O fotel prezesa PGE walczy szef Greenpeace Polska. Przyszłość spółki to jednak nic śmiesznego
Proces wyboru prezesa PGE od początku budził spore zainteresowanie. Wszystko za sprawą dyrektora programowego Greenpeace Polska Pawła Szypulskiego, który też postanowił wziąć udział w tym konkursie i wysłał swoje CV. Pewnie przepadnie z kretesem na samym początku. Istotniejsze jest to, czy spółka pod nowymi sterami zdoła odbić się od giełdowego dna i wyjść na prostą.
Fot. Iwona Olczyk/Pixabay
Rezygnacja z planowanych inwestycji w paliwa stałe, odejście od węgla do 2030 r. i ostry skręt w kierunku odnawialnych źródeł energii - tak w dużym skrócie można opisać plan Pawła Szypulskiego na prezesurę PGE. Jego zdaniem mamy niecałą dekadę na radykalną redukcję emisji gazów cieplarnianych i choćby z tego względu nie ma co marnować czasu.
Nie będzie PGE na martwej planecie
- ostrzega Szypulski.
Szef Greenpeace Polska ma za sobą mocne argumenty. Jak wylicza, produkująca 90 proc. energii z węgla PGE w związku z obecnymi kosztami emisji CO2 płaci już teraz za to rocznie ok. 6 mld zł. Tylko w ostatnim roku te wydatki wzrosły zdaniem Szypulskiego aż o ok. 1,6 mld zł.
Można było się więc spodziewać, że ta kandydatura w konkursie, który ma wyłonić przyszłego szefa energetycznego giganta na państwowych nogach – sporo namiesza. Nie ma co jednak robić sobie nadziei. PGE to Skarb Państwa, a Skarb Państwa to polityka – kandydatura Pawła Szypulskiego pewnie przepadnie już w pierwszym etapie.
Jest więcej niż pewne, że w drugim etapie – polegającym na przesłuchaniach poszczególnych kandydatów – który ma się rozpocząć w środę 19 lutego, Szypulskiego już nie zobaczymy.
Fotel prezesa PGE - podejście numer dwa
Przecież nic innego niż polityka nie stoi za tym, że w ogóle jeszcze nie poznaliśmy nowego prezesa PGE. Przecież to miało stać się jeszcze w tym roku. Niespodziewanie w komunikacie z 31 stycznia Rada Nadzorcza spółki poinformowała o zakończeniu procedury bez wybrania prezesa.
W kuluarach głośno było o tym, że to nowa arena walki o wpływy premiera Mateusza Morawieckiego, któremu nie podobać ma się przede wszystkim to, że w obecnych władzach PGE zasiadają powiązani z Krzysztofem Tchórzewskim, byłym ministrem energii, który wydaje się, że miał inną wizję energetyczną kraju niż szef rządu i z tego rządu dlatego musiał odejść.
Na tle tego wewnętrznego sporu o personalia kandydatura dyrektora programowego Greenpeace Polska wydawała się od początku jednak zbyt oryginalna. Po pierwsze trudno było spodziewać się, że premier odda tutaj pole komukolwiek, a już osobie spoza politycznego rozdania w ogóle.
Po drugie, obecna władza nie raz przekazywała, że jak najbardziej jest za transformacją energetyczną, ale pod warunkiem, że będziemy mieć na nią pieniądze i że będzie przeprowadzona sprawiedliwie. Czyli bardziej metoda ewentualnych małych kroczków niż skoku na głęboko wodę.
A właśnie to ostatnie przecież proponował Paweł Szypulski, który sam musiał wiedzieć, że w tym konkursie nie ma żadnych szans. Postawił jednak na konstruktywną prowokację, żeby jeszcze raz zaakcentować kwestie zmian klimatycznych i koniecznej rewolucji energetycznej z nimi związanej.
Kto więc w tym konkursie ma największe szanse? To nie jest przesądzone. Niewiele też wiemy o wszystkich kandydatach. Od wczoraj jasne jest tylko jedno: spółka ogłosiła, że jej obecny prezes zarządu - Henryk Baranowski zrezygnował z ubiegania się o kolejną kadencję.
Nowy prezes PGE będzie miał twardy węgiel do zgryzienia
I bardzo możliwe, że i on i jego następca po równi połamią na nim zęby. Wszystko przez to, że nie dość, że PGE jest niemal całkowicie uzależniona od węgla, to w dodatku nie ma co na razie przynajmniej wypatrywać strategii, która miałaby to nawet w procesie długofalowym zmienić.
Owszem, z jednej strony należąca do Grupy Kapitałowej PGE - spółka PGE Nowa Energia podejmuje współpracę z siecią dealerską Grupy Volkswagen, w ramach której w ciągu najbliższych 2 lat przy salonach VW uruchomi do 300 nowych punktów ładowania. To jednak tylko wyjątek od węglowej reguły.
Inwestowanie miliardów euro w wydobycie węgla brunatnego przez kolejne dziesięciolecia nie ma ekonomicznego
- krytykuje PGE Gerard Wynn, konsultant finansowy Instytutu Ekonomii Energii i Analiz Finansowych (IEEFA).
Za taką opinią mają stać twarde liczby. Wg analityków IEEFA jeszcze w 2015 r. podstawowa działalność spółki stanowiła 57 proc. całkowitej EBITDA. W 2019 r. to było już raptem 46 proc. Z kolei wartość rynkowa spółki spadła w ciągu zaledwie pięciu lat aż o 65 proc.
Na razie PGE chce otwierać nową kopalnię węgla
Trudno do końca dziwić się zagranicznym zwłaszcza opiniom o PGE. Spółka przecież nawet nie zamierza na razie wyhamowywać swoich węglowych inwestycji. Dobrym tego przykładem są plany związane z wykorzystaniem złóż węglowych „Złoczew”.
Nowa kopalnia miałaby powstać w województwie łódzkim, na terenie czterech gmin: Złoczew, Ostrówek, Burzenin i Lututów. Co istotne w całej tej polityczno-energetycznej układance Ministerstwo Aktywów Państwowych opowiedziało się już za udzieleniem koncesji na wydobycie węgla brunatnego w tym miejscu - pokazując jednocześnie jeszcze raz kierunek myślenia rządu.
Górnicy z kopalni „Bełchatów” (na głównym zdjęciu powyżej) trzymają kciuki, żeby PGE nowy zakład wydobywający węgiel otworzyła jak najszybciej. Grożą, że dołączą do swoich kolegów ze Śląska i 28 lutego też przyjadą do Warszawy. Bardzo możliwe, że w sukurs przyjdą im sami politycy, którym protesty społeczne jakoś nigdy nie pasują.
Tym razem receptą na głosy sprzeciwu wobec nowej kopalni PGE ze strony mieszkańców okolicznych gmin i ekologów miałaby być tzw. specustawa. Zgodnie z nowymi regulacjami inwestor będzie musiał postarać się przy takiej okazji o wydanie przez resort środowiska decyzji o utworzeniu „obszaru specjalnego przeznaczenia w zakresie wydobywania węgla kamiennego lub węgla brunatnego”. Prawa do odwołania od tej decyzji nie mieliby jednak ani samorządowcy, ani sami mieszkańcy.
Prędzej czy później politykę zweryfikuje rynek
Czy za pomocą specustawy, czy inaczej raczej można przesądzać, że nowa kopalnia PGE jednak zacznie fedrować. I może nawet ktoś wtedy ogłosi zwycięstwo polityki nad rynkiem. Nawet jeżeli tak - to na bardzo krótko. Bo rynek i giełda jednak nieco innymi rządzą się prawami. Doskonale widać to chociażby w obecnej sytuacji JSW S.A., która ze spadkiem od 2011 r. o ok. 80 proc. wartości dzierży niechlubny rekord polskiego parkietu.
O odchodzącej od paliw stałych ekonomii doskonale świadczą także obecne zawirowania finansowe wokół budowy bloku węglowego w Elektrowni Ostrołęce. Rozpoczęta w gestach triumfu i blasku fleszy inwestycja, wyceniana na początku na 6, a potem nawet na 9 mld zł ma coraz większe kłopoty. Najpierw PGE (o dziwo!) wyłączyła się z finansowania, a niedawno taką decyzję podjęły dwie inne spółki energetyczne: Enea i Energa.
I na razie, w trakcie trwania konkursu na nowego prezesa PGE, nasz państwowy gigant energetyczny kroczy podobną drogą. Jeszcze w kwietniu 2015 r. za jedną akcję PGE trzeba było zapłacić blisko 21 zł. Teraz zaledwie nieco ponad 6 zł. To jednoznaczna odpowiedź rynku - dla PGE, ale i innych spółek Skarbu Państwa. I ktokolwiek nie zostanie nowym szefem PGE, nic na to nie poradzi. No, chyba że będzie tak odważny, jak szef Greenpeace Polska Paweł Szypulski.