieźle namieszać, bo skoro się boimy, to znaczy, że nie wierzymy, że będzie spadać. Sam NBP właśnie napisał, że wzrost oczekiwań inflacyjnych przełoży się na większą akceptację dla dalszego wzrostu cen. To samonakręcający się mechanizm. Dziwne, że nie boicie się bezrobocia.
Inflacji boimy się jak ognia, ale to żadne odkrycie. Ciekawe dlaczego tak bardzo się jej boimy, bo to ma niebagatelne znaczenie dla tego, co będzie się dalej działo z cenami i czy ich wzrost uda się w końcu opanować.
Sondaż United Surveys dla RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej” pokazał, że wysokie ceny martwią Polaków bardziej niż zima z całym sztafażem energetycznych problemów i rosnące raty kredytów. Drożyzna jest największym zmartwieniem dla 52 proc. badanych Polaków, raty kredytów to problem dla 12 proc., a niepewność związana z ogrzaniem domu dla 9 proc.
To nadal niewiele mówi. Ale jak spojrzycie, jak nasze lęki o inflację wypadają na tle innych krajów, będziecie w szoku. Bada to IPSOS, pokazując dane z 29 krajów z różnych części świata. Średnia dla uczestników badania ze wszystkich państw nim objętych to 40 proc. Dla takiego odsetka inflacja jest obecnie największym zmartwieniem.
Wiecie, kto wiedzie niechlubny prym w tych inflacyjnych lękach? Tak, my. Aż dla 67 proc. Polaków inflacja jest największym lękiem. Niesamowite jest to, że mniejszy odsetek badanych obawia się inflacji w Argentynie (65 proc.), choć inflacja tam sięga 80 proc. A przewiduje się, że w przyszłym roku może dobić do 130 proc., oraz w Turcji, gdzie 56 proc. badanych uważa inflację za swoje największe zmartwienie – tam również inflacja przekroczyła 80 proc.
Cóż, przypomnę, że w Polsce inflacja w październiku wyniosła 17,9 proc., a NBP właśnie pokazał najnowszą projekcję inflacji, która mówi, że w centralnej, najbardziej prawdopodobnej, ścieżce inflacja CPI w 2022 r. wyniesie 14,5 proc., w 2023 r. – 13,1 proc., a w 2024 r. – 5,9 proc.
Do 80, a tym bardziej 130 proc. bardzo nam daleko. Ale mnie to jednak bardzo martwi, że wypadamy w tych lękach tak źle. Wiecie, dlaczego?
Bo tym strachem nakręcamy wzrost cen w sklepach
W latach 2023-2025, wraz z wygasaniem wpływu czynników podwyższających jej poziom w br., inflacja CPI obniży się, przy czym dopiero pod koniec horyzontu projekcji powróci do przedziału odchyleń od celu inflacyjnego NBP określonego jako 2,5 proc. +/— 1 pkt proc. Obecny okres najwyższej od wielu lat inflacji zwiększa bowiem jej persystencję poprzez wzrost oczekiwań inflacyjnych przekładających się na zwiększoną akceptację dla wzrostu cen w wielu sektorach gospodarki
– napisał w raporcie NBP.
W tym jednym cytacie są dwie rzeczy, które bardzo niepokoją. Po pierwsze, projekcja inflacji sięga aż 2025 r., a powinna jedynie 2024 r. Dlaczego? Bo zawsze analitycy NBP w projekcjach uwzględniali jedynie horyzont dwóch lat. A ponieważ tym razem dwuletni horyzont pokazywał, że nie udaje nam się zbić inflacji do celu, zastosowano trik i wydłużono projekcję do trzech lat, by móc pokazać, kiedy cen w końcu spadną do celu wyznaczonego przez bank centralny. To pokazuje, jak poważny mamy problem.
Ale jest jeszcze coś, co martwi bardziej, a są to oczekiwania inflacyjne, na które wskazuje sam NBP, pisząc, że jak rosną, to zaczynamy godzić się z tą nienormalną sytuacją i po prostu akceptujemy coraz większą drożyznę, a przedsiębiorcy to wykorzystują i podnoszą ceny jeszcze bardziej.
I teraz wracam do tych lęków, które pokazał IPSOS. To zresztą dane za wrzesień, z badania wykonanego na respondentach na przełomie sierpnia i września. Wtedy znaliśmy dopiero dane GUS za lipiec, najwyżej za sierpień, a przypomnę, że inflacja sięgała wtedy dopiero odpowiednio 15,6 i 16,1 proc. Kiedy piszę te słowa, znam wstępny odczyt inflacji konsumenckiej w październiku – 17,9 proc., ale kiedy będziecie czytać te słowa mogą być znane już pełne dane. Obstawiam, że znając te dane nie będziemy bać się mniej.
A co to właściwie znaczy, że się boimy? To znaczy, że zakładamy, że inflacja nie odpuści, może nawet wzrośnie. Trochę naciągany wniosek brzmiałby tak: skoro to oczekiwania inflacyjne, nakręcają inflację, a nasze lęki, które mogą doprowadzić do wyższych oczekiwań, są wyższe niż w Turcji, to…
Nie chcę powiedzieć, że będziemy mieli inflacje wyższą niż Turcja, ale jednak te dane mocno niepokoją.
Zresztą nie tylko mnie. Jeden z członków RPP Ludwik Kotecki w ostatnich dniach straszy, że inflacja w Polsce wymknęła się spod kontroli. Dane IPSOS mogą to niestety potwierdzać.
Co robić? Zmniejszyć oczekiwania inflacyjne. To rola RPP. I rządu trochę też. Albo przestać akceptować te wysokie ceny – wtedy sprzedawcy przestaną nam je narzucać. Jasne, nie da się zupełnie obrazić się na rzeczywistość i przestać kupować, bo coś trzeba jeść. Ale da się zacząć radykalnie ciąć wydatki, bo za drogo, a wtedy w końcu zrobi się taniej.
Naród niepoprawnych libków. Bezrobocia boi się co piąty Polak
Swoją drogą jest jeszcze coś bardzo ciekawego w tych danych IPSOS. Okazuje się, że choć Polacy okropnie boją się inflacji, to już prawie wcale nie boją się bezrobocia.
Taka obawa dotyczy jedynie 10 proc. badanych. Mniejsze obawy mają tylko Niemcy i Holendrzy (7 proc.), podczas gdy średnia dla wszystkich 29 krajów to 26 proc. To niby dobrze, ale z drugiej strony, to może również działać proinflacyjnie. Bo po co oszczędzać, skoro nic nam nie grozi?
Badanie United Surveys pokazuje jeszcze bardziej optymistyczne dane. Tylko 3,5 proc. badanych obawia się niepewności dotyczącej sytuacji na rynku pracy.
I na koniec społecznie smutna liczba: ubóstwa i nierówności obawia się jedynie 21 proc. Polaków i to również jeden z najniższych wskaźników. Na Węgrzech takie obawy wyraża aż 46 proc. badanych, a średnia dla wszystkich krajów to 31 proc.
Zakładając, że chodzi o obawy o ubóstwo w całym społeczeństwie, a nie własne, skoro w tej samej kategorii mowa o nierównościach, wychodzi na to, że jesteśmy kompletnie nieczuli i obchodzi nas tylko własna kieszeń, a reszta może jeść gruz. Jesteśmy narodem libków, nigdy nie będziemy jak Szwedzi.