Zjawisko narastającego zmęczenia turystami można było zaobserwować jeszcze przed pandemią. Covid dał popularnym wakacyjnym kurortom nieco oddechu, ale gdy sytuacja epidemiologiczna wróciła do normy, samoloty znów się zapełniły, a na plażach trudno było znaleźć skrawek wolnego miejsca. Efekt? Politycy i mieszkańcy urlopowych destynacji wkurzyli się nie na żarty.
Większość miejscowości marzy o tym, by turyści przyjeżdżali do nich w dziesiątkach albo setkach tysięcy i zostawiali ciężko zarobione pieniądze w hotelach, restauracjach, sklepach z pamiątkami oraz atrakcjach turystycznych.
Masowa turystyka jest jednak możliwa tylko dlatego, że podróżowanie stało się śmiesznie tanie. Wycieczka FlixBusem, albo lot Ryanairem do innego kraju to czasami wydatek porównywalny z dniówką wielu Polaków. I jak tu się oprzeć?
Dla kurortów sam przyjazd turystów to świetna wiadomość
Problem w tym, że część z podróżnych zwyczajnie nie stać na szastanie kasą i oszczędności poczynione na przejeździe niewiele zmieniają w tej kwestii. I zaczyna się frustracja, bo przyjezdni powodują tłok, bywają głośni, a zdarza się, że... podnoszą ceny mieszkań.
Ten ostatni przypadek to doświadczenie mieszkańców niemieckich wysp Sylt, Nordeney i Amrum. Media z Niemiec piszą, że lokalni politycy zakazali budowy nowych pensjonatów, a w przyszłości zakaz obejmie też hotele. Wszystko dlatego, że prężnie rozwijający się sektor hotelarski zdominował mieszkaniówkę.
W Sylt mieszkania wakacyjne stanowiły prawie połowę ogólnej liczby lokali, co fatalnie wypływało na ceny czynszów. Teraz liczba turystów zostanie ograniczona, można się więc spodziewać, że przy rosnącym popycie z czasem ceny noclegów również pójdą w górę.
Wyspy Kanaryjskie podjęły jeszcze bardziej stanowcze decyzje
Wyspa Lanzarote ma zamiar przerobić wszystkie obiekty noclegowe na 4 i 5-cio gwiazdkowe hotele. Po co? Żeby pozbyć się skąpych Anglików, którzy co roku ochoczo ją szturmują. W efekcie lokalni przedsiębiorcy nie zarabiają tyle, ile by chcieli, za to zwykli mieszkańcy borykają się z rosnącymi czynszami.
By znaleźć podobne przykłady nie trzeba jednak szukać aż tak daleko. Pod koniec ubiegłego roku Egipcjanie zaczęli przebąkiwać o ujednoliceniu stawek hotelowych. W obiektach o najwyższym standardzie nie będzie można przenocować za mniej niż 50 dol. Koszt pobytu w hotelu trzygwiazdkowych sięgnie 30 dol., 20 dol. trzeba będzie zapłacić za obiekt z dwoma gwiazdkami.
Jakby tego było mało szereg opłat dodatkowych wprowadzają również Włosi. Za wjazd samochodem na wyspę Giglio latem trzeba będzie zapłacić 3 euro. Ba, Agata pisała, że w Lampedusie na Sycylii w sierpniu samochodem nie będzie można jeździć wcale, jeśli nie jesteście lokalsami. Podobnie na wyspie Linosa i to przez cały letni sezon.
Jeżeli doliczymy do tego płatne rezerwowanie miejsca na plażach na Sardynii (6 euro), wniosek nasuwa się sam. Koniec z podróżowaniem za grosze. I to chyba na stałe, bo wzrost cen nie będzie wyłącznie wynikiem inflacji, a przemyślanej strategii najbardziej popularnych destynacji turystycznych w Europie.