Ulubiony kierunek urlopowy Polaków zagrożony. Umiesz pływać? Inaczej nie pozwiedzasz
Egipt to wciąż jeden z najpopularniejszych kierunków urlopowych dla Polaków. Panujące przez cały rok świetne warunki pogodowe przyciągają rzesze turystów spragnionych słońca, ciekawych historii o starożytnej cywilizacji oraz fanów snurkowania i nurkowania przy licznych rafach koralowych. Może się jednak tak zdarzyć, że zamiast podziwiać podwodne życie zwierząt, amatorzy pływania z rurką zawitają do Gizy, bo jak biją na alarm naukowcy, piramidę Cheopsa oraz słynnego Sfinksa może pochłonąć woda.
Egipt jest na podium jako najpopularniejszy kierunek wakacyjny Polaków i zajmuje trzecie miejsce (ex aequo z Bułgarią). Z raportu Polskiej Izby Turystycznej (PIT) wynika, że w tym roku kraj faraonów wyprzedziła Turcja oraz Grecja. Z danych PIT wynika także, że w okresie wakacyjnym 2022 r. 8,8 proc. Polaków wybrało właśnie ten kierunek na urlop.
Ale Polacy nie tylko w okresie wakacyjnym wybierają się za góry i morza, bowiem Egipt cieszy się popularnością przez cały rok. Zwłaszcza kurorty nad Morzem Czerwonym, które prócz słonecznej pogody oferują również możliwość podziwiania rafy koralowej i żyjących tam ryb czy żółwi. Turyści często także wybierają się właśnie w okresie jesienno-zimowym, by zwiedzać np. Luksor, Dolinę Króli, czy Kair. Powód jest banalny - po prostu nie jest wtedy aż tak gorąco.
W przyszłości jednak to wszystko może ulec totalnej zmianie. Bowiem już teraz naukowcy i eksperci wieszczą, że jak nic nie zrobimy ze zmieniającym się w błyskawicznym tempie klimatem, to za jakiś czas już nie pojeździmy sobie na wielbłądach przy piramidach, ani nie pomkniemy na quadach na safari. Bo tu, gdzie teraz jest piach, żwir i pył, już nie będzie potrzebna butla z wodą na zwiedzanie, tylko butla z tlenem.
Porozmawiajmy o klimacie
W trakcie Szczytu Przyrodniczego ONZ rozpoczynającego się właśnie w Montrealu wypracowany ma być rozejm na wojnie człowieka z przyrodą. Bardzo możliwe, że znowu padnie tam bardzo wiele słów, za którymi nie pójdą żadne działania. Tymczasem eksperci alarmują, że zmiany klimatu koniec końców mogą doprowadzić nawet do zniszczenia egipskich piramid.
Cały czas trwa odbijanie klimatycznej piłeczki. Podczas ostatniego Szczytu Klimatycznego ONZ w Egipcie kraje z całego świata potrafiły umówić się na zorganizowanie specjalnego funduszu, który będzie pomagał najbiedniejszym krajom radzić sobie ze zmianami klimaty. Szkoda tylko, że zapomniano przy tej okazji ustalić, z jakich pieniędzy ma składać się ten fundusz i które kraje i ile mają do niego wpłacać gotówki. Czyli pokazano wszem i wobec niby ładne auto, ale bez akumulatora i silnika. Fajnie wygląda, ale nigdzie nie pojedzie.
I naprawdę trudno przypuszczać, że podczas zaczynającego się właśnie w Montrealu Szczytu Przyrodniczego ONZ (potrwa do 19 grudnia) będzie inaczej. Chociaż zgodnie z wyliczeniami sekretarza generalnego ONZ Antoniego Guterresa dalsze, bezprecedensowe niszczenie przyrody może spowodować straty gospodarcze rzędu 3 bln dol. rocznie już w 2030 r. Mówi się więc o ogłoszeniu rozejmu w walce człowieka z przyrodą. Bardzo możliwe jednak, że skończy się tak, jak z funduszem na COP27 w Egipcie, i większość ustaleń pozostanie jedynie na papierze. Tymczasem naukowcy kreślą przed nami kolejną, tragiczną wizję. Tym razem w roli głównej są egipskie piramidy.
Zmiany klimatu pochłoną słynne piramidy w Egipcie?
Jak donosi serwis energylivenews.com, zmiany klimatyczne coraz bardziej martwią też ekspertów archeologicznych, którzy ostrzegają, że te mogą dokonać historycznych zniszczeń. Ich zdaniem zagrożony jest los budowli, które oparły się nawet wojnom światowym. Chodzi o słynne, egipskie piramidy. I przy okazji też o Sfinksa. Zdaniem ekspertów przez rosnący poziom mórz starożytne świątynie w Luksorze również znajdą się w niebezpieczeństwie.
I to wcale nie jest odległa perspektywa. Zdaniem ekspertów niektóre części Aleksandrii, drugiego miasta pod względem wielkości w Egipcie, mogą być zatopione nawet w ciągu trzech najbliższych dekad.
Gazy cieplarniane coraz bardziej otulają Ziemię
Nie jest tajemnicą, że głównym winowajcą postępujących zmian klimatu jest emisja gazów cieplarnianych, która zdaniem naukowców jeszcze nigdy nie była tak obfita jak teraz, w ciągu ostatnich 800 tys. lat.
Najgorzej jest zdecydowanie z dwutlenkiem węgla. Co roku uwalniamy do atmosfery łącznie jakieś 30 mld ton CO2. Jeszcze w XVIII wieku to stężenie wynosiło raptem 280 ppm (tyle części na milion). W 2020 r. to już było aż 414 ppm.
Ludzkość mocno też przyspiesza z emisją metanu. W XX wieku zwiększyliśmy stężenie tego gazu o 2,5 razy w porównaniu do poziomów sprzed rewolucji przemysłowej. Efekt? W XVIII wieku stężenie metanu było na poziomie 722 ppb (części liczone na miliard), a w 2019 r. już 1867 ppb.
Jest jeszcze podtlenek azotu. W tym przypadku emisje wrosły o ok. 20 proc. od czasów przedprzemysłowych. Wtedy było tego raptem 270 ppb, a w 2019 r. było już 332 ppb.