Nadchodzą duże zmiany w urlopach. Dostaniemy kilka dodatkowych dni wolnego. Ale to nie wszystko - pracodawca będzie musiał bardzo uważać na małe potknięcia. Skutki bowiem nie będą przyjemne. Co się zmieni?
Nowelizacja Kodeksu pracy może w najbliższych miesiącach mocno namieszać na styku pracodawca-pracownik. Rząd szykuje dodatkowe dziewięć tygodni płatnego urlopu rodzicielskiego, pięć dni bezpłatnego urlopu opiekuńczego i jeszcze dwa płatne w połowie dni zwolnienia w razie nagłego wypadku. Pracodawcy mają jednak powody do obaw.
Zacznijmy jednak od urlopów, bo dodatkowy urlop rodzicielski w wymiarze dziewięciu tygodni wymaga dodatkowego wyjaśnienia - otóż dotyczy on jedynie ojców i nie jest prezentem od polskiego rządu, ale zmiana wymuszona przez unijną dyrektywę work-life balance - przypomina „Dziennik Gazeta Prawna”. Jeśli ojciec z tego przywileju nie skorzysta, urlop nie może przejść na matkę, po prostu przepada.
Matkom niezmiennie będzie przysługiwało 20 tygodni urlopu macierzyńskiego i 32 tygodnie urlopu rodzicielskiego.
Na dodatkowe pięć dni wolnego mogą liczyć również wszyscy pracownicy z okazji konieczności opieki nad niesamodzielnym członkiem rodziny. To nie musi być już dziecko, ale choćby senior w rodzinie. Ten dodatkowy urlop nie będzie jednak płatny.
I jeszcze dwa dni na nagłe wypadki - ten rodzaj wolnego ma być płatny jedynie połowę wynagrodzenia.
Jedno potknięcie i pracownik idzie do sądu
Zmiany w kodeksie pracy są ewidentnie propracownicze i dotyczą nie tylko urlopów. Otóż w nowelizacji prawdziwa rewolucja kroi się gdzie indziej - w zasadach zwolnienia pracownika, który pracuje na umowie na czas określony.
Dotąd pracodawca nie musiał się tłumaczyć, zwalniając pracownika na takiej umowie. Po zmianie przepisów nie dość, że będzie musiał uzasadnić wypowiedzenie umowy na czas określony, to jeszcze sam zamiar wypowiedzenia umowy będzie musiał konsultować ze związkami zawodowymi, które pracownika reprezentują.
Oczywiście związkowcy są propozycjami zmian zachwyceni, pracodawcy jakby mniej, bo to dla nich prawdziwa rewolucja i niezły kłopot. Dlaczego? Bo będą musieli bardzo uważnie formułować uzasadnienie zwolnienia - jedno potknięcie i pracownik idzie do sądu.
Szykuje nam się zatem w najbliższych tygodniach batalia o zmiękczenie tych przepisów. Ale nie dajcie się zwieść argumentów organizacji pracodawców, którzy zaraz mogą wyciągać z kapelusza argumenty, że to nie czas na takie zmiany, że przecież wychodzimy z covidowego kryzysu itd.
Sprawdź też: Kiedy szef może wezwać cię z urlopu?
Szkoda, że nowelizacja kodeksu pracy zatrzymała się w pół drogi
To doskonały czas na takie zmiany, rynek pracy jest w świetnej kondycji, wręcz brakuje nam pracowników. W 2021 r. padł rekord liczby imigrantów zarobkowych w Polsce, a i tak ciągle brakuje nam rąk do pracy. Nie potrzeba nam elastyczności form zatrudnienia, które lata temu, po kryzysie finansowym na dobre rozgościły się w naszym kraju pod nazwą umów śmieciowych.
Swoją drogą, szkoda, że nowelizacja kodeksu pracy zatrzymała się w pół drogi. Od dawna mówi się o wprowadzeniu jednolitego kontraktu, który zastąpiłby wszystkie inne formy zatrudnienia - tym bez żadnej ochrony obecnie dawałby większy poziom zabezpieczeń, tych na etatach trochę uelastycznił, ale wszyscy pracujący byliby traktowani równo i zdobywali uprawnienia wraz ze stażem pracy.
Choć może i dobrze, że rząd nie zabrał się za tę reformę ryku pracy teraz. Ma na głowie już jedną wielką reformę podatków, którą koncertowo zepsuł, drugiej - wcale niedużo łatwiejszej - raczej by nie udźwignął. Szkoda.