REKLAMA

Zaognia się sytuacja na Śląsku. Górnicy żądają podwyżek, związki zajęły siedzibę PGG

Na razie trudno wypatrywać nadziei na zażegnanie sporu związkowców z Polską Grupą Górniczą. Ale waga toczonych dzisiaj dyskusji może okazać się mało istotna w porównaniu z rozmowami, które dopiero przed nami.

górnicy-manifestacja-rozmowy
REKLAMA

To, że przed tegoroczną Barbórką nie uda się ugasić sporu z górnikami, jest już raczej pewne po tym, jak w ostatnią środę listopada strona związkowa odmówiła podpisania protokołu rozbieżności. PGG chciała też powołać mediatora. W odpowiedzi związkowcy odmówili opuszczenia siedziby górniczej centrali i zaczęli jej okupacje.

REKLAMA

Żądania górniczych związkowców pozostają niezmienne od wielu tygodni. Od 20 listopada trwa spór zbiorowy. Górnicy chcą 12-procentowej podwyżki od nowego roku. Dodatkowo dodatki gwarantowane ich zadaniem powinny być wliczane do sumy, od której naliczana jest nagroda barbórkowa i nagroda roczna, czyli tzw. czternastka. 

Firma podobno ma się świetnie, przynosi zyski, planuje kolejne i załoga w podziale tego tortu chce uczestniczyć. Żarty się skończyły. Presja płacowa jest bardzo silna. Ludzie chcą, aby w ich domowych budżetach zyski firmy też były widoczne

- stawia poprawę jasno od miesięcy Bogusław Hutek, szef górniczej Solidarności.

Przeciąganie finansowej liny

W latach 2017-2019 spółka przeznaczyła na wynagrodzenia i świadczenia dla pracowników 1 mld 95 mln zł powyżej wydatków planowanych przy tworzeniu PGG. Ponadto PGG jest zobligowana do spłaty obligacji w wysokości 2,2 mld zł

– czytamy w komunikacie górniczej spółki, który kolejny raz ma pokazać związkowcom, że z pustego to nawet Salomon nie naleje.

Ale związkowcy szybko odbijają piłeczkę. Górnicy przekonują, że obecny rok pod względem i wydobycia, i ceny węgla zbytnio nie różni się od 2018. Tymczasem jeżeli chodzi o planowany zysk, to te dwa okresy - jak wynika z wyliczeń PGG - są jak niebo i ziemia. W 2018 r. zysk był na poziomie 500 mln zł, a teraz spadł do 160 mln zł. 

Warto przypomnieć, że w kwietniu 2018 r. związkowcom udało się dojść do częściowego porozumienia z PGG. Uzyskali dopłaty do dniówek od 18 do 32 zł, co przełożyło się na ok. 450 zł więcej miesięcznie na rękę dla jednego górnika. Jest to jednak układ działający jedynie do końca roku. Stąd związkowe zabiegi o 12-procent podwyżki na przyszły rok. Zdaniem zarządu spółki kosztowałby to ją ok. 610 mln zł. 

Ale do tego ogródka trzeba wrzucić jeszcze jeden kamyk: zgodnie z ustaleniami z drugiej połowy września zatrudnieni w PGG górnicy mają otrzymać 10 grudnia po 860 zł brutto jednorazowej premii, co ma z kolei kosztować spółkę ok. 44 mln zł.

Na pierwszym miejscu inwestycje

Jeszcze w 2016 r. PGG miała tracić na każdej tonie węgla ponad 80 zł. Ale potem było już lepiej. W 2017 r. pojawił się mały, ale zysk: 2 zł na tonie węgla, który w pierwszym półroczu 2018 r. osiągnął poziom 28,55 zł. Mają więc rację górnicy, że w spółkowej kasie dzieje się coraz lepiej. Ale to wcale nie musi oznaczać od razu wyższych pensji pracowników.

Zwłaszcza że PGG, czego zresztą nie ukrywa, koncentruje się od ubiegłego roku przede wszystkim na inwestycjach. To ma zagwarantować utrzymanie potencjału wydobywczego na poziomie 30-32 mln ton węgla rocznie. Taka jest recepta też na zmniejszenie importu węgla, co także co chwilę akcentują związkowcy. 

Stąd też w minionym roku na inwestycje przeznaczyliśmy ponad 2,4 mld zł, a w tym roku ta kwota sięgnie prawie 3,2 mld zł. Warto tutaj przypomnieć, że z wyjątkiem zakupu maszyn czy sprzętu, efekty prac związanych z budową nowych poziomów i udostępnieniem nowych pokładów czy partii złóż będą odczuwalne dopiero w perspektywie kilku lat

- zwraca uwagę w rozmowie z „Trybuną Górniczą” Piotr Bojarski, wiceprezes zarządu PGG ds. produkcji.

Złożona sytuacja węgla na świecie

Na razie obie strony sporu uparcie trwają przy swoim. Kolejna tura rozmów 5 grudnia. Ale tak naprawdę najważniejsza dyskusja z górnikami - jeszcze przed nami. Bo to, że polskie górnictwo czekają zmiany, przed którymi już nie uciekniemy, jest dla wszystkich oczywiste.

Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy to rzeczywiście przez realne zagrożenie klimatyczne, czy może - jak niektórzy twierdzą - przez jedynie kolejną, polityczną modę, na której ktoś musi zarobić. Ale pewne jest jedno: świat chce mieć już jak najmniej związków z węglem i absolutnie nic nie wskazuje, żeby nagle miało się to zmienić.

Od „czarnego złota” i związanych z nim inwestycji odwracają się banki i ubezpieczyciele. W samej Europie coraz głośniej mówi się o wprowadzeniu podatku węglowego. W efekcie cena węgla (po okresowych wzrostach, jak np. w lipcu 2019 r.) systematycznie spada. Nie sposób w tym miejscu nie nadmienić o jeszcze jednym, niezwykle istotnym czynniku. Chodzi o ETS, czyli unijny system handlu uprawnień do emisji CO2. Nie ma co się łudzić, że czasy, kiedy tona emisji dwutlenku węgla kosztowała 5-6 euro jeszcze wrócą. Będzie tylko drożej (obecnie ok. 24-25 euro za tonę CO2), co dla gospodarek uzależnionych od węgla jak polska (ok. 77 proc.) - może oznaczać spore kłopoty.

Przyszłość na zielono. Przynajmniej ta europejska

W kontekście sporu o zarobki polskich górników i wydatkowanie wypracowanego przez PGG zysku dobrze wybiec myślami nieco w przyszłość. A ta, przynajmniej w Europie, dla węgla nie kreśli się za różowo. Nowa szefowa Komisji Europejskiej stawia sprawę jasno, co jeszcze bardziej wybrzmiało podczas jej wystąpienia, po tym jak Parlament Europejski udzielił jej sporego poparcia (461 głosów „za”; 157 „przeciw” i 83 „wstrzymujące się”). 

Ursula von der Leyen stwierdziła, że dla niej w najbliższym czasie liczyć będą się dwa priorytety:

REKLAMA

„Zielony plan” nowa Komisja Europejska ma pokazać wszystkim już 11 grudnia.

Wtedy zaś może okazać się, że nasz kraj na pożegnanie z węglem będzie miało jeszcze mniej czasu niż teraz to może się wszystkim wydawać. I czy będzie to politycznie pożyteczne czy nie przyjdzie czas na rozmowy z górnikami. Znacznie poważniejsze niż te obecne - dotyczące 12-procentowych podwyżek.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA