Napoje 0 proc. biją rekordy sprzedaży. Picie 40-proc. wódki wychodzi taniej
Nie gustuję w zamiennikach alkoholu. Jako trzeźwiący alkoholik nie chcę oszukiwać mózgu. Butelka prawie taka sama, dźwięk jej otwierania też wzmacnia wspomnienia i jeszcze ten gest przechylania i wlewania napoju do gardła. Dla mnie to bardzo ryzykowna zabawa, dlatego omijam udawane procenty szerokim łukiem. Tymczasem rynek zamienników alkoholu w ostatnim czasie rośnie jak szalony. Efekt? Na bezalkoholowe zakupy trzeba wziąć znacznie grubszy portfel.
Uważam że jeśli trzeźwiący alkoholik pije bezalkoholowe zamienniki – to stąpa po kruchym lodzie. Siła uzależnienia fizycznego jest nie do przecenienia i bardzo łatwo trafić na manowce. Osobiście w głowie zbudowałem tamę, którą tak po prawdzie każdego dnia doglądam. Picie piwa bezalkoholowego albo wina bez procentów byłoby jak wydrążeniem w niej furtki, z zamkniętym zamkiem, ale jednak pojawiłaby się taka opcja w głowie. Może nie teraz, ale przejść przez te drzwi można zawsze, kiedy się chce. Wolę takiej furtki nie mieć wcale. Dlatego rynek piw bezalkoholowych w ogóle nie interesował mnie. Do teraz, jak okazało się, że chmielowy napój bez procentów to tylko wierzchołek góry lodowe. Bezalkoholowe produkty bowiem coraz śmielej stanowią zastępstwo dla autorów wina, wódki, czy nawet ginu. Ale uwaga: to znacznie droższa zabawa niż zwykłe chlanie. Wiem, bo policzyłem.
Alkohol bez procentów, to jak żywność eko. Ceni się
Nie jestem na bieżąco z cenami alkoholu, wiec musiałem szybko sprawdzić. Inna sprawa, że jak jeszcze piłem, to było raptem kilka rodzajów piwa. Teraz? Zatrzęsienie. Sprawdzam ceny znanych mi marek, na te kratowe nawet nie zerkam: Harnaś w butelce - 2,99 zł; Żubr - 3,49 zł; Tyskie Gronie - 3,99 zł; Żywiec - 4,19 i na koniec Lech Premium - 4,39 zł. A ile trzeba wydać na piwo bez procentów? Wychodzi na to, że znacznie więcej. Co najmniej 4 zł, a może zdarzyć się nawet mocno więcej niż 10 zł za półlitrową butelkę.
Mam kilka ulubionych i zazwyczaj płacę w okolicach od 5 do 7 zł - zdradza mi kolega, który coraz bardziej gustuje w alkoholach bez alkoholu.
Ale piwo to dopiero początek. Polski rynek napojów bezalkoholowych, udających swoich odpowiedników z procentami, puchnie jak na drożdżach. Może wino bezalkoholowe, albo wódka? Jeszcze jest gin, tequila czy szampan, do wyboru do koloru.
Bez promili, czyi drożej
Tylko, że to wyraźnie droższa zabawa. Np. za butelkę bezalkoholowej wódki (Vassa Zero V, 700 ml, pojemność alkoholu mniejsza niż 0,5 proc.) w internecie zapłacimy jakieś 160 zł. A ile kosztuje alkoholowy odpowiednik? Znacznie mniej. Np. za 0,7 l Krupnika Premium zapłacimy raptem 45 zł, podobnie za Żołądkową Gorzką De Lux (700 ml, 44,99 zł). Żubrówka Biała o tej pojemności kosztuje 45,99 zł, a Wyborowa - 48,50 zł. Czyli cenowo jedna butelka wódki bez alkoholu jest jak co najmniej trzy z procentami. A czy przy innych produktach jest taka sama dysproporcja cenowa? Sprawdzam. Np. za bezalkoholowy gin Gordon (700 ml) trzeba wydać 99,99 zł. Z kolei Vassa Zero G (też 0,7 l) kosztuje 149,99 zł.
Nie trzeba martwić się o ból głowy następnego dnia - zachwala przy okazji sprzedawca.
Więcej o alkoholu przeczytasz na Spider’s Web:
A ile zapłacimy za na serio alkoholowy gin? Jeden z najtańszych na rynku, o pojemności 700 ml, kosztuje ok. 60 zł. Droższe tego typu trunki wychodzą nawet powyżej 100 zł za flaszkę. Porównajmy jeszcze tak wina: te dające szum w głowie i te bez tego typu atrakcji. Za najtańsze z procentami, polskiej produkcji, trzeba dać od 12 do 20 zł. Tutaj jednak cenowej granicy nie ma. Dobre wino bez problemu potrafi kosztować 100 zł i więcej. A co z tymi bezalkoholowymi? Tutaj widełki cenowe zaczynają się raczej od 30 zł, ale raczej granicy 50 zł nie przekraczają.
Trzeba najpierw liczyć pieniądze, potem procenty. Albo odwrotnie
Amatorzy coraz to bardziej wykwintnych alkoholi po przerzuceniu się na ten sam segment ale bez procentów na aż tak większe wydatki wcale nie muszą się przygotowywać. Ale różnica naprawdę staje się spora, jak koncentrujemy się na podstawowych wyrobach, towarzyszących Polakom od wieków, czyli na piwie i na wódce. Tutaj bezalkoholowe zamienniki traktowane są jak kaprys, za który - jak ktoś tego sobie życzy - trzeba dodatkowo bulić.
W podlewanej psychice codziennie alkoholem pojawia się więc nowy argument przeciwku zerwania z piciem. Wychodzi wszak na to, że ten rodzaj abstynencji, opierającej się na bezalkoholowych zamiennikach, jest najzwyczajniej w świecie wyraźnie droższy. No to po co tak narażać się na dodatkowe wydatki? Nie lepiej zostać przy chlaniu? Tylko z mniejszą liczbą awantur? Przecież masz nad piciem kontrolę, tak mówiłeś, a ja ci wierzę…