Internauci narzekają, że do Radomia ze stolicy jest kawał drogi, siatka połączeń nie przyprawia raczej o zawrót głowy, a port został wybudowany z pobudek czysto politycznych. Szczerze? Nie mogę sobie wyobrazić lepszej rekomendacji.
Wcale w tym momencie nie kpię. Lotnisko Warszawa Radom to najlepsze, co mogło się przytrafić mieszkańcom stolicy i okolic od czasu uruchomienia portu lotniczego w Modlinie. Różnic między tymi dwoma obiektami jest oczywiście mnóstwo, ale łączy je to, że są tanie.
Dlaczego lepiej będzie udać się na południe, a nie na północ Warszawy?
Powód leży tam, gdzie wszyscy upatrują bolączek radomskiego lotniska. W pewnym sensie im bardziej męcząca będzie podróż na i z lotniska, tym lepiej dla pasażerów. Państwowe Porty Lotnicze, czyli właściciel nowego lotniska, mają świadomość, że sam efekt nowości może w przypadku ich nowego dziecka nie wystarczyć.
Warszawiacy nie będą tłuc się 100 km samochodem (co zajmie minimum 1h 40min) ani pociągiem (około 2 godzin), by móc się przelecieć samolotem w nowym miejscu. A jeżeli nawet przyjdzie im ochotą na taką tułaczkę, wybiorą raczej Modlin, który jest bliżej, a Ryanair ma w nim bardzo rozbudowaną siatkę połączeń.
Podobne podejście mogą mieć mieszkańcy okolic Krakowa i Katowic. To pierwsze lotnisko bije zresztą rekordy popularności pod względem krótkich, urlopowych wypadów za granicę, co czyni go groźnym rywalem dla Radomia, celującego przecież w tą samą grupę docelową.
Dlaczego więc Radom ma szansę wyjść z tych konfrontacji zwycięsko?
Już tłumaczę. PPL kontroluje większość dużych portów lotniczych w Polsce, ale lotnisko Warszawa-Radom zajmuje w jego serduszku specjalne miejsce. Po pierwsze, na jego budowę mogło pójść około miliarda złotych. Po drugie, za Radomiem ciągną się wspomnienia w postaci pustego pasa startowego, z którego miesiącami nie podrywał się w powietrze ani jeden samolot.
Jeżeli połączy się te dwa fakty, wychodzi nam, że polskie państwo wydało potężne pieniądze na budowę obiektu, z którego być może nikt nie będzie chciał korzystać, jak to było w przeszłości.
Do tego dochodzi drugi, być może ważniejszy fakt - budowa lotniska była silnie motywowana względami politycznymi. Poczynając od samego pomysłu odkupienia starego portu od miasta przez PPL, po ściągnięcie na lotnisko PLL LOT. W takich warunkach kwestie opłacalności ekonomicznej schodzą na drugi plan. Plan: Radom po prostu musi wypalić, choćby wszystko dookoła waliło się i paliło.
Dla pasażerów nie ma lepszej wiadomości
Pierwsze efekty już widać. PPL zapowiedział, że parkingi zlokalizowane przy lotnisku będą dla podróżnych bezpłatne przez pierwsze dwa tygodnie. Póki co, bo przecież może się okazać, że turyści nie wyobrażają sobie innego sposobu dotarcia na lotnisko. Biorąc pod uwagę, że cena ma być głównym wabikiem na pasażerów, mogę sobie wyobrazić, że będą to najdłuższe darmowe dwa tygodnie, o jakich słyszeliśmy.
Główną atrakcją są jednak zawsze ceny biletów. Wiele pomysłów na wycieczki zaczyna się przecież od wstukania nazwy miasta i wyszukania najtańszej oferty, albo przez przypadkowe natrafienie na fajną okazję. I tu Radom prawdopodobnie nie będzie zawodził. Pierwsze loty jeszcze przed nami, a jedyny regularny przewoźnik działający na nowym lotnisku już grzeje promocjami.
Do Paryża, Prewezy, Tirany, Warny lub Rzymu można polecieć z LOT-em za niecałe 300 zł w obie strony (z bagażem rejestrowanym 560). To iście lowcostowa oferta, która nie powinna dziwić w kontekście tego, że prawdziwych lowcostów do Radomia nie udało się ściągnąć.
Nasz narodowy przewoźnik wytoczył grube działa. Zapewne nie po raz ostatni. Jeżeli zainteresowanie lotami w portu Warszawa-Radom będzie niskie, promocji będzie przybywać, bo porażka lotniska będzie nie tylko wizerunkową wtopą LOT-u i PPL, ale też kompromitacją kilku prominentnych członków obozu rządzącego.
Do wyborów parlamentarnych na Radom wszyscy będą więc chuchać i dmuchać. Pasażerowie będą dopieszczeni pod każdym względem. A co potem? Ano, przyjdzie weryfikacja. Oby nie okazała się dla lotniska twardym lądowaniem.