Na plażę z marszu już nie wejdziesz. Gdzie turyści nie będą mieli wstępu?
To może być ciężkie lato, jeśli wybieracie się na wakacje do Włoch. Owszem, do kraju wjedziecie, ale na miejscu może się okazać, że nad jezioro w regionie Trentino nagle władze przestaną wpuszczać turystów danego dnia, bo jest ich tam już za dużo, a na plaży na Sardynii też już brak miejsca, choć próbujesz je zarezerwować przez aplikację z wyprzedzeniem i to za 6 euro za dzień.
Nieprzyzwoite zachowanie, hałas, korki, śmieci - to wszystko wina turystów, którzy zbyt licznie odwiedzają Włochy. I coraz więcej lokalnych władz, zamiast walczyć o ruch turystyczny, zaczyna z nim walczyć.
W sumie nic dziwnego, że można mieć dość. Wyobraźcie sobie wyspę o powierzchni czterech kilometrów kwadratowych, gdzie na co dzień mieszka 10 tys. ludzi, aż przychodzi lato i nagle pojawia się 600 tys. osób (nie jednocześnie, przez cały rok, ale i tak robi wrażenie). Tak właśnie jest na wyspie Procida w Kampanii, która już kilka lat temu postanowiła powstrzymać to szaleństwo i wprowadziła zakaz wjazdu własnym samochodem lub motorem - pisze „Rzeczpospolita” za „Corriere della Sera”. Podobno to działa.
Najciekawsze jest jednak to, że to nie pojedynczy przypadek i nie dotyczy jedynie maleńkich atrakcji turystycznych. Włoska gazeta wylicza bowiem znacznie więcej miejsc, które próbują tamować ruch turystyczny.
Dziś już więcej nie wpuszczamy
Toskania. Wyspa Giglio. Za wjazd samochodem na wyspę latem trzeba będzie zapłacić 3 euro, zimą 2 euro, a dodatkowo w sierpniu autem nie wjedziecie wcale, jeśli nie planujecie tam zostać na co najmniej cztery dni.
W Lampedusie na Sycylii w sierpniu samochodem nie będzie można jeździć wcale, jeśli nie jesteście lokalsami. Podobnie na wyspie Linosa i to przez cały letni sezon. A w dodatku, jak lokalne władze przyłapią cię na wywożeniu autem śmieci, żeby pozbyć się ich w niedozwolonym miejscu, auto zostanie skonfiskowane.
Ale wróćmy do przypadków, kiedy turysta nie łamie prawa, a chce po prostu poplażować. Na Sardynii stanie się to znacznie trudniejsze, bo od tego sezonu, by wejść na część plaż, trzeba będzie zarezerwować sobie miejsce przez aplikację i to z wyprzedzeniem, i za opłatą 6 euro.
W Wenecji natomiast możecie przy braku szczęścia w ogóle nie dostać się do miasta. Jeśli chcecie tam wpaść tylko przelotem, bez noclegu w centrum, za wejście trzeba będzie zapłacić od 3 do 10 euro i - co ciekawe - kwota będzie zależała od tego, jak bardzo zatłoczone jest już miasto. A jak będzie zatłoczone naprawdę bardzo, władze po prostu nikogo więcej nie wpuszczą.
Podobnie ma być w okolicach jeziora Tenna w Garde Trentino. Tam nawet zainwestowano całkiem sporo pieniędzy, by limitować liczbę turystów. Zbudowano bowiem specjalną ścieżkę, którą, jak rozumiem, należy się poruszać, żeby dostać się nad wodę. Jak ludzi będzie już za dużo, zostaniecie zatrzymani i nie dotrzecie, aby się popluskać.
Turysta tylko niszczy, nawet jak jest grzeczny
Ciekawe, że turyści naprawdę są coraz częściej niemile widziani w popularnych turystycznie krajach. Dotąd tępiono raczej ich naganne zachowanie, teraz lokalne władze zaczynają rozumieć, że choćby najgrzeczniejszy turysta, zawsze ma dwie nogi, którymi zadeptuje teren, zawsze wygeneruje śmieci, choćby lądowały grzecznie posegregowane w koszu, zawsze będzie miał ręcznik, który musi uprać, zużywając wodę, energię i wpuszczając do ekosystemu detergenty.
Ha! Na jednej z plaż w okolicy wyspy Asinara u północno-zachodniego wybrzeża Sardynii, zakazano nawet używania ręczników - tylko maty, bo to lepsze dla środowiska. Zakładam, że mat po prostu się nie pierze.