COP27 to sukces, czy porażka? Dobrze, że jest fundusz strat i szkód, ale tak klimatu nie uratujemy
Za nami kolejny Szczyt Klimatyczny ONZ COP27. Podczas blisko dwutygodniowych obrad ustalono tak po prawdzie tylko jedno: powołanie do życia specjalnego funduszu kompensacyjnego, dzięki któremu bogate kraje mają pomagać biedniejszym w walce z coraz gwałtowniejszymi zjawiskami pogodowymi. Obserwatorzy i analitycy podzielili się na dwa obozy: jedni twierdzą, że to bez wątpienia sukces negocjacyjny, a drudzy przekonują, że tym samym klimatyczne rozmowy zakończyły się porażką. Sam jestem zdecydowanie spod tej drugiej chorągwi.
COP27 trwał od 6 do 18 listopada i w kuluarach zapadło pewnie wiele istotnych ustaleń. Ale globalny efekt jest tylko jeden: po latach przepychania się i sprzedawania sobie wzajemnie kuksańców najbogatsze gospodarki w końcu zgodziły się na utworzenie specjalnego funduszu strat i szkód. Jego zasada działania ma być prosta: bogaci dają pieniądze biednym, aby ci jakoś sobie radzili z walką ze skutkami zmiany klimatu. Szczegółów mechanizmu jeszcze nieznany, ale dla wielu i tak to już jest zdecydowany krok do przodu.
Wcześniej m.in. UE, USA i Wielka Brytania blokowały powstanie tego rodzaju funduszu. Bruksela przekonywała, że to nic nie da, jeżeli o ograniczanie globalnych emisji, co jest kluczowe w ograniczeniu globalnego ocieplenia na poziomie 1,5 st. C i wypełnienie porozumień paryskich. I teraz jesteśmy świadkami zmiany tego stanowiska.
COP27: fundusz strat i szkód. Nic więcej
Szef unijnej polityki klimatycznej Frans Timmermans podczas egipskiego szczytu klimatycznego tłumaczył zmianę tego stanowiska. Przy czym Bruksela swoją zgodę na fundusz strat i szkód uzależniła od zobowiązań dotyczących redukcji emisji do 2030 r. i wycofania się z użycia węgla, ropy i gazu.
Musimy iść do przodu, a nie do tyłu
– tłumaczy Timmermans.
Ale jednocześnie podczas blisko dwóch tygodni rozmów w Egipcie nie ustalono nowych granic dla emisji. Nawet energetyczny szantaż Moskwy i wywołana przez Putina wojna na Ukrainie nie zmusiły uczestników COP27 do jakiejś poważniejszej refleksji na temat ograniczania np. ekspansji gazu. Powołanie funduszu strat i szkód już pozwoliło wielu odtrąbić sukces.
Szczyt Klimatyczny ONZ zakończył się sukcesem czy porażką?
Gospodarze muszą mówić, że ich impreza zakończyła się sukcesem. Wiadomo. Ale czy 12 dni międzynarodowych debat zakończonych powołaniem bliżej jeszcze nieokreślonego funduszu klimatycznego rzeczywiście można nazwać zwycięstwem? W Polsce eksperci też nie mają w tej sprawie jednego zdania.
Część komentatorów uważa jednak, że podczas COP27 można było zrobić znacznie więcej niż tylko powołać do życia jeden fundusz.
Długa lista niespełnionych obietnic
Utworzenie funduszu strat i szkód było jednym z celów COP27 i pod tym względem Szczyt Klimatyczny organizowany w Egipcie należy oceniać pozytywnie. Chociaż nawet jeszcze nie ustalono, kto będzie wpłacał na rzecz tego funduszu i jakie kwoty. Tylko że to trochę jak wkładanie mebli do jeszcze niepomalowanego mieszkania.
Jeszcze w trakcie poprzedniego szczytu - w Glasgow - ustalono zapisy w sprawie stopniowego wycofywania się z wykorzystania węgla i z nieefektywnych subsydiów dla paliw kopalnych. Ale w Egipcie tego w żaden sposób nie wzmocniono. Zresztą lista tego, czego się w trakcie CO27 nie udało się załatwić, jest znacznie dłuższa. To chociażby brak spełnienia obietnicy najbogatszych w sprawie łożenia co roku łącznie 100 mld dol. na ograniczanie emisji.
Możecie udawać, ale to nic więcej jak bla, bla, bla
Niestety, ale osobiście zdecydowanie bliżej mi obozu, który bardziej COP27 karci, niż chwali. Fajnie, że przy stołach negocjacyjnych ustalono powołanie do życia funduszu kompensacyjnego. Zdecydowanie zbyt długo najbiedniejsi musieli do tego namawiać najbogatszych. Ale to w żaden sposób klimatu nam nie uratuje. Przecież trzeba jeszcze oddzielnie ustalić kto i ile co roku płaci. To swoje też potrwa. Tymczasem kraje z najpotężniejszymi gospodarkami cały czas nie mogą i nie chcą ustalić między sobą zasad dotyczących owych 100 mld dol. na wyhamowanie emisji, na co już wcześniej się umówiono. I z tym nowym funduszem też tak może być: będzie sporo gadania, ale na razie zero kasy.
Zanim jednak ustalimy, czy COP27 faktycznie coś zmienił, czy był kolejną, kosztowną stratą czasu, ustalmy raz na zawsze, czym są owe szczyty klimatyczne organizowane pod egidą ONZ? Otóż mamy do czynienia z wielkim inkubatorem biznesu, gdzie wbrew pozorom klimat wcale nie zajmuje pierwszego miejsca. W tym roku specjalnie z powodu COP27 Egipt odwiedziło ok. 600 lobbystów węglowych. I jak myślicie, wszyscy wrócili do swoich mocodawców z pustymi rękami? Mamy więc do czynienia z przeciąganiem liny na wielu poziomach, a nie z rzetelną i merytoryczną dyskusją o tym, jak uratować klimat.