Koszmar. Padłem, gdy bank mi pokazał, o ile może pójść w górę rata mojego kredytu hipotecznego
Jak często tracicie przytomność, waląc głową w bankową posadzkę? Tak się właśnie stało, jak pani z banku powiedziała, że w najgorszym razie będziemy musieli płacić miesięcznie jakieś 4400 zł. Tyle w najczarniejszym scenariuszu miałaby wynieść rata spłacanego przeze mnie kredytu mieszkaniowego – pisze Michał Tabaka w swoim najnowszym komentarzu.
Inflacja nie zwalnia i coraz bardziej pustoszy nam portfele. kieszeniach. A do tego wszystkiego jeszcze te podwyżki stóp procentowych. Na razie patrzę, jak rosną raty kredytu hipotecznego i przypomina mi się, jak kiedyś w banku straciłem przytomność.
Kredyt mieszkaniowy? Co mi strzeliło do głowy? Był koniec 2016 r. Moi synowie mieli wtedy osiem i pięć lat. Rośli jak na drożdżach i stare mieszkanie w bloku z wielkiej płyty najzwyczajniej w świecie przestało nam wystarczać. Bo oprócz chłopaków był jeszcze duży pies. Musieliśmy z żoną zacząć się rozglądać za nowym i większym mieszkaniem.
Do banków, co dobrze pamiętam, zacząłem dzwonić z duszą na ramieniu, bo chociaż przez lata spłacałem w terminie każdą ratę za zakup żelazka czy telewizora, to hipoteka rządzi się swoimi prawami. A ja wtedy, jak na złość, nie miałem stałej umowy o pracę, a tylko na czas określony. Przez to na szesnaście banków oferujących pod koniec 2016 r. kredyt hipoteczny rozmawiać ze mną chciały tylko dwa. Przy podpisywaniu umowy opiekująca się nami pani w banku – powiedziała, że taki ma obowiązek – przedstawiła możliwe zmiany wysokości raty. Bo WIBOR, bo stopy procentowe, bo coś tam jeszcze.
O ile może wzrosnąć rata kredytu hipotecznego?
Kredyt zaczynałem spłacać przy bardzo niskich stopach procentowych i rata na początek wynosiła ok. 1100-1200 zł. Ale pani z banku wyraźnie nas ostrzegała, że nie powinniśmy się przywiązywać się do tak niskich kwot do spłaty.
A mogą być niższe? – dopytywałem z nadzieją w głosie.
Dalszych pytań z mojej strony nie było, ale że jestem człowiekiem, który woli wcześniej wiedzieć na czym stoi, z niecierpliwością czekałem na wyliczenia dotyczące tego, o ile może wzrosnąć rata naszej hipoteki.
Tę rozmowę mimo upływu lat pamiętam doskonale. Czemu? A jak często tracicie przytomność, waląc głową w bankową posadzkę? Tak się właśnie stało, jak pani z banku powiedziała, że w najgorszym razie będziemy musieli płacić miesięcznie jakieś 4400 zł.
Pamiętam, że jeszcze szybko zerknąłem na żonę. I tyle. Nie pamiętam twarzy pani z banku ani niczego, co działo się potem. Groźba przeznaczenia prawie całej pensji na ratę kredytu hipotecznego skutecznie wypełniła wszystkie połączenia neuronowe w głowie. Krew odpłynęła i po sprawie.
Było dobrze. I nastała pandemia, a potem inflacja
Minęło sporo czasu. W ostatnich latach na szczęście obyło się bez jakiś szczególnych okoliczności i nikt żadnego WIBOR-u ani stopy procentowej drastycznie nie podnosił, tak żeby miał wrócić do mnie koszmar: 4400 zł miesięcznie. W kolejnych latach rata nieznacznie się podnosiła, o czym bank – jak to w dobie zmian klimatycznych – informował nas za każdy razem obfitą, papierową korespondencją. Koniec końców przed pandemią bank kazał sobie płacić 1300 zł miesięcznie. Do przeżycia.
Potem w reakcji na pierwszą falę zachorowań na covida Rada Polityki Pieniężnej zaczęła ścinać stopy procentowe, co rzeczywiście zauważyłem w racie kredytu. Najpierw po tysiącu zamiast 300 zrobiło się 200, potem już tylko 100. A ostatnio płaciłem nawet raty poniżej 1100 zł. Ale żeby aż tak dobrze nie było, to nastała najpierw pandemia, a potem napędzana kryzysem energetycznym inflacja.
Koszmar: rata kredytu 4400 zł miesięcznie powrócił
Stopy w październiku i listopadzie poszły w górę łącznie o 115 p.b. W grudniu byliśmy świadkami kolejnej: o 50 p.b. O tym, że inwestorzy oczekiwali zdecydowanie większych podwyżek stóp świadczy najlepiej kondycja złotego, o czym napisał Arek. Szef Bizblog.pl wspomina też – cytując ekonomistę XTB – że wysokość stóp procentowych w dalszym ciągu jest niewspółmiernie niska w stosunku do inflacji, która w listopadzie zbliżyła się już do 8 proc.
Główkuję więc, że za chwilę wrócę do punktu wyjścia. Po 1000 zł na mojej racie za niedługo zobaczę najpierw 100, potem 200 i w końcu 300 zł. I wszystko wskazuje, że to wcale nie koniec marszu mojej raty w górę.
Szykuję się na ratę hipoteki w wysokości 2000 zł. A może więcej? Zamykam oczy i bezwiednie wraca koszmar „4400 zł miesięcznie”. Tak sobie myślę, że może odwiedzę panią z banku. Może wyliczy jeszcze raz i aż tak źle nie będzie.