Wyhodowaliśmy potwora. I teraz wszyscy słono zapłacimy za śmierć polskiego rynku gazu
Sztucznie utrzymywany przez polityków monopol gazowej spółki PGNiG wyeliminował konkurencję. Sprawą zajęła się właśnie Komisja Europejska, ale jest już zbyt późno. Jesteśmy dzisiaj zdani na dyktat cenowy państwowego hegemona. Będzie płacić za błękitne paliwo mniej niż w czasach dominacji Gazpromu, ale znacznie drożej niż w przypadku, w którym polski rynek byłby zliberalizowany.
Ostatnie tygodnie obfitowały w ważne wydarzenia dla krajowego rynku gazu ziemnego (np. korzystny dla Polski wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE ws. gazociągu OPAL o czym pisałem tutaj). Z czołówek gazet i portali internetowych nie schodziła jednak w szczególności informacja o oficjalnym zadeklarowaniu rosyjskiemu Gazpromowi przez państwowy PGNiG zakończenia kontraktu jamalskiego. To umowa, która od początku powstania III Rzeczpospolitej skutecznie krępowała rozwój polskiego rynku ze względu na uprzywilejowaną pozycję Rosjan (więcej na ten temat pisałem już na łamach Bizblog.pl tutaj). Na fali entuzjazmu związanego z tym wydarzeniem zupełnie umknęła nam równie istotna kwestia. Moją rolą jako obserwatora i komentatora jest Państwu ją opisać.
PGNiG jak Churchill. Według elit dobry na czas wojny
Winston Churchill, jeden z najwybitniejszych Brytyjczyków w historii, zaoferował swojemu narodowi „krew, trud, łzy i pot”. Zwyciężył Hitlera, a gdy to zrobił, przegrał wybory. Lud zdecydował, że na czas wojny Zjednoczone Królestwo potrzebuje na swoim czele wojownika, który jednak nie sprawdzi się w czasach pokoju. W wielkim konflikcie o polską niezależność gazową sytuacja powinna potoczyć się podobnie, ale nie wiadomo, czy wykażemy się brytyjskim rozsądkiem.
Aby przełamać dyktat Gazpromu, rząd Zjednoczonej Prawicy sztucznie wzmacniał krajowego monopolistę – PGNiG. Działo się tak wbrew Komisji Europejskiej, która naciskała na liberalizację rynku. Tę sytuację doskonale obrazuje przykład słynnej ustawy o zapasach, nakładającej absurdalne opłaty na konkurentów państwowego molocha.
„Prywaciarze” musieli płacić opłaty za rezerwacje przepustowości rurociągów, którymi w przypadku polsko-rosyjskiego konfliktu gazowego sprowadzaliby zapasy surowca lokowane za granicą (zgodnie z prawem mogli je tam lokować). Tyle tylko, że gdyby gaz z Rosji przestał płynąć, te rury byłyby przecież puste. Gdzie tu logika? Takich absurdów wymyślono wiele tylko po to, by konkurenci PGNiG musieli wyrzucać w błoto duże pieniądze, tracąc konkurencyjność. Dzięki temu państwowy gigant zachowywał żywotność i mógł realizować politykę wytyczoną mu przez rząd (co także jest problematyczne z perspektywy prawnej, bo to spółka giełdowa).
Można to było zrobić inaczej
W tym momencie dochodzimy do dwóch informacji, które wydają mi się równie istotne dla rynku gazu jak oficjalna zapowiedź wypowiedzenia kontraktu jamalskiego. Po pierwsze, ustawą o zapasach zajęła się Komisja Europejska, która 27 listopada poinformowała, że polskie przepisy są niezgodne z prawem Unii Europejskiej. Polski rząd ma dwa miesiące na złożenie wyjaśnień, a po tym terminie sprawa może trafić do Trybunału Sprawiedliwości UE. Bardzo możliwe, że spotka nas kara za sztuczne utrzymywanie monopolu PGNiG.
Druga równie istotna informacja to ogłoszenie przez HEG, największą prywatną spółkę, próbującą konkurować z państwowym hegemonem gazowym, zakończenia działalności. Firma walczyła z ustawą o zapasach i nie doczekała rewizji tych przepisów.
A teraz proszę Państwa wrócimy do Churchilla. Czy nierynkowe wspieranie PGNiG, które bez tego typu działań i tak zachowałoby swoją pozycję przez lata, a także celowe niszczenie przedsiębiorców z nim konkurujących, było jedyną drogą, by wygrać wojnę gazową z Gazpromem? Moim zdaniem nie. Realizując unijną politykę łączenia rynków gazowych, a dzięki temu tworzenia na nich konkurencji, mogło nie tylko równie skutecznie zakończyć kontrakt jamalski, ale również zapewnić polskim konsumentom gazu ziemnego atrakcyjne ceny. Tu już nawet nie chodzi o zwykłych Kowalskich, ale gospodarkę w skali makro, która szuka nowego modelu rozwojowego i nie może już konkurować tanią siłą roboczą. Polska musi konkurować ceną energii i paliw, a sytuacja w tych obszarach jest daleka od zadowalającej. Tyle mojego komentarza. A jak wygląda smutna rzeczywistość?
Aby pokonać potwora, wyhodowaliśmy nowego
Aby uwolnić krajowy rynek gazu, wyhodowaliśmy kolejnego potwora i oddaliśmy rynek w inną niewolę. Oczywiście dzięki dywersyfikacji dostaw błękitnego paliwa i sprowadzania go z szelfu norweskiego, Kataru czy Stanów Zjednoczonych (chodzi o LNG) przy jednoczesnym wygaszeniu niekorzystnej umowy z Rosją, surowiec stanieje. Jednak nie będzie to redukcja, z którą moglibyśmy mieć do czynienia, gdyby konsekwentnie liberalizowano rynek.
Dziś kluczowe pytanie, które należy zadać powinno brzmieć: czy po nieprzedłużeniu kontraktu jamalskiego w 2022 r. okażemy się równie rozsądni jak Brytyjczycy i odsuniemy Churchilla na emeryturę? Powinien być to czas, w którym monopol PGNiG odejdzie do lamusa, a liberalizacja rynku odbędzie się z pożytkiem dla portfeli wszystkich Polaków.
Piotr Maciążek: publicysta specjalizujący się w tematyce sektora energetycznego. W 2018 r. nominowany do najważniejszych nagród dziennikarskich (Grand Press, Mediatory) za stworzenie fikcyjnego eksperta Piotra Niewiechowicza, który pozyskał wrażliwe informacje o projekcie Baltic Pipe z otoczenia ministra Piotra Naimskiego. Autor książki "Stawka większa niż gaz" (Arbitror 2018 r.), współautor książki Młoda myśl wschodnia (Kolegium Europy Wschodniej 2014 r.). Obecnie pracuje nad kolejnym tytułem – tym razem dotyczącym polskich służb specjalnych.