Narzekacie na podwyżki? Poczekajcie na podatek węglowy, wtedy to będzie
Lecąca na łeb szyje cena węgla nie może być dobrym prognostykiem dla takich gospodarek jak polska - w znacznym stopniu uzależnionych od "czarnego złota". A co się stanie, jak węgiel u nas podrożeje nawet o 200 proc.? Taki scenariusz zaczyna właśnie kreślić Bank Światowy.
Od co najmniej roku sen z powiek rządzącym w Polsce skutecznie spędzają ceny za emisję dwutlenku węgla. Przy poziomie 5-6 euro za tonę stanowiły jednak symboliczną opłatę, nieodczuwalną w kieszeni Kowalskiego.
Sytuację diametralnie zmieniły klimatyczne deklaracje Unii Europejskiej, której decydenci w drugiej połowie zeszłego roku coraz głośniej zaczęli mówić o neutralności klimatycznej od 2050 r.
W Brukseli wreszcie zrozumiano, że prośbą nic nie zwojują. Polityczna groźba też dobrze wygląda, ale głównie w okienku telewizyjnym. Za to, jak się nieposłusznych nieco po kieszeni uderzy - od razu zmieniają ton. I tak zmiany klimatyczne zyskały potężny instrument. Ceny emisji CO2 poszybowały w górę. Jak zatrzymały się na poziomie ok. 25 euro za tonę - na polskie elektrownie padł blady strach. Jeszcze bardziej struchleli politycy, którzy nie wyobrażali sobie, jak powiedzą Polakom, że ceny prądu za chwilę też podrożeją i to znacznie. Wymyślono więc ochronne przepisy.
Pal już licho, że z ich wprowadzeniem też był niezły cyrk na kółkach. Ważniejsze, że ów parasol działa tylko do końca roku. Biorąc zaś pod uwagę coraz bardziej rozłożystą politykę socjalną rządu, trudno przypuszczać, że na taki balast cenowy będzie nas stać też później. A nawet jak w przyszłym roku by się ta sztuka powiodła, to co dalej? Co w 2021 r. i w kolejnych latach?
Przy okazji analitycy zwracają uwagę, że tak drastyczny wzrost cen do uprawnień emisji dwutlenku węgla stworzył spore pole do spekulacji.
Na rynku handlu uprawnieniami do emisji działają różne firmy. Mogą uprawnienia kupować, zgromadzić, podnosić cenę i potem sprzedawać. To typowa spekulacja. Ona już nieco się uspokoiła, ale nie zniknęła
- uważa prof. Władysław Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej.
Co tam emisja CO2, nadchodzi podatek węglowy
Ceny emisji dwutlenku węgla stanowią presje dla gospodarek uzależnionych od "czarnego złota", ale chyba niewystarczającą. Trzeba dodatkowych instrumentów, żeby bardziej skutecznie namówić niektóre kraje (w tym Polskę) do konkretniejszych działań na rzecz ratowania klimatu.
Dlatego przy okazji konstruowania nowego składu Komisji Europejskiej jak bumerang wrócił temat podatku węglowego. Na Starym Kontynencie nie brakuje polityków, którzy uważają, że taka danina powinna być wprowadzona jak najszybciej.
Musimy mieć dwa cele: podnieść cenę CO2 i podatek węglowy na granicach. Jest to skuteczny sposób na zwiększenie kosztów CO2 przy jednoczesnym uniknięciu uprzedzeń konkurencyjnych w stosunku do Hindusów, Chińczyków i innych
- twierdzi prezydent Francji Emmanuel Macron.
Podatek węglowy = wyższe rachunki
Wprowadzenie cen emisji CO2 przynajmniej na razie okazało się mało skuteczne. Mimo że ekonomiści od dawna przekonują, że cena emisji dwutlenku węgla jest niezbędna, o ile faktycznie głęboka dekarbonizacja gospodarki światowej ma odnieść sukces. Tymczasem według Banku Światowego jedynie 5,5 proc. światowych emisji gazów cieplarnianych jest objętych podatkiem węglowym, a kolejne 9,8 proc. jest objętych mechanizmami handlu uprawnieniami do emisji.
Teraz skuteczniejszym znacznie rozwiązaniem byłby właśnie podatek węglowy. Na początku miałby wynieść ok. 40 dolarów za tonę węgla. Ale danina byłaby z roku na rok podnoszona aż do poziomu 75 dolarów za tonę węgla w 2030 r.
W takim jednak przypadku rachunki za prąd w gospodarstwach domowych skoczyłyby w górę o 43 proc. w ciągu następnych 10 lat. Sama benzyna byłaby droższa o ok. 14 proc. Biorąc pod uwagę dzisiejsze notowania, gaz ziemny byłaby droższy o 80 proc., a sam węgiel aż o 200 proc. Czyli cena za tonę wyraźnie przekroczyłaby 1500 zł w Polsce, patrząc na dzisiejsze ceny.
Nowa danina, oznacza mniej podatków w innych obszarach?
Chociaż obciążenia po wprowadzeniu podatku od węgla wydają się zaporowe, to część ekonomistów uważa, że koszta z tym związane można byłoby skutecznie zbilansować. Dochody z podatku węglowego bowiem szacowane są na poziomie od 0,5 do 4,5 proc. PKB. To zaś mogłoby nakłaniać polityków do obniżenia lub wycofania się z innych danin.
Te pieniądze mógłby również posłużyć na wsparcie zatrudnionych dzisiaj w przemyśle górniczym (Polska w UE takich osób ma najwięcej). Właśnie z tego źródła można byłoby łożyć na ich przekwalifikowanie, czy na rewitalizację terenów pogórniczych. Z pewnością dodatkowe środki mogłyby posłużyć również do leczenia chorób wynikłych z zanieczyszczonego powietrza. Na razie nie ma jednak żadnych konkretnych wyliczeń. Wszystko zależy od charakterystyki danej gospodarki i ewentualnych zmian w tamtejszym systemie podatkowym.
Zielony paradoks: skoro jest drożej, to kopmy więcej
Niemiecki ekonomista Hans Werner-Sinn uważa, że podatek węglowy oprócz oczywistych podwyżek poszczególnych surowców stwarza jeszcze jedno niebezpieczeństwo. To "zielony paradoks", który może mieć niepożądany wpływ na środowisko.
Tylko częściowo zmniejszamy popyt, a tym samym zmniejszamy wzrost cen na rynku światowym, nic więcej. To prawdopodobnie pogłębi problem. W końcu istniejące zasoby muszą zostać w pewnym momencie wydobyte z ziemi, jeśli mają być eksploatowane. Jeśli zagrozimy właścicielom zasobów coraz bardziej ekologiczną polityką, która zniszczy ich przyszły biznes, będą oni przewidywać zagrożenie i jeszcze szybciej wydobywać zasoby naturalne. Zamiast spowalniać zmiany klimatyczne, przyspieszamy je. To jest zielony paradoks - ostrzega Werner-Sinn.
Zapowiedzi podatku na razie studzą ceny emisji
Na szczęście dla gospodarek w znacznym stopniu uzależnionych od węgla - do poziomu cen za emisję CO2 od paru miesięcy skutecznie wtrąca się polityka. Wszystko przez niemiłosiernie wydłużający się w czasie rozwód Wielkiej Brytanii z UE. U Brytyjczyków zapotrzebowania na węgiel spada z roku na rok. Główne przyczyny to tańszy gaz, ekspansja odnawialnych źródeł energii, spadek zapotrzebowania na energię oraz zamknięcia huty Redcar pod koniec 2015 r.
W przypadku opuszczenia przez Anglików unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS) na rynku powstałaby znaczna nadpodaż takich uprawnień. To zaś musiałoby skutkować obniżką cen. I rynek chyba zaczyna szykować się właśnie na taką sytuację. Obecnie emisja tony CO2 kosztuje ok. 26 euro, a przed chwilą nawet 22,5 euro.
Podatek od emisji CO2 to też rozwiązanie
Wbrew pozorom podatek węglowym nie jest terminem wyciągniętym przez analityków finansowych z czeluści gospodarki. Podobna danina - podatek od emisji CO2 - już zresztą w niektórych krajach od lat funkcjonuje. Najdłużej chyba w Finlandii (od 1990 r.), gdzie do tony węgla trzeba doliczyć 37,51 dolara amerykańskiego. Później tym tropem idą w Szwecji, Norwegii, Danii, Szwajcarii, Irlandii, Wielkiej Brytanii, czy Francji.
Maleje zapotrzebowanie na węgiel
Tymczasem okazuje się, że z roku na rok zapotrzebowanie na węgiel jednak maleje. W porównaniu do 2006 r. spadło o aż 74 proc. Patrząc zaś na rok 1956, kiedy zużyto rekordowe 221 mln ton węgla - dzisiaj to 12. razy mniej.